28 stycznia 2011

Ken Kesey - Lot nad kukułczym gniazdem

Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1991
Pierwsze wydanie: One Flew Over The Cuckoo's Nest, 1962
Stron: 295
Tłumacz: Tomasz Mirkowicz

Należę do szkoły twierdzącej, że są książki, które "należy" przeczytać. Wiem, że jest też druga szkoła, która się na to oburza, jednak jej członkowie tracą możliwość załapania pewnych nawiązań do danego tytułu w rozmowie, filmie, innej książce, sztuce itd. ;) Wg mnie Lot nad kukułczym gniazdem jest jedną z takich książek. Nie jest to jednak talerz szpinaku z dziecięcych koszmarów, to prawdziwa uczta!

Najpierw składniki: wariaci plus personel szpitala. Ci pierwsi to marionetki i kukiełki, ci drudzy trzymają sznurki przytwierdzone do rąk i nóg pacjentów. Kucharzem jest Kesey, a narratorem Indianin Bromden. Świat widziany jego oczami staje się maszyną, a ludzie posiadający władzę - cyborgami. W ścianach ukryte są tysiące kabli, w mózgi pacjentów wmontowuje się małe urządzenia, uderzenie kogoś skutkuje wysypem śrubek i sprężyn na podłogę. Potrawę przyprawiono sproszkowanym charakterem głównego bohatera - McMurphy'ego, będzie więc pikantnie. Talerz w białe wieloryby przybrano Ludźmi-Roślinami. Podano do stołu, smacznego!

Najbardziej fascynująca jest wielość interpretacji pierwszej (!) powieści 27-letniego autora. Nawet najmniej spostrzegawczy czytelnik będzie usatysfakcjonowany odczytaniem jej dosłownie - jako historii o szpitalu psychiatrycznym. To jednak tylko czubek góry lodowej. Odczytać ją można i jako krytykę totalitaryzmu, powieść o wolności, gloryfikację buntu i nonkonformistycznych postaw, powieść psychologiczną, rozliczenie z amerykańskimi winami, walkę między kobietami a mężczyznami, parabolę losu Jezusa. Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka pomysłów do kolekcji.

Bardzo Ważna Książka! Must read i kolejny dowód, że kino nie ma szans, próbując przenosić literaturę na swoje podwórko. Tłumaczenie jest mistrzowskie, a posłowie tłumacza niezwykle pomocne.

Ocena: 6/6

25 stycznia 2011

Arto Paasilinna - Wyjący młynarz

Wydawnictwo: PUNKT, 2003
Pierwsze wydanie: Ulvova Mylläri, 1981
Stron: 206
Tłumacz: Bożena Kojro

Drugie podejście do Paasilinna'y. Niestety, zdaje się, że ten pisarz to kompletnie nie moja bajka. Jego styl zwyczajnie mnie irytuje.

Książka jest historią tytułowego młynarza, człowieka bardzo oryginalnego, nie wiem czy szalonego, ale na pewno zwariowanego. Wieś, w której żyje, nie jest w stanie go zaakceptować, jego działania odbierają na opak, są uprzedzeni, Huttunena rozumie tylko kilka osób. Przez resztę jest zaszczuty, umieszczony w wariatkowie, ścigany po lasach.

Paasilinna ponownie stawia na swój kronikarski styl, choć tym razem trochę go ograniczył. Nie wiem, czy jest to jego świadomy wybór, czy autor zwyczajnie nie potrafi pisać inaczej. W każdym bądź razie jego nieumiejętność wywoływania zaangażowania czytelnika w stosunku do głównego bohatera jest już dla mnie oczywista; to nie jest kwestia jednej książki, więc mam porównanie. Plusem książki są różnorodni bohaterowie. Tak jak w Fantastycznych samobójstwach zbiorowych miałam wrażenie, że prawie każda postać jest taka sama, tak tutaj każdy jest inny: Huttunen, jego ukochana, psychiatra, wiejski lekarz, policjant. No i zakończenie, które jest...brakuje mi słowa...ładne. Jest udane i interesujące.

Wybór należy do Was. Sama Paasilinna'y nie chciałabym więcej czytać.

Ocena: 3/6

Inne książki tego autora:

17 stycznia 2011

A. B. Strugaccy - Daleka tęcza

Wydawnictwo: ALFA, 1988
Pierwsze wydanie: Далекая Радуга, 1963 i Попытка к бегству, 1962
Stron: 199
Tłumacz: Eligiusz Madejski

Dla młodszych czytelników warto napisać, że inicjały oznaczają Arkadija i Borysa oraz że bracia Strugaccy to bardzo znani rosyjscy pisarze s-f. Moi rówieśnicy+ na pewno ich znają, sporo ich książek i opowiadań zostało wydanych w Polsce, zwłaszcza w latach 80. Ich popularność nie jest przypadkowa. Zaczęłam od ich Pikniku na skraju drogi i już wtedy mnie mocno zaintrygowali. Oczywiście, na moje nimi zainteresowanie wpłynął fakt, że Piknik został sfilmowany przez Tarkowskiego jako Stalker, jeden z moich filmów życia, jednak książka i film nie mają wiele wspólnego, choć scenariusz napisali bracia a Andriej im pomagał i wściekał się, jak nie rozumieli o co mu chodzi.

Wracając jednak to właściwego tematu tego postu. Daleka tęcza to tak naprawdę dwa opowiadania: tytułowe oraz Próba ucieczki. Oba to tzw. twarde s-f, z opisem sprzętu, wynalazków, zmienioną strukturą społeczeństwa. Oba zaczynają się niepozornie. Daleka tęcza wcale nie sugeruje jakiegoś optymistycznego zakończenia, wiecie, w tle zalśniła na niebie tęcza, jest więc światełko w tunelu itp. Tęcza okazała się być planetą, jedną z wielu zamieszkaną przez ludzi. Jednak właśnie ona jest rajem dla fizyków, wielkim laboratorium, w którym badają oni materię, eksperymentują z jej przesyłaniem. Akcja rodzi jednak reakcję, bowiem obserwują czasem zjawisko Fali - ogromnej, czarnej ściany, która przechodząc, niszczy wszystko. I tak dzieje się znowu, jednak tym razem jest to Fala nowego, nieznanego typu. Nie chcę zdradzać więcej, dodam tylko, że książka niesamowicie stopniuje napięcie,podnosząc je ostatecznie do punktu, w którym czytelnik niemal wyskakuje ze skóry, żeby wiedzieć co będzie dalej. Porusza tez problem podziału ludzkości na naukowców i na emocjonalistów, czyli tych, którzy są racjonalni i użyteczni, i tych, którzy zajmują się wg części fizyków bzdurami do niczego niepotrzebnymi. Ale czy w sytuacji bez wyjścia naukowcy na pewno zachowują zimną krew?
Nikt go nie lubi. Wszyscy go znają - nie ma na Tęczy człowieka, który nie znałby Kamila - ale nikt, absolutnie nikt go nie lubi. W takiej samotności i ja bym zwariował, a Kamila, zdaje się, to zupełnie nie interesuje. Zawsze jest sam. nie wiadomo, gdzie mieszka. Pojawia się niespodziewanie i niespodziewanie znika. (Daleka Tęcza, s. 18)
Próba ucieczki to zupełnie inna sprawa. Tu mamy dwuosobową drużynę: odpowiedzialnego Antona i kąpanego w gorącej krwi Wadima. Ludzkość zna różne planety, niektóre z nich uczyniła punktami turystycznymi, dotarła już nawet do dwóch innych cywilizacji. Książka zawiera też świetne opisy pół-żywych maszyn. Nasza dwójka zostaje namówiona przez tajemniczego Saula do wyruszenia na nieznaną i bezludną planetę, wybraną w dodatku losowo. Po wylądowaniu okazuje się jednak, że są tam ludzie. To opowiadanie zadaje pytanie jeszcze cięższe gatunkowo, bowiem zastanawia się nad możliwością ingerencji w Historię. Czy dałoby się przyspieszyć rozwój ludzkiej rasy, gdyby postawić ją przed wszystkimi dobrami, jakie zostały wynalezione przez tysiące, setki lat? Czy jednak droga, którą ludzie przeszli była konieczna, żeby osiągnąć nasz poziom? Właściwie zahacza to trochę o Hegla, jak teraz o tym myślę... W każdym razie, ten tekst to kawał dobrej roboty; można mu wybaczyć pewne naleciałości z czasów, w jakich go napisano. Strugaccy to solidna firma i na pewno jeszcze poszukam ich utworów.
Dziwactwa... Nie ma żadnych dziwactw. Są po prostu różnice. Zewnętrzne świadectwa nieodgadnionych procesów tektonicznych w głębi ludzkiej natury, gdzie rozum walczy na śmierć i życie z przesądami, gdzie przyszłość na śmierć na śmierć i życie walczy z przeszłością. A my koniecznie chcemy, żeby wszyscy dokoła byli gładcy, tacy jak ich sobie wymyślamy na miarę naszej skąpej fantazji... aby można było ich opisać elementarnymi funkcjami dziecięcych wyobrażeń: dobry wujek, chciwy wujek, nudny wujek. Straszny wujek. Dureń. (Próba ucieczki, s. 119).
Ocena: 5/6

P.S. Okładka, choć dość ciekawa, nie ma żadnego związku z fabułą obu opowiadań.

13 stycznia 2011

Atiq Rahimi - Kamień cierpliwości

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2009
Wydanie pierwsze: Syngué sabour. Pierre de patience
Stron: 149
Tłumacz: Magdalena Kamińska-Maurugeon

Ponieważ mam porównanie z inną książka Rahima, mogę Wam donieść, że ma on łatwość stwarzania kameralnego świata, składającego się z małej ilości elementów, niewielu postaci, oszczędnych opisów. A jednak to działa, tekst jest wręcz nabrzmiały od emocji.

Kamień cierpliwości jest jeszcze surowszy, ponieważ narratorem jest tylko jednak osoba - afgańska kobieta. Jeśli dobrze rozszyfrowałam niektóre jej zdania, akcja dzieje się kiedy wojna domowa ma się ku końcu albo już się zakończyła, tyle że wymiana ognia jest jeszcze na porządku dziennym. Co prawda ona wygłasza monolog, jednak perspektywą czytelnika jest jej umierający mąż, żywy trup, leżący na materacu w pokoju. Kiedy ona wychodzi, my siedzimy razem z nim, obserwując pająka i muchę. Słyszymy innych, tylko kiedy są dostatecznie blisko. To dobry pomysł i też umiejętnie został poprowadzony. Kobieta natomiast mówi, staje się coraz odważniejsza, odkrywa przed mężem wszystkie swoje tajemnice. Co mnie bardzo zaskoczyło, to jej język. Jest dosadna, przeklina, sporo wie. Muszę zawierzyć Rahimowi, że istnienie takiej Afganki jest możliwe. Ona nie wydaje się być przesiąknięta swoją religią, która przecież otaczała ją całe życie. Może to kolejna dla mnie nauczka, jak w przypadku mojego postrzegania Iranek przed przeczytaniem Czytając Lolitę w Teheranie? W każdym razie to wstrząsająca lektura.

Wydanie świetne, korekta też, genialna okładka, lepsza niż francuska. Jedyne, czego bym sobie życzyła, to choć kilka przypisów (dla Was: handżar to broń). Dobrze, że w przypadku Ziemi i popiołów się one pojawiły. Pani Magdalenie Kamińskiej-Maurugeon jeszcze raz dziękuję za książkę i za wpis na stronie tytułowej :)

Ocena: 4,5-5/6

Inne książki tego autora:

12 stycznia 2011

Wyzwanie - reporterskim okiem

Nowy rok, nowe wyzwanie. Spory ich wysyp jest teraz, mnie zainteresowało tylko to, bardzo lubię czytać reportaże oraz książki podróżnicze, no i jestem wielką fanką Kapuścińskiego.

Z proponowanych lektur przeczytałam te pozycje:

1. Ryszard Kapuściński - Dlaczego zginął Karl von Spreti
2. Jacek Hugo - Bader - Biała gorączka
3. Ryszard Kapuściński - Heban
4. Ryszard Kapuściński - Szachinszach
5. Ryszard Kapuściński - Podróże z Herodotem
6. Ryszard Kapuściński - Jeszcze dzień życia
7. Ryszard Kapuściński - Ten Inny
8. Ryszard Kapuściński - Busz po polsku
9. Maciej Zaremba - Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji
10. Artur Domosławski - Zbuntowana Ameryka (jedyna nie będąca tak naprawdę reportażem)

W 2010 były więc 3 takie książki,w tym roku, zgodnie z założeniami wyzwania, powinno ich być 6. Do końca lipca przeczytam Peter Froberg Idling - Uśmiech Pol Pota, Melchior Wańkowicz - Ziele na kraterze i Beata Pawlikowska - Blondynka w dżungli. Potem zakładam, że pojawi się coś Kapuścińskiego, Tochmana i Jagielskiego.

* zdjęcie: Margaret  Bourke-White -  At the Time of the Louisville Flood, 1937

11 stycznia 2011

Filmowe wyróżnienia drugiego półrocza 2010r. (oceny 8-9)

Powinnam była zrobić to pod koniec grudnia, ale wygrało moje lenistwo. Teraz się zabrałam, w końcu każdy powód jest dobry, żeby odłożyć na później naukę. Między lipcem a grudniem obejrzałam 27 filmów bliskich doskonałości, które dostały oceny 9 lub 8. Tym razem miałam spore kłopoty z wyłonieniem pierwszej dziesiątki, ciągle zmieniałam kolejność, dodawałam jedne, wyrzucałam z ciężkim sercem inne, potem znowu kombinowałam. Wyszło coś takiego. Polecam je gorąco.

10. Filar (1962r.) aka La Jetée
reż. Chris Marker aka
Film - ciekawostka, bowiem składa się tylko ze zdjęć i głosu narratora. Jest to wizja apokaliptycznej przyszłości, upadku człowieka, braku nadziei. I w tej bezdennej otchłani, wbrew wszystkiemu, rodzi się uczucie. Na 28 minut przykuwa uwagę, oczarowuje przemyślanymi zdjęciami, którym udało się uchwycić nastrój chwili, zaskakuje zakończeniem. Ciekawy eksperyment, von Trier w Dogville udowodnił to samo. Że dobra historia, z emocjonalnym potencjałem trafi do widza, niezależnie od tego jakie przeszkody postawi mu się na drodze: czy to będą czarno-białe zdjęcia, czy scenografia wymalowana kredą na podłodze. Wyobraźnia i tak zwycięży, wrażliwość wykona resztę pracy.

9. Życie O'Haru (1952r.) aka Saikaku ichidai onna
reż. Kenji Mizoguchi
Pierwsze zetknięcie z tym reżyserem, na liście do obejrzenia są kolejne trzy tytuły. Japoński film, będący hołdem dla kobiety, której przyszło żyć w kulturze patriarchalnej XVII wieku. Jej życie to pasmo problemów, które ona może jedynie przyjąć i zaakceptować. Bardzo kojarzył mi się z Grobowcem świetlików, oczywiście nie tematyką, ale stanem, w jakim pozostawia widza. Że wcale nie wszystko będzie dobrze, że niesprawiedliwość jest czymś nieuniknionym. Dopracowane do ostatniego detalu zdjęcia, stroje, fryzury. no i długie ujęcia. Aż dziw bierze, że budżet Mizoguchi miał malusieńki, na ekranie tego nie widać.

8. Prorok (2009r.) aka Un Prophète
reż. Jacques Audiard
Nowy film, miło wreszcie coś współczesnego wrzucić na moją listę. Polecam fanom kina gangsterskiego, bo odnajdą tu wiele motywów, które, owszem, już gdzieś kiedyś widzieli, a jednak czuć tu pewną świeżość. Może dlatego, że świetnie pokazuje to, co się teraz dzieje we Francji, ale tez w ogóle w Europie Zachodniej - ten podział na my, biali, i oni, kolorowi imigranci i ich drugie, trzecie pokolenie. Teoretycznie już są swoi, a w praniu wychodzi, że figa z makiem, nadal są "onymi". Dostosowują się do tej sytuacji szybko, przechodząc do podziemia, gdzie panuje pieniądz i przemoc. Tytułowy bohater to Malik, Arab, prosty chłopak bez żadnej świadomości własnych korzeni. Do czasu. Trafia na 6 lat do pudła i tam zaczyna się jego dojrzewanie, proces opowiadania się po którejś ze stron. Resztę obejrzyjcie sami, nie będę Wam zabierała bezcennego doświadczenia zrobienia takiej miny jak ja, gdy pojawiły się napisy końcowe ;)

7. Poważny człowiek (2009r.) aka A Serious Man
reż. Joel Coen, Ethan Coen
Niewskazany dla młodzieży, po co się frustrować, że się nie zrozumiało. Braciom należą się brawa za odwagę, mało kto obecnie podejmuje takie tematy w filmach jak Bóg, wiara, mistycyzm, wiecie, te wielkie słowa, o których nie chcecie myśleć. A oni to zrobili. Scenariusz jest niesamowicie spójny, wspaniale wykorzystuje tez motyw przypowieści o Hiobie. Jeśli ktoś uwierzy w tag komedia, to się proszę potem nie dziwić, że się będzie zawiedzionym. To nie jest śmieszne, to jest poważne. Pamiętam, że jak wychodziłam z kina to miałam mętlik w głowie, ale jak już jechałam do domu, to nagle coś zaskoczyło i zaczęłam wyjaśniać to komuś tak logicznie, że aż sama się zdziwiłam. Bo historia Larry'ego, którego życie wali się jak domek z kart, jest logiczna, wszystko w niej ma swoje miejsce i wynika z tego, co było wcześniej.

6. Sceny z życia małżeńskiego (1973r.) aka Scener ur ett äktenskap
reż. Ingmar Bergman
Odwieczna walka kobiety i mężczyzny, instytucja małżeńska z całym swoim przerażającym kramem. Wspaniałe aktorstwo, inteligentne dialogi, z których składa się właściwie cały film. Bardzo głęboka analiza związku.

5. Kwaidan, czyli opowieści niesamowite (1964r.) aka Kaidan
reż. Masaki Kobayashi
Cztery nowele przedstawiające japońskie legendy. Zdecydowanie zamierzam przeczytać oryginalne opowiadania. Piękne kadry, wysmakowana scenografia, bardzo dobre aktorstwo. Zestrachałam się. Na razie średnia moich ocen dla tego reżysera to...9!

4. Rififi (1955r.) aka Du rififi chez les hommes
reż. Jules Dassin
Historia pewnego napadu na sklep jubilerski. Zapewne Melville oglądał to w ramach pracy domowej. Napięcie do ostatniej sceny, brak przegadania, dobrze skonstruowany scenariusz, kopalnia motywów dla tysięcy następnych filmów kryminalnych. Dassin był wielki.

3. Anioł zagłady (1962r.) aka El Angel exterminador
reż. Luis Buñuel
Buñuel to mistrz kreatywności, chyba miał jakiś sklep z pomysłami. Kto wpadłby na coś takiego: ludzie przychodzą na kolację, a potem nagle nie mogą z niej wyjść. Nikt ich tam siła nie trzyma, po prostu nie mogą przekroczyć progu pokoju. Fantasy, horror?, nie! jak zawsze kpina z ludzkiej natury.

2. Marsz weselny (1928r.) aka The Wedding March
reż. Erich von Stroheim
Dla Stroheim'a był nostalgicznym powrotem do młodości w Wiedniu, w warstwie fabularnej to przepiękna historia miłosna. Nie krzywcie jednak na to nosa, nie zakładajcie schematycznego scenariusza, a Marsz Was przynajmniej zaskoczy, jeśli nie olśni i zachwyci jak mnie. Jedyny film niemy, który doprowadził mnie do łez, braku dialogów w ogóle się nie zauważa.


1. Mężczyzna, który sadził drzewa (1987r.) aka L'Homme qui plantait des arbres
reż. Frédéric Back

W 1913 roku młody mężczyzna wyrusza na górską wyprawę i trafia do jałowej, pustej i nieprzyjaznej krainy. Spotyka tam starszego człowieka, pasterza owiec, który zdaje się nic sobie nie robić z zawirowań świata, za to sadzi dęby. 30 minut siedziałam w jednej pozie, po kilku minutach miałam oczy jak talerze, na koniec czułam się jak nowo narodzony człowiek. To najbardziej optymistyczny film jaki w życiu widziałam.

To chyba ostatnie takie podsumowanie, mam wrażenie, że to nie ma sensu, pewnie tylko ja oglądam takie filmy. Albo będą listy do 3 miejsc maksymalnie.

10 stycznia 2011

Alexander McCall Smith - 44 Scotland Street

Wydawnictwo: MUZA, 2010
Pierwsze wydanie: 2005
Stron: 311
Tłumacz: Elżbieta McIver

Jest duża szansa, że to będzie jedna z niewielu negatywnych blogowych recenzji tej książki, jeśli nie jedyna. Byłam nastawiona do niej bardzo pozytywnie, ot, przyjemne, lekkie czytadełko, coby się uśmiechnąć trochę i odmóżdżyć. Niestety, dla mnie to było prawie niestrawne, mdłe w smaku, bez polotu.

Na tytułowej ulicy mieszka kilkoro bohaterów naszej książki, fabuła jednak ogarnia większą liczbę ludzi, ale każdy z nich jest jakoś powiązanych z którymś mieszkańcem nr 44. Jednak ich wybór wydaje się być bez składu i ładu. Jedna połowa, starsze pokolenie, to raczej sztampowe typy (wyzwolona geolog, artystyczna dusza; typowy Brytyjczyk, bywalec pubów, matka materialistka, próbująca wyswatać córkę i zmienić ją na modłę lat jej własnej młodości); druga połowa, młodsza generacja, to wachlarz ludzi bezbarwnych, niezdecydowanych, bez żadnej pasji, których jedynym poważnym problemem jest brak drugiej połowy (litości!), bowiem większości rodzice płacą czynsz i dają, bo ja wiem?, kieszonkowe (?).

Ich życie jest nudne, w każdym razie mnie nużyło. Zajmują się bzdurami, gadają o pierdołach, brak w nich jakiejś głębszej myśli, może czasem mają jakieś przebłyski, ale szybko gasnące, ich problemy są mi kompletnie obce. Nie przytrafia im się absolutnie nic godnego większej uwagi. Książka jest chyba jakąś wariacją chick lit, przede wszystkim jednak to łagodna, smętna obyczajówka. Wiem, wiem, nie powinnam oczekiwać za dużo po takich pozycjach, sama nie wiem, przestali już pisać czytadła, które mają szansę mi się spodobać? Pamiętam, że były jednak takie, które przeczytałam dla relaksu, z zainteresowaniem, a bez marudzenia.

Do plusów 44 Scotland Street zaliczyłabym lekkość stylu (czyta się szybko), ilustracje, kilka zabawnych momentów, w których się roześmiałam i przedstawienie Edynburga (bardzo zachęcające). Niestety, zdążyłam zamówić już sobie część 2, zanim przeczytałam pierwszą. Przeczytać, przeczytam, wybrzydzać nawet nie będę, ale zrobię to bez pozytywnego nastawienia , jakie miałam wcześniej.

Ocena: 2,5/6

7 stycznia 2011

Ernest Hemingway - 3 opowiadania [w:] 49 opowiadań

Wydawnictwo: Państwowy Instytut wydawniczy, 1974
Pierwsze wydanie: The First Forty-Nine Stories, 1965
Tłumacz: Bronisław Zieliński (tych 3, które czytałam)

Miejmy to już za sobą. Napisać coś muszę, bo za parę tygodni na zajęciach już niewiele będę pamiętać. Jak już pisałam Hemingway'a nie lubię, i kiedy mówię "nie lubię" mam na myśli, że naprawdę nie jestem w stanie go czytać, zwyczajnie się zmuszam. Odrzuca mnie ten pisarz na całej linii. Niech se będzie wybitny, niech będzie wyjątkowy, niech będzie może i najważniejszym pisarzem amerykańskim. Ja tego nie kupuję. Zwłaszcza jego bohaterów: jak facet, to zimny drań, mruk i często szowinista, który z góry patrzy na głupiutkie kobietki i gardzi bardziej wrażliwszymi mężczyznami. Jak kobieta to albo bezwzględna suka, przyprawiająca rogi swojemu mężowi, albo głupia i naiwna gąska. No bożeno, ręce opadają od tej monotonii. I niech se nawet Ernest zmienił sposób pisania jaki uprawiano przez lata. Pan pisarz porzucił opisy przyrody, drwił z przymiotników, ograniczył możliwe rozmowy swoich bohaterów. To nie dla mnie. Może gdyby go nie było, stracilibyśmy coś, zapewne oświecą mnie w tym względzie na zajęciach, przywołując inspiracje Hemingwayem. No i dobrze, kiwnę na to głową. Ale jednak nie będę pisać, że zachwyca, jak nie zachwyca. A Hemingway wielkim pisarzem nie jest, dla mnie rzecz jasna.

Krótkie szczęśliwe życie Franciszka Macombera (stron 38)

Safari. Na pierwszym planie trójkąt: odważny, pozbawiony skrupułów myśliwy-przewodnik (Wilson), "miętki" i tchórzliwy mąż (Franio), niewierna żona łasa na pieniądze męża i przygody z myśliwym (Margot). Wiemy jak to się skończy? W momencie kulminacyjnym nawet zaangażowałam się w całą historię, aczkolwiek całe opowiadanie (patrz ilość stron) czytałam 4 dni. Rekord życiowy. W tle zabijanie zwierząt. Zakończenie pozostawia czytelnika z odrobiną niepewności, co przemawia na plus całej historii.

W Michigan (stron 6)

Jedyny plus tego opowiadania to to, że jest krótkie. Tym razem mamy parkę głównych bohaterów: ona typ głupiutkiej gąski (Liza), on typ robola pozbawionego głębszej myśli (Jim). Fascynujące. Opowiadanie jest pisane z jej punktu widzenia, bowiem dziewczyna zakochuje się w owym kowalu. Koniec, oczywista, brutalny, zimny, nie pozostawiający żadnych złudzeń. No, przyznam jeszcze, że nie przypomina to amerykańskich filmów z tego okresu (1921), więc jako takie jest odważne, niszczące mit American dream.

Wzgórza jak białe słonie (6 stron)

To opowiadanie pozostawiło po sobie chyba najlepsze wrażenie, bowiem kobieta wreszcie wyłamuje się z Hemingway'owskiego schematu: nie jest gąską, nie jest naiwna, ale jest głupia, no dobra, może nie głupia, ale postępuje nierozsądnie i nie chce kierować swoim życiem sama. Oczywiście, robi to za nią jej chłopak, typ manipulatora i emocjonalnego wampira. Imion brak. Całość to w sumie jedna ich rozmowa, przeprowadzona na stacji gdzieś w Hiszpanii, z pozoru bez znaczenia i prozaiczna, w rzeczywistości ukazująca prawdziwy konflikt, brak bliskości między nimi i odzierająca ze złudzeń.

Zakończę jeszcze błyskotliwą uwagą, że czcionka PIW była wspaniała i szkoda, że nikt już takiej nie stosuje. Koniec tej mordęgi z panem H.

6 stycznia 2011

Azar Nafisi - Czytając Lolitę w Teheranie

Wydawnictwo: Świat Książki, 2005
Pierwsze wydanie: Reading Lolita in Teheran. A Memoir In Books, 2003
Stron: 440
Tłumacz: Iwona Nowicka, Joanna Pierzchała

Jak widać po tytule i tagach są to wspomnienia. Nafisi wykłada literaturę, robiła to i w Iranie, i teraz w Stanach, gdzie mieszka. Okładka obiecywała, że fabuła poświęcona jest głównie jej tajnemu kółku studentek, które zaprosiła do omawiania wybranych lektur w zaciszu jej domu, kiedy już zrezygnowała z pracy na uniwersytecie. Ten wątek jest jednak tylko jednym z wielu. Ogólnie książka przedstawia zmiany w Iranie na przestrzeni jakichś 30 lat oczami autorki. Nie jest to jednak relacja dokładna, chronologiczna, skupiona na wydarzeniach politycznych. To przede wszystkim zapis jej skojarzeń z danym czasem, myśli z owego okresu, opisywanie sposobów życia w dyktaturze. Nafisi udowodniła mi jaką byłam ignorantką w kwestii Iranu. Jako dziecko naszych czasów moją wiedzę czerpałam z podręczników (na studiach), książki Tylko z moją córką i jej ekranizacji oraz ostatnio z Persepolis (komiks i film). Wszystko to razem połączyłam razem w tygielku mojej naiwności. Wstyd i hańba, mówiąc krótko.
Sięgając po ciastko, Mitra mówi, że od jakiegoś już czasu dręczy ją pewna wątpliwość. Dlaczego opowieści takie jak Lolita czy Pani Bovary, tak przecież smutne, tak tragiczne, nas cieszą? Czy to nie grzech, doznawać przyjemności, kiedy się czyta o takich strasznych rzeczach? Czy czułybyśmy się tak samo, gdybyśmy natknęły się na podobną historię w gazecie, gdyby coś takiego przytrafiło się nam samym? Gdybyśmy miały napisać o naszym życiu w Islamskiej Republice Iranu, to czy lektura naszych słów powinna być dla czytników powodem do radości? (s.67)
Autorka ujmująca jest zwłaszcza w charakterystyce znanych jej kobiet i dziewczyn. Nawet te religijne są wspaniałymi, fascynującymi osobami. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że Nafisi obracała się w towarzystwie ludzi ambitnych, inteligentnych, nie popierających reżimu. W epilogu dowiadujemy się tez jakie czekały ich losy i jak wiele z nich poszło w jej ślady. Ujmująca jest ze względu na swoją wrażliwość: potrafi tak subtelnie opisać czyjąś osobowość, zauważa nawet drobne gesty, niepozorne spojrzenie rozszyfrowuje w mig. Coś wspaniałego, nawet najwrażliwszy mężczyzna wydaje mi się przy niej gruboskórnym ślepcem. Z jej opisów zapamiętam zwłaszcza Jaśminę i Mannę, podobne nieco do mnie. Najlepsze fragmenty to dla mnie te, w których przytacza rozmowy dziewcząt. Od razu przypomniało mi się moje niespełnione marzenie: czytanie w grupie tej samej książki/filmu, a potem wymiana myśli na ich temat. Na czwartkowych spotkaniach pisarki widać jak takie rozmowy często są tylko bodźcem do bardziej osobistych wyznań. Rozdziały poświęcone zawirowaniom politycznym natomiast pokazują jak trudno być kobietą w tym kraju. Co ciekawe, rewolucja irańska będzie mi się kojarzyła z Wielkim Gatsbym i procesem jaki odbył się na zajęcia Nafisi. Wojna z Irakiem od razu przypomina mi prozę James'a.
(...) żadne z nas nie może uniknąć skażenia niegodziwościami tego świata; to tylko kwestia, jaką postawę się wobec nich przyjmie. (s. 421)
Byłam pełna podziwu dla sposobu, w jaki autorka omawiała daną książkę. Moje czytanie przy jej jest praktycznie płaskie i jałowe. Ona nawet z kilkuzdaniowego fragmentu Lolity potrafiła wyprowadzić wnioski, na które ja nie wpadłam nawet po przeczytaniu całej książki... Mam wrażenie, że Lolity chyba w ogóle nie zrozumiałam. Na szczęście, Wielki Gatsby okazał się już na moje siły, razem z Jane Austen.

Jedyne, co mogę zarzucić tej pozycji to nieznaczny brak konsekwencji, ona nie jest zbyt przyjazna w czytaniu. I życzyłabym sobie trochę więcej przypisów od tłumaczek.

Ocena: 4,5/6

5 stycznia 2011

Zoë Heller - Wyznawcy

Wydawnictwo: MUZA SA, 2009
Pierwsze wydanie: The Believers, 2008
Liczba stron: 341
Tłumacz: Hanna Pawlikowska-Gannon

No, proszę, proszę. Ktoś tu ma talent. Zazwyczaj obawiam się nieco współczesnych powieści ze stanów czy UK, często wydają mi się zbyt oderwane od mojej rzeczywistości, zbyt wulgarne, dosadne, takie zimne. Jednak tę czytałam z rosnącym zainteresowaniem i myślę, że do Heller na pewno jeszcze wrócę, zwłaszcza, że na półce mam jej Notatki o skandalu w oryginale. Jedynym jej trickiem charakterystycznym dla tego trendu jest banalizowanie codzienności, ale na szczęście zna umiar.

Moim zdaniem pisarka, Brytyjka mieszkająca w Stanach, nieco wyśmiewa się z Amerykanów w taki europejski sposób, który dla samych zainteresowanych chyba jest niewyczuwalny (choć kto wie jak tam została przyjęta ta książka, mnie się sprawdzać nie chce jakoś). Nie jest jednak złośliwa do bólu, po prostu delikatnie z nich kpi. Widać chyba, że się już naoglądała takich ludzi. Jest to opowieść o nowojorskiej rodzinie Litvinoff: ojciec, matka, ich dorosłe dzieci (dwie córki i adoptowany syn). Są bardzo lewicowi, w tak idiotyczny sposób dla czytelnika zza dawnej Żelaznej Kurtyny, są radykalni w swoich poglądach, wielbią jakieś rewolucyjne bzdury. Czasem aż mi się wierzyć nie chciało, że ludzie mogą swoje życie poświęcić na takie kretynizmy. Nawet dzieciaka adoptowali z takich pobudek! Żyją sobie w tym swoim bogatym światku, otoczeni codziennym luksusem, obsikują się na samą myśl o niesprawiedliwości społecznej, a sami są za ślepi, żeby dostrzec własną, porąbaną rodzinę. Nie zrozumcie mnie źle, nie narzekam na książkę, po prostu odniosłam wrażenie, że tak Heller ich przedstawiła i ja tak to odebrałam.

Ich życie zmienia się kiedy ojciec dostaje wylewu, od tego czasu jest już tylko elementem rozmów pozostałych bohaterów. I jest to dla nich początek powolnego spadania łusek z oczu, zmiany, szukania własnej tożsamości, sprawdzania jaka jest prawda o ich życiu. Właśnie prawda wydaje się być głównym tematem tej książki, a najważniejszy dialog, punkt kulminacyjny, jest w rozmowie o tym na stronie 321. O tak, to było coś, nie każdy potrafiłby napisać coś takiego. Heller ma talent, szarżuje niesamowicie, ale nigdy nie traci nad tą grupką kontroli. Przygląda im się pod mikroskopem, czasem pociągnie za sznurek, dziabnie skalpelem, patrzy jak zareagują. I jeszcze jedno, jej talent jaśnieje, kiedy co kilkadziesiąt stron trafia się na perłę w postaci pięknego porównania. No, takie cudeńka, to widziałam ostatnio tylko u Edith Wharton. Jednocześnie, ma manierę pochwalenia się czasem bardzo wyrafinowanym, sztucznym słowem, co daje efekt zgrzytu; na szczęście są to rzadkie przypadki. Może kwestia tłumaczenia? Ale ono mi jednak nie zgrzytało, wręcz przeciwnie.

Wydanie jest na wysokim poziomie, zwłaszcza okładka, raz, że niepstrokata, dwa, że z dobrym pomysłem na zdjęcie, trzy, że są na niej ukryte znaczki widoczne pod światło i niematowe jak reszta okładki. Są to ikony przywołujące na myśl do czego ludzie dążą, w co wierzą lub czego szukają, udany pomysł.

Ocena: 5/6

2 stycznia 2011

Filmowe podsumowanie 2010 roku

Były tylko cztery 10-tki (stosuję system z filmwebu). Wyróżnienia filmowe są w postach z ocenami 8-9: pierwsze i drugie półrocze.

TOP 2010 (kolejność istotna)

1. Fanny i Aleksander (1982r.) aka Fanny och Alexander
reż. Ingmar Bergman
Historia o dwójce dzieci wychowywanej przez ojczyma - protestanckiego pastora, która szybko okazuje się opowieścią o Bogu. Wielość interpretacji, poziomów do odgadnięcia, zakodowanych informacji może zwalić z nóg. Jedno z najwspanialszych arcydzieł, jakie w życiu oglądałam i dla mnie najlepszy film Bergmana.

2. Harakiri (1962r.) aka Seppuku
reż. Masaki Kobayashi

Fabuła zawiera historie dwóch samurajów, obaj chcą z biedy popełnić honorowe samobójstwo na dworze potężnego klanu. Wspaniale napisany scenariusz podejmuje temat gniewu, jest pełen japońskiej precyzji i gry z widzem. Mocne rozliczenie z historią i jeden z najważniejszych filmów tego rejonu świata.

3. Tragedia Makbeta (1971r.) aka The Tragedy of Macbeth
reż. Roman Polański

Wiadomo o czym, jest to wierna ekranizacja z zachowanym szekspirowskim tekstem. Tajemnica mojej oceny tkwi w tym, że to ponad 2-godzinne widowisko "nawróciło" mnie na Szekspira. Miałam wrażenie jakbym pierwszy raz zetknęła się z jego talentem, właściwie jakby pierwszy raz go czytała (mimo, że to film). Oglądałam całkowicie zaangażowana, z rozdziawianą buzią i rosnącym ciśnieniem. Polański doskonale przełożył dramat na język kina, olśnił mnie Makbetem, a to trudna sprawa, jest to w końcu tak popularny temat. Moja jedyna 10-tka dla tego reżysera.

4. Ruchomy zamek Hauru (2004r.) aka Hauru no ugoku shiro
reż. Hayao Miyazaki

Zamieniona w staruszkę dziewczyna trafia do magicznego zamku czarodzieja. Krótko mówiąc, Miyazaki tworzy światy anime, w których chciałabym zamieszkać. Nie tylko są one doskonale piękne, ale też przekazują tyle ciepła, mądrości i prawdy niczym le Guin w swoich książkach.

Najlepszy film z 2010 roku:

Incepcja aka Inception
reż. Christopher Nolan
Dostał 8/10. Nie muszę zapewne mówić o czym jest, wystarczy hasło: sny równoległe. Po wyjściu z kina miałam ochotę znowu kupić bilet i obejrzeć jeszcze raz, a to mi się jeszcze nie zdarzyło. Rozrywkowy film na poziomie, bez specjalnych zgrzytów i zbędnych wątków. Jest kilka błędów w fabule, ale do przełknięcia. Efekty specjalne i pomysły na nie skutkują opadem szczęki, myślę, że Nolan udowodnił, że 2D nie przegrało walki z 3D. Zabawa gwarantowana, byle nie bawić się w doszukiwanie tam czegoś więcej.

Czytelnicze podsumowanie 2010 roku

Przeczytałam 90 książek, z czego 70 zrecenzowałam. Były tylko cztery szóstki, ale w sumie dla mnie to standard. Sporo dramatów, kryminałów, a najwięcej książek zaliczonych prze mnie jako obyczajowe (nie lubię tego tagu, taki bezpłciowy jest). Było trochę literatury faktu i moja duma "Raj utracony". Nie skończyłam 6 książek, co jest dowodem, że już się nauczyłam tej dobrej zasady ok. 50 stron. Było dobrze, coraz bardziej wiem czego nie tykać, a co jest dla mnie. Uczę się wybredności, oszczędność czasu tez ma tu duże znaczenie.

TOP 2010, kolejność jest zamierzona.

1. Olga Tokarczuk - Prawiek i inne czasy
Za magię i wrażenie utrzymujące się jeszcze jakiś czas po lekturze, że życie ma swój ukryty sens. Post.


2. Zachar Prilepin - Patologie
Za ogromną energię jaka bucha z tej książki, która niemal rzuca czytelnikiem o ścianę. Jest to jednocześnie wg mnie najlepsza książka 2010 roku wydana w Polsce. Post.


3. Annie Proulx - Tajemnica Brokeback Mountain
Za umiejętność przekazywania emocji (i to nie swojej płci!) między wierszami. Post.


4. Mark Haddon - Dziwny przypadek psa nocną porą
Za wdzięk i bezpretensjonalność. Post.

Wyróżnienia (wybrane oceny 5,5), kolejność bez znaczenia:

# Mika Waltari - Egipcjanin Sinuhe (za mądrość)
# Ursula K. Le Guin - Dary (za konsekwencję)
# Orhan Pamuk - Śnieg (za poezję i Boga)
# Truman Capote - Z zimną krwią (za język i głębię psychologiczną)

Każdą z nich polecam gorąco, warto je znać, wielu na pewno zachwycą.

Książki najgorsze: (oceny 1)

-Aglaja Veteranyi - Uprzątnięte morze, wynajęte skarpety i pani Masło: Historyjki (bełkot/albo jestem za tępa na to?)
-Oriana Fallaci - Wściekłość i duma (za ignorancję, populizm i brak dziennikarskiej uczciwości, na które wielu się nabrało)
-Edyta Czepiel - Jasne błękitne okna (za pretensjonalność)

Realizacja założeń sprzed roku
Przeczytałam o 20 książek więcej niż planowałam, dołączyłam do trzech wyzwań (dwa są bezterminowe), liczba poszukiwanek jest teraz na poziomie 172 tytułów, czyli o 52 więcej niż planowałam (dramat). Za to została mi już tylko bodajże jedna książka o Tarkowskim do znalezienia.

Plany 2011
Dobić do magicznej granicy 100 książek w roku. Wytrwać w moim planie czytelniczym do 31 lipca wraz z M (pozdro ;). Systematycznie czytać własne książki, nie pożyczać książek na zapas od znajomych, zmniejszyć listę poszukiwanek do 130, bardziej selektywnie wybierać książki recenzyjne.