4 maja 2010

Charles Dickens - Oliver Twist

Wydawnictwo: Świat Książki, 2005
Pierwsze wydanie: 1838
Ilość stron: 536
Tłumaczenie: opracowanie na podstawie edycji Wydawnictwa Gutenberga - Barbara Mirowska

Nigdy nie przepadałam za Dickensem. Nie rozumiałam tego sentymentalnego stosunku do"Opowieści wigilijnej". Postanowiłam się jednak z nim przeprosić za pomocą Oliviera Twista. Chciałam to przeczytać, żeby wreszcie móc zobaczyć sobie jak sfilmował tę opowieść Polański. I nie żałuję.

Zdjęcie obok przedstawia front pierwszego wydania (jeszcze z pseudonimem Dickensa - "Boz". W drugiej edycji pisarz umieścił już swoje prawdziwe imię i nazwisko. Zdjęcia wydania, które czytałam, nie znalazłam w sieci.

Dickens pisze w staroświecki sposób nawet jak na swoje czasy. Lubił pokazywać ogromne kontrasty, odmalowywał sentymentalne scenki, nawet przez moment nie okrywa tajemnicą swojego stosunku do bohaterów powieści. A jednak czyta się to z wielkim zainteresowaniem. wyobrażam sobie jak czytano to w kuchniach wielkich domów z wypiekami na twarzy, płacząc nad losem biednego dziecka i rzucając gromy na złoczyńców.

Chyba każdy wie o czym traktuje książka, więc nie będę tu przybliżać fabuły. Zaznaczę natomiast co mi się zwłaszcza podobało. Po ok. 200 stronach na serio zaczęłam przeżywać tę opowieść. W absolutnie wspaniały sposób odmalowano ówczesny Londyn i wieś, czułam się dzięki temu jak w jakiejś maszynie czasu! Wystarczyło też jakieś 100 lat, żeby społeczeństwo zaczęło traktować dzieci zupełnie inaczej. I bieda... Dziś ta mekka Polaków, wtedy był obskurnym miejscem, w którym panował głód i przestępstwo. I jeszcze jedno: dowcip pisarza.
Z jego oblicza przebijała surowość i nadzwyczajna nadętość. Gdyby naprawdę nie miał zwyczaju pić więcej, niż zdrowie wymagało, to mógłby śmiało wytoczyć sprawę przeciwko oskarżeniu, wyrytemu z tego powodu na jego twarzy, a z pewnością by ją wygrał i uzyskał hojne odszkodowanie.
Największe wrażenie zrobiło na mnie jedno morderstwo, w życiu czegoś takiego czytałam. I opis wydarzeń w więziennej celi. Te dwie sceny sprawiają, że nie jest to książka, którą można przeczytać własnemu dziecku na dobranoc.

Ocena: 5/6

3 maja 2010

Mark Haddon - Dziwny przypadek psa nocną porą

Wydawnictwo: Świat Książki 2004
pierwsze wydanie: 2003
ilość stron: 224

Tak długo czekała na swoją kolej, aż mi teraz żal! Wypożyczałam z myślą, że uwielbiam kryminały, a ten miał być wielce oryginalny ze względu na głównego bohatera. Okazał się nie być kryminałem wcale, co mu na dobre wyszło. Najważniejszą postacią jest Christopher a najważniejsze, co powinniście o nim wiedzieć to, że choruje na zespół Aspergera, łagodniejszą odmianą autyzmu (więcej tu). Książka napisana jest z jego punktu widzenia, stąd cały jej układ, akcja i opisy są zupełnie nietypowe jak na powieść. Nawet numerki rozdziałów się nie zgadzają (dopóki nie poznamy logicznej zasady, która tym rządzi). Christopher najczęściej opisuje jakieś zdarzenie ze swojego życia, by potem opisać coś (czasami pozornie) niezwiązanego z tematem i tak się to przeplata. Zaczyna się od zamordowanego psa sąsiadki, a ostatecznie będzie wielkim zmierzeniem się ze światem, w którym nasz 15-latek będzie zmuszony zastosować swoje ukochane zasady logiki w stosunku do zachowań ludzi i ich otoczenia.

Książeczka jest krótka, zapełniona sporą ilością rysunków, ciekawymi spostrzeżeniami, zagadkami i logicznymi wyjaśnieniami Krzysia. Napisana współczesnym językiem, śmieszno - smutna, w każdym calu szanująca każdego bohatera. Mark Hoddon zdaje się mieć sporą wiedzę o ludziach i ich zachowaniach. Nie ma papierowych ludzi z reklam, robią oni złe i dobre rzeczy, popełniają błędy jak my, wpadają w złość, nie słuchają się nawzajem... I brak tam taniego sentymentalizmu, a oto dowód: (ojciec odbiera syna z komisariatu)
Na korytarzu stał tata. Podniósł prawą rękę i rozłożył palce jak wachlarz. Uniosłem lewą dłoń, rozłożyłem palce jak wachlarz i dotknęliśmy się palcami i kciukami. Robimy tak, bo czasem tata pragnie mnie uściskać, ale ja nie lubię się ściskać, więc zamiast tego dotykamy się palcami, co oznacza, że tata mnie kocha.
Chciałabym mieć ją na własność i jeszcze przeczytać ją w oryginale. Co do wydania: tekst na okładce jest jednym z najlepszych przykładów jak zachęcić czytelnika do czytania i nie zepsuć mu radości już na wstępie ;) Gorąco polecam!

Ocena: 6/6

2 maja 2010

Adam Wiśniewski Snerg - Robot

Wydawnictwo: słowo/obraz terytoria
Pierwsze wydanie: 1973
Ilość stron: 364

Wyszperałam w bibliotece. Pierwsze co się rzuca w oczy, to świetne okładki dzięki wykorzystaniu genialnych obrazów nieodżałowanego Zdzisława Beksińskiego. Musiałam trochę poczekać, aż ktoś odda część pierwszą, choć książki Snerga nie układają się dosłownie w chronologiczny cykl, to jednak można na nich naleźć numerki "tom 1" itd. I tak dzięki przypadkowi dowiedziałam się o istnieniu cenionego polskiego wybitnego pisarza s-f, do tego niezwykle tajemniczego. Chciałabym przeczytać też inne jego książki.

Robot został świetne wydany, bardzo porządnie i oryginalnie, z przyjemnością więc otwiera się tę książkę. Trzeba się jednak wykazać sporą dozą cierpliwości przez pierwsze 50-60 stron, ponieważ język jest wyjątkowo zagmatwany. Potem dopiero puzzle zaczynają się układać, ale ostateczne odpowiedzi czytelnik poznaje dopiero w ostatnich 3 rozdziałach (a wierzcie mi - jest na co czekać!). Autor lubi długie zdania o niebłahej treści. Wyczytałam też o nim, że jest fizykiem-samoukiem i jest to bardzo widoczne w tekście, często tłumaczy logikę zdarzeń za pomocą fizyki, przypomina wzory i coś wylicza. Można się trochę przerazić, ale zaręczam, że skoro ja sobie z tym dałam radę, to każdy może.

Tytułowy robot (BER-66, przybierający imię Net) próbuje odkryć zagadkę czy jest nim naprawdę, czy jednak jest człowiekiem ze zmienioną pamięcią. Znajduje się on w schronie razem z ludźmi, którzy schronili się tam po wybuchu jądrowym na powierzchni. Opis ten jest bardzo ogólny i nieoddający pełni tego, co można przeczytać. Bardzo mi się podobała wyobraźnia Snerga, momentami było to wręcz zachwycające, aż widziałam przed oczami jakiś oszałamiający film z efektami specjalnymi jeszcze niemożliwymi do zrobienia w filmie (poza animacją, oczywiście). Zwłaszcza porywa opis miasta w równorzędnej rzeczywistości. W nagrodę za krążenie po tym kafkowskim labiryncie zdarzeń i ludzi dostajemy Teorię Nadistot, z którą łączy się Teoria Względności Życia, oryginalną koncepcję autora, w której właściwie trudno znaleźć luki. Czapki z głów, czytelnicy!

Jedynym zgrzytem jest w pewnym momencie odniesienie do polityki, w którym pisarz zaczął wychwalać... ustrój socjalistyczny (sic!). I nie mam pojęcia, czy naprawdę w to wierzył, czy jest to ingerencja cenzury (cała akcja dzieje się w mieście kapitalistycznym), bez której nie wydałby książki.

Ocena: 5/6