28 grudnia 2011

Wyniki konkursu

Dziękuję wszystkim za życzenia, a jjon gratuluję wygranej! Napisz do mnie, proszę, ws. wysyłki (lewy górny róg). I, jak zawsze, stay tuned :)

27 grudnia 2011

Czytelnicze podsumowanie 2011 roku

Piszę już dziś, ponieważ do końca roku na pewno nie skończę już żadnej książki*.W 2011 roku przeczytałam 91 książek, z czego zrecenzowałam 59, a 5 tytułów sobie powtórzyłam. Ten rok był wyjątkowo udany pod względem czytania zasobów własnej biblioteczki (29 tytułów!), poza tym w końcu, po dłuższej przerwie, przeczytałam kilka książek ponownie - od deski do deski, a nie tylko fragmenty. Najwięcej przeczytałam z gatunku science-fiction, było sporo dramatów, książek obyczajowych i popularnonaukowych. Wróciłam też do klasyki. Dużo miejsca poświęciłam Lemowi, McCarthyemu i Remarquowi oraz zawarłam znajomość z Gogolem, Meyrinkiem i Woolf. Nie skończyłam 5 książek, za to udało mi się przeczytać 3 tytuły z zakładki "plany". Były 3 najwyższe oceny, więc standardowo.

TOP 2011, kolejność zamierzona

1. J.M. Coetzee - Hańba
Za wagę poruszonych tematów, ich ilość, przejechanie emocjonalnym walcem po czytelniku i jedno z najlepszych zakończeń w historii literatury. Post.

2. Giuseppe Tomasi di Lampedusa - Lampart
Za oczarowanie nostalgią, rozmach historii, kunsztowny język i wplecenie uniwersalnych kwestii między wierszami. Post.

3. Ken Kesey - Lot nad kukułczym gniazdem
Za wielość możliwych interpretacji, ponadczasowość, unikalny pomysł i niezapomniane postaci. Post.

Najlepsza książka wydana w 2011 roku
Agnieszka Wójcińska - Reporterzy bez fikcji (ocena 5,5): za poziom rozmów i dobór rozmówców. Wydawnictwo Czarne (znowu!).

Najlepsza książka popularnonaukowa
Za zapewnienie mi masę godzin przemyśleń, poczucie zaskoczenia i dziecięcej frajdy.

Wyróżnienia (wybrane oceny 5,5), kolejność bez znaczenia:
# Gustav Meyrink - Golem (za mistykę i tajemnicę)
# Stanisław Lem - Maska (za pisarski geniusz Lema i odważne spojrzenie na s-f)

Książki najgorsze (oceny 1)
- Audrey Niffenegger - Miłość ponad czasem: Historia inna niż wszystkie (za idiotyzm fabuły i marny język, książką walnęłam o ścianę przy 33 stronie)
- Souad - Spalona żywcem (początkowo chciałam jej dać 4, ale potem podrążyłam temat i odkryłam w sieci, że ta historia jest oszustwem)

Realizacja planów sprzed roku
Prawie wszystkie zrealizowane: z sukcesem zakończyłam moje prywatne wyzwanie, czytam własne książki, pożyczam nowe od znajomych, ale już nie na zapas, jestem wybredna, zamawiając książki do recenzji (gorzej, że jednej zamówionej w ogóle nie dostałam, a TAK mi zależało!). Nie dobiłam do 100 książek przeczytanych i całe szczęście, doszłam bowiem do wniosku, że nie ma to żadnego znaczenia. Plany trzeba mieć raczej na minimum niż maksimum. W związku z tym w przyszłym roku mogę nawet przeczytać mniej książek i też będę zadowolona. Mój schowek uległ totalnemu przemeblowaniu w ciągu ostatnich miesięcy, jednak liczba książek w planach jest dramatyczna: 252, czyli o 80 pozycji więcej niż rok temu! Nie ma już chyba dla mnie nadziei.

Plany 2012
Czytać więcej książek własnych, opróżniać schowek i częściej sięgać po klasykę (tęskno mi za nią).

EDIT
P.S. Na śmierć bym zapomniała! Uległam szaleństwu i też mam Mój dzień w książkach, bo faktycznie najwięcej zabawy jest z dopasowywaniem tytułów :) Pomysł by Cornflower, przeszczepiony do Polski by Lirael.

Zaczęłam dzień Zielem na kraterze.
W drodze do pracy zobaczyłam Daleką tęczę
i przeszłam obok Łuku Triumfalnego,
aby uniknąć Lamparta,
ale oczywiście zatrzymałam się przy Grobowcach Atuanu.
W biurze szef powiedział: 13 rzeczy, które nie mają sensu,
i zlecił mi zbadanie Obwodu głowy Karła.
W czasie obiadu z Golemem
zauważyłam Martwe dusze
pod Czarnym obeliskiem.
Potem wróciłam do swojego biurka Gdzie dawniej śpiewał ptak.
Następnie w drodze do domu, kupiłam Pamiętnik przetrwania,
ponieważ mam Złą krew.
Przygotowując się do snu wzięłam Maskotkę
i uczyłam się Lotu nad kukułczym gniazdem,
zanim powiedziałam "Dobranoc" Królowi Bólu.

* a jednak pochłonęłam jeszcze jedną!

25 grudnia 2011

Pearl S. Buck - Pałac kobiet

Wydawnictwo: MUZA, 2011
Pierwsze wydanie: The Pavilion of Women, 1946
Stron: 400
Tłumacz: Adam Chmielewski

Literacka Nagroda Nobla 1938

Długo wzbraniałam się przed tą książką, ponieważ Cesarzowa mnie trochę zmęczyła, a styl Buck nieco rozczarował. Obawiałam się, że Pałac kobiet będzie powtórką z rozrywki. Jakiś czas temu natknęłam się jednak na bardzo pozytywną recenzję tej książki i doszłam do wniosku, że nie ma co zwlekać, może jednak warto. I okazało się to prawdą. Okazuje się, że Buck z lat 40. potrafiła napisać coś bardzo dobrego, to jej późniejsza twórczość do mnie nie do końca trafiła.

Pewne wątki tej książki zdają się być charakterystyczne dla stylu autorki. Na pierwszy plan wysunięte są kobiety, ich siła, jakiś boski pierwiastek w nich ukryty. Poza tym rodzina, specyfika chińskiej kultury i jej zderzenie z zachodnia mentalnością. Czytelnik ma okazję zobaczyć to wszystko oczami pani Wu, którą poznaje w dniu jej 40-tych urodzin. Ta wielka dama długo czekała na tę chwilę, gdy wreszcie będzie mogła zmienić swoje życie, gdy będzie mogła być sobą. Inna kwestia jest to, gdzie ją to zaprowadzi. Muszę przyznać, że główna bohaterka to jedna z najciekawszych i najlepiej skonstruowanych postaci kobiecych z jakimi się zetknęłam! Wzbudzała wręcz mój bezgraniczny podziw, choć Buck uniknęła jej idealizowania. Po mistrzowsku pokazała skomplikowaną sytuację tej kobiety: mądrej, pięknej, dobrze zorganizowanej. Mogłoby się wydawać, że panuje ona nad całym swym światem bez żadnego wysiłku, każdy jej plan sam się realizuje, może patrzeć z góry na maluczkich, którzy nie dorastają jej do pięt. Jednak ten wizerunek zaczyna mieć rysy, gdy sama Pani Wu widzi, że nie uwzględniła wszystkich czynników ludzkiego świata w swoim projekcie. Szwy zaczynają puszczać, materiał rozchodzi się w rękach. Jej przemyślenia w tym momencie są szalenie ciekawe i wnikliwe.

Moją uwagę zwrócił też sposób autorki na przemycenie małych elementów codzienności w chińskich domach (akcja ma miejsce głównie  w latach 30. XX wieku, tak na moje oko). Np. plucie i załatwianie się na podłodze (sic!), mycie warzyw w przydomowych sadzawkach, relacje między mężem a żoną. Co ciekawe, tym razem język Buck jest bardziej życiowy: zdarzają się przekleństwa, małżeństwa mają prawdziwe problemy (np. niezgodność charakterów), mężczyźni odwiedzają burdel, kobiety podnoszą głowy i zaczynają nieco okazywać własne potrzeby, Chińczycy ogólnie chcą się uczyć i poszerzać swoje horyzonty. Wszystko to jest sprawiedliwie obdzielone między postacie i dzięki temu brak w tej powieści papierowych ludzi o jednowymiarowych charakterach. Praktycznie każdy został obdarzony głębią, paletą cech dla niego typowych, pragnieniami, rozterkami - po prostu duszą. Dla pisarza musi być to nie lada wyzwanie: porozdzielać własne pomysły, a nawet kawałki siebie samego pomiędzy postacie pierwszo-, drugo- i trzecioplanowe. Jest to też interesująca pozycja dla tych z Was interesujących się feminizmem, ponieważ Pałac kobiet delikatnie, ale też w niezwykły sposób dotyka tego tematu.

Ocena: 5-5,5/6

23 grudnia 2011

Drugie urodziny Mikropolis


Mój mikrus obchodzi dziś drugą rocznicę! Gwoli małego podsumowania zanotuję kilka statystyk:
  • napisałam 79 postów (razem z tym)
  • ten rok upłynął pod znakiem fantastyki (16 tytułów). W kategoriach króluje jednak znowu "obyczajowa".
  • ponownie dominowały książki amerykańskie (31), choć przeczytałam ich mniej niż rok temu
  • w ciągu 2011r. zostawiliście 846 komentarzy, czyli 2 razy więcej niż w 2010!
  • pojawił się jeden stosik
  • odwiedziło mnie 26276 osób, a bloga wyświetlono 47671!
  • otrzymałam 20 książek do recenzji, plus jedną, która przekazałam dalej
  • odbyły się 2 losowania, w których do zdobycia były 3 książki
Statystyki odwiedzin i popularne posty
W tym roku totalnie powariowały. Po pierwsze około czerwca blogger się, delikatnie mówiąc, zepsuł i codziennie nabijał nam imponujące statystyki. Ale i tak nie przebiło to popularności Mikropolis... 8 grudnia ;) Przecierałam wręcz oczy ze zdumienia. A wszystko dlatego, że google walnął sobie doodle'a w rocznicę śmierci Diego Rivery. Tak się składa, że kiedyś zamieściłam u siebie jeden z jego obrazów i tym samym niemal każdy, kto szukał grafik tego malarza, trafiał do mnie! :D W każdym razie przez jeden odwiedziło mnie ponad 5,5 tysiąca osób, a ja mogłam się przez chwilę poczuć niemalże jak celebrytka w moim małym czytelniczym światku. Jak więc nietrudno się domyślić ten z obrazem wskoczył na 1 miejsce najpopularniejszych postów, w związku z tym wskażę też miejsce 4.
  1. 15 tysięcy wejść = losowanie nr 3 (przedłużone) 4679
  2. John Milton - Raj utracony 991
  3. Benjamin R. Barber - Skonsumowani: Jak rynek psuje... 807
  4. Andriej Tarkowski - trzy książki 427 
W tych miastach wyświetlono Mikropolis:
Jeśli chodzi o państwa, to, oprócz oczywiście Polski, pojawiały się najczęściej wg Histats.com: USA, Kanada i Brazylia (razem ok. 10 tysięcy ludków), natomiast wg bloggera USA, Niemcy i UK. Osobne więc pozdrowienia dla Polaków za granicą!
Wyzwania
Dyskusja u Paidei zainspirowała mnie do trochę szerszego spojrzenia na własne wyzwania. Jakoś intensywnie się w nich nie udzielam, bardziej traktuję jako miejsce w sieci, gdzie zebrane są książki na dany temat i można wypatrzyć jakąś nieznaną wcześniej perełkę. Tym razem byłam najaktywniejsza w nowym wyzwaniu Reporterskim okiem (4 książki + 1 nieskończona), chętnie pisałam w Projekcie noblistów (4 książki), zapadłam jednak w letarg w Rosji w literaturze (zaledwie 2 tytuły), którą zresztą opiekuję się od tego roku. 

Własny projekt
W wakacje założyłam klub czytelniczy Porozmawiajmy o książkach. Jak na razie ten projekt nie do końca spełnia moje oczekiwania, daję mu szansę do końca pierwszej kolejki proponowanych lektur. Jeśli coś tam nie zaskoczy, poleci w kosmos albo umrze śmiercią naturalną, a mnie będzie musiał wystarczyć własny blog do dzielenia się wrażeniami z innymi czytelnikami.

Komentarze
W tym roku zdecydowałam się na ich moderację. Początkowo miałam spore wątpliwości jak to zostanie przyjęte, zwłaszcza, że okienko do ich pisania opatrzyłam znaczącym cytatem. Okazało się to jednak dobra decyzją. Przez pierwsze tygodnie jeszcze wyrzucałam niektóre wypowiedzi jako spam, teraz zdarza się to bardzo rzadko i większość odwiedzających przyzwyczaiła się, że nie oczekuję pustych zdań w stylu "coś dla mnie" itp. To też sprawiło, że komentarze pod danym postem są bardziej merytoryczne, nierzadko wywiązywała się interesująca dyskusja nt. danej lektury, więc i dla osób postronnych może to być pomocne.

Oddam książkę
To teraz coś dla Was w ramach podziękowań za tak liczne odwiedziny :) Szukam nowego właściciela dla Angielskiego pacjenta Michaela Ondaatje. Chętnych proszę o zaznaczenie tego w komentarzu. Czas: do 27 grudnia. Wysyłka: na przełomie roku.

***
Książka trafi do...

14 grudnia 2011

Jerzy Żuławski - Na srebrnym globie: Rękopis z Księżyca.

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 1979
Pierwsze wydanie: 1903
Stron: 327

Trylogia księżycowa, cz. 1

Zaskakujący rok pierwszego wydania, prawda? Jak się okazuje pierwszym polskim pisarzem science-fiction jest właśnie Jerzy Żuławski, który wydał swoją Trylogię księżycową na początku wieku, jeszcze  w zaborze austriackim. Zyskał uznanie już w swoich czasach, dziś natomiast istnieje nagroda jego imienia dla najlepszych polskich utworów fantastycznych. Ekranizacja Na srebrnym globie została sfilmowana przez jego dalekiego krewnego, Andrzeja Żuławskiego. Mnie się ona podobała, jest po Żuławskiemu zakręcona, jednak wielbiciele książki zarzucali mu, że w jednym filmie wymieszał wątki z całego cyklu i tak powstała niestrawna całość, niezrozumiała dla widzów.
Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby te stoki zasnuły się nagle tłumem ogromnych kościotrupów, z wolna w świetle ziemi idących i zajmujących miejsca widzów. Olbrzymie czaszki tych, którzy by zasiedli najwyżej, bieliłyby się na tle czarnego nieba wśród gwiazd. Zdaje mi się, że to wszystko widzę. Kościotrupy gigantów siedzą i tak mówią do siebie: "Która godzina? Jest już północ, ziemia, nasz wielki i jasny zegar, stoi w pełni na niebie - pora zaczynać". A potem do nas: "Pora zaczynać, umierajcie zatem, patrzymy..."
Dreszcz mnie przechodzi. (s. 66)
Biorąc poprawkę, że jest to SF zaledwie raczkujące, trzeba było przymknąć oko na pomysły techniczne. Wizja przyszłości jest to żadna (Ziemia opisywana jest na wstępie), wiedza o Księżycu chyba odpowiadała tamtym czasom, dodatkowo autor wymieszał to z ludzkimi fantazjami o "dark side of the Moon", a dobór załogi jest w sumie przypadkowy. Wiele razy zżymałam się i musiałam sobie wbijać do głowy: "pamiętaj, pisał to w 1901-2 roku!". Kwestie statku kosmicznego, sprzętu i ich skafandrów już nie budziły mojego sprzeciwu, Żuławski nie miał przewagi przyszłych pisarzy, którzy mogli zobaczyć zdjęcia pierwszych satelitów, sputników, rakiet i czytali sobie np. o teoriach Einsteina czy stosach atomowych.
Ludzie na Ziemi nawet nie wiedzą o tym, że większą część swej energii zawdzięczają myśli - czasem nieświadomej, że pracują nie tylko dla siebie, ale i dla tych, co przyjdą po nich. Człowiekowi chce się żyć - otóż to jest wszystko. A tymczasem śmierć nieubłagana stoi mu przed oczyma i gdyby nie znalazł wybiegu, sposobu oszukania jej - a może tylko siebie? - dalibóg, nie wierzę, aby inna myśl oprócz tej tej strasznej i paraliżującej: ja u m r ę,  mogła powstać w jego głowie! Są różne lekarstwa: jest wiara w nieśmiertelność duszy, jest wiara w nieśmiertelność ludzkości i dzieł człowieczych. Człowiek czynami swymi przedłuża własne istnienie, bo jeśli wspomni czasem o tych wiekach, kiedy jego już nie będzie, to wyobraża sobie, że jednak pozostanie wówczas jeszcze jakiś ślad jego pracy, i tak we własnych myślach staje się sam obecnym tej przyszłości, na którą już nie będzie patrzył żywymi oczyma. Ale do tego potrzeba mu wiedzieć, że będą po nim istnieli ludzie (...). Bo dzieła ludzkie są jak ludzie sami: żyją lub umierają. Dzieło, które żadnej zmiany w niczyjej świadomości nie powoduje, jest martwe. (s. 190-191)
Ta książka broni się jednak swoją warstwą psychologiczną. Bo tak: na Księżyc wyrusza grupa śmiałków (kilku mężczyzn i jedna kobieta). Mają potwierdzić czy po jego drugiej stronie ludzie mogliby normalnie żyć, oddychać powietrzem (sic!). Lądowanie jest twarde, część załogi wkrótce ginie, pozostaje trójka, która nieraz też sama żegna się z życiem, jednak ostatecznie odnajduje tę dziwną, księżycową krainę - swój nowy dom. Powieść jest pamiętnikiem jednego z członków załogi, Polaka Jana. To dzięki niemu dowiadujemy się jak ludzie ułożyli sobie życie w nowym miejscu, jak pojawia się tam zalążek nowej społeczności.
A ja myślę, jednak ciągle o tym przyszłym pokoleniu... (...) niech wiedzą, że duch ludzki jest potężny, że tworzy rzeczy wielkie i piękne, że wyszukuje Boga w złotym pyle gwiazd i siebie samego wśród ścięgien i żył ciała, że zdolny jest gorąco pożądać prawdy dla prawdy i piękna dla piękna (...). (s. 227)
Żuławski gorzko wypowiada się o człowieku jako takim. wytyka palcem jego zwierzęce instynkty, skłonność do przemocy, potrzebę mitu i religii, skłonność do podporządkowywania się liderowi. Co było też dla mnie plusem, to wyobraźnia pisarza. W swojej rzeczywistości tak opisywał ten Księżyc, że czasem miałam wrażenie, jakbym sama tam była. Nieraz aż dziwnie było oderwać wzrok od książki i zobaczyć, że jestem w autobusie...
Wszędzie źle jest człowiekowi, bo wszędzie nosi sam w sobie zaród nieszczęścia... (s. 211)
I czy to nie jest najstraszliwsza ironia, że człowiek wroga swego przenosi sam w sobie nawet na gwiazdy świecące na niebie? (s. 223)
W książce raził mnie jednak przestarzały stosunek do kobiet i opis ich charakterów, ciężko mi się to czytało. Pewnie kiedyś niektóre z nich takie były, ale teraz chyba już całkowicie wyginęły. Ponadto pisarz nie wyjaśnia jak grupa miała nadzieję wrócić na Ziemię, a przecież ta wizja przeraziła ich dopiero gdy tam wylądowali, wcześniej więc o tym nie myśleli? Wszyscy zwracają uwagę, że książka się jednak nie zestarzała. Mam odmienne zdanie, co jednak nie przeszkadza mi docenić tych warstw, które były dla mnie wyjątkowo ciekawe. I jeszcze jedno. Naprawdę trudno było mi przetrwać pierwsze 100 stron mniej więcej, już miałam się poddać, ale na szczęście ta recenzja przekonała mnie, że warto przetrzymać te trudy. Więc i ja zainteresowanym tą powieścią życzę cierpliwości.

Ocena: 4,5/6

7 grudnia 2011

Tylko cytat #3


Nagroda Nebula 1966

Zrozumiałem teraz, że głównym celem wykształcenia jest uświadomienie sobie, iż rzeczy, w które wierzyło się całe życie, nie są prawdą i nic nie jest takie, jakie się wydaje. (s. 61)

[tłum. Krzysztof Sokołowski, Prószyński i S-ka, 1996]

3 grudnia 2011

Gene Wolfe - Cień kata

Wydawnictwo: Książnica, 2007
Pierwsze wydanie: The Shadow of the Torturer, 1980
Stron: 328
Tłumacz: Arkadiusz Nakoniecznik

cz. 1 cyklu Księga Nowego Słońca

Kolejna książka zaliczana do kanonu science-fiction. Trochę mnie odstraszył jej opis, więc w schowku wpadła do kategorii "ewentualnie", jednak jest to pewna ciekawostka fantastyki i ostatecznie jej przeczytanie nie było stratą czasu. Poza tym, wyjątkowo zadziałały na mnie zachęty innych pisarzy na okładce, ale jak już chwalą tacy ludzie jak Le Guin czy Dukaj, to zmienia postać rzeczy. Nieco mnie jednak dziwi tag s-f, ponieważ Cień kata to bardziej fantasy, z lekkim odcieniem SF. Możliwe, że w kolejnych częściach ta kwestia się wyjaśni, ponieważ przyznaję, że w trakcie lektury każde zaburzenie konwencji fantasy (np. użyte słowo "kable" w opisie lochu oraz zaburzenia czasu i przestrzeni) wywoływały moją lekką konsternację.

 Nietypowy w tej książce jest na pewno główny bohater - Severian (co cudnie kojarzyło mi się z imieniem Severus;). Po pierwsze dlatego, że jest właśnie katem, szanuje swój zawód i przemoc nie budzi w nim sprzeciwu. Po drugie nie jest ani szlachetny, ani szczególnie odważny, ani zadziwiająco mądry. Nie jest też typkiem spod ciemnej gwiazdy, to niepokojąco normalny gość. Co ciekawe, on i jego krajanie nie są wyzbyci swojej seksualności jak to często bywa w powieściach fantasy. Ponadto świat planety Urth (planety, podkreślę!) jest dziwną mieszanką motywów fantasy z sci-fi. To wszystko zdecydowanie przykuło moją uwagę, choć fabuła może nie zawładnęła całkowicie moim czytelniczym sercem. Zaczyna się spokojnie, Severian jest uczniem, potem czeladnikiem w konfraterni katów. Jedna jego decyzja sprawia, że zostaje wysłany na północ i od tego momentu jest to już powieść drogi. Poznaje nowych ludzi, przeżywa liczne przygody, czasem aż za absurdalne, dzieją się wokół niego tajemnicze rzeczy. Czasem to całe zamieszanie mnie trochę irytowało, jednak podejrzewałam, że pisarz chyba nie bez przyczyny skręcał w, na pierwszy rzut oka, ślepy zaułek, aby móc wpleść jakiś istotny symbol, czyjeś imię lub może nawet artefakt, które teraz mogą się wydawać bez znaczenia, ale nabiorą go pewnie w kolejnych częściach cyklu.

Nie jestem jeszcze całkowicie przekonana do mariażu tych dwóch odmian fantastyki, jednak zostałam na tyle zaintrygowana, że sięgnę po Pazur Łagodzieciela (żenujący tytuł wg mnie). Poza tym sądzę, że ta książka może być miłą odmianą dla fanów fantasy, nie znoszących czystego s-f. Jako zachętę dodam, że język pisarza jest naprawdę godny uwagi: starannie dobiera słowa, umiejętnie tworzy opisy, używa wyszukanych sformułowań i do tego nie tłumaczy wszystkiego czytelnikowi jak dziecku. Do tego tłumaczenie stoi na wysokim poziomie. Książnica za to nie popisała się okładką (niczym z gry Książę Persji) i korektą, za to chwała im za podanie wszystkich tytułów cyklu (tak niewiele wydawnictw o to dba!).

Ocena: 4,5/6