30 stycznia 2010

Maurice Sendak - Where The Wild Things Are

Wydawnictwo: Red Fox Books
pierwsze wydanie: 1963
ilość stron: 48

Najpierw zobaczyłam trailer filmu (latem promowano go w Polsce). Potem dowiedziałam się, że jest to na podstawie książki. Potem, że dystrybutor wycofał się z pokazywania tego filmu w naszym kraju na końcu świata. Grrr... Wreszcie, że książka ta jest dla dzieci, jest króciutka, zalicza się ją do klasyki literatury dziecięcej, i że... nigdy nie wydano jej w Polsce. Dotarłam więc różnymi kanałami do wydania angielskiego.

Jest wiele interpretacji tej opowieści, oczywiście, wszystkie autorstwa dorosłych ;) Podobno początkowo biblioteki był jej przeciwne, dopiero po kilku latach stwierdzono, że dzieci faktycznie lubię tę historię. Najnieszczęśliwsza wersja to ta o samotnym chłopcu, który puszcza wodze swojej fantazji. Krytycy piszą o wspaniałej historii jak dziecko "używa" swój gniew w służbie kreatywności. Inni krytycy literaccy wskazują na skłonność Sendak'a do opisywania jak dzieci radzą sobie z różnymi uczuciami. Myślę, że ci ostatni są najbliżej prawdy. Podkreśliłabym też rolę wyobraźni, rysunki są także urokliwe.
Jest to pozycja dla dzieci, i dla dorosłych, ale dla tych, który zgodnie z radą Rousseau "otoczyli murem duszę swojego dziecka". Osobiście, nie mogę się doczekać kiedy uda mi się zobaczyć film.

Na zachętę:


jeden obrazek (choć mój ulubiony to, gdy Max ryczy z potworami)


i jeden kadr

Ocena: 5/6

25 stycznia 2010

Nie polecam

Frances Mayes - Pod słońcem Toskanii
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
pierwsze wydanie: 2002
ilość stron: 296

Opowieść Amerykanki, która przeżywa każdy kamień i drzewko w Europie, tak można streścić tę książkę jednym zdaniem. Bardzo słabe czytadełko, już wiem, że nie wolno mi sięgać po nic takiego, ale zwiódł mnie całkiem przyzwoity film na jej podstawie (z którym nie ma nic wspólnego). Wątki wprowadzone nie wiadomo po co, ponieważ porzuca je w wybranych przez siebie momentach, przepisy kulinarne, które czytelnikowi są po grzyba, doszukiwanie się wszędzie jakieś magii, ukrytych znaczeń, o matko, moje oczy ledwo to wytrzymały. Styl nie jest grafomański, można wyczuć wykształcenie autorki, ale, niestety, przeciętny europejski czytelnik będzie patrzył na nią z pobłażaniem. Już lepiej przeczytać Rok w Prowansji Peter'a Mayle w tej kategorii. I choć jest to książeczka napisana głównie dla pieniędzy, to jednak można w niej wyczuć typowy angielski humor, no i autor pokusił się o poznanie i opisanie swoich sąsiadów, których pani Mayes podziwia głównie z daleka i zawsze widzi w nich archetyp rodziny, archetyp matki, a potem widzi archetyp stołu przykrytego obrusem w kratkę itp., itd.

ocena: 2/6

Monika Szwaja - Gosposia prawie do wszystkiego
Wydawnictwo: SOL
pierwsze wydanie: 2009
ilość stron: 352

Miało być zabawnie - nie było. Miało być to czytadło z wyższej półki - było z najniższej. Zostałam skutecznie zniechęcona do pozostałych książek tej autorki. Fabuła i styl to istny groch z kapustą, połączenie Musierowicz (której wybaczamy wiele, ponieważ potrafi pisać), komedii romantycznych i literatury naprawdę niskich lotów. Ilość nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności może przyprawić o zawrót głowy, wszystko łatwo przewidzieć, nawet złe charaktery ostatecznie okazują się w sumie dobre i poczciwe. Problemy rozwiązują się niemal same, główna bohaterka na każdym kroku spotyka wspaniałych ludzi, którzy od razu chcą się z nią zaprzyjaźnić i jej pomóc, ofiara napaści gdzieżby tam poczuła choćby malutki stan lękowy... I do tego przynudzanie opowieściami o dalekomorskich statkach (ze szczegółami) i tłumaczeniami rosyjskich pieśni. Nie, to było dla mnie za wiele, zostałam srogo ukarana za połaszczenie się na tę pozycję.

ocena: 1,5/6

EDIT
(30.01.2010r.)

Edyta Czapiel - Jasne błękitne okna
wydawnictwo: Muza
pierwsze wydanie: 2008
ilość stron: 368

Nie dałam rady. I jestem z siebie dumna. W swoim życiu nie skończyłam zaledwie kilku książek (większość z nich zamierzam i tak kiedyś skończyć), ale po raz pierwszy nie mam wyrzutów sumienia. Po kilku stronach zaczęłam wertować książkę z nadzieją, że da się ją w ogóle przeczytać. Niestety, inne fragmenty były dokładnie takie same. Może i to wspaniały debiut, jak się tam ludzie zachwycają na okładce, ale mnie styl Czapiel zniechęcił już na wstępie. Przegadany to raz. Scena, która w życiu trwałaby jakieś 30 sekund, trwa u niej w nieskończoność, opisana do najmniejszych szczegółów, to dwa. Najgorsze było jednak dla mnie pretensjonalne nagromadzenie porównań w każdym możliwym akapicie (i to po kilka na akapit). W związku z tym po raz pierwszy w życiu "poleciałam" na koniec i przeczytałam zakończenie. Równie chaotyczne i bełkotliwe. Oczywiście, to moje prywatne opinie, nie trzeba się z nimi zgadzać. Stwierdziłam jednak, że nie będę się katować tą pozycją...

[Oceniłam na b-netce tylko po to, żeby mi czasem nie polecała czegoś podobnego, tu nie dam żadnej oceny.]

21 stycznia 2010

Jannet Morgan - Biografia Agathy Christie

wydawnictwo: Prószyński i S-ka
wydanie pierwsze: 2001
ilość stron: 414

Biję się z myślami czy pisać o tej książce. Bo tak: jestem fanką twórczości Pani Agathy, jej książki będę czytać do końca życia (mam umiejętność zapominania zakończeń). Z kolei jej biografia jest dobra, ale tylko dobra, poprawna. I sama Pani Agatha okazuje się całkiem zwyczajną osobą, bystrą, ciekawą świata, ale nie... zachwycającą. Oczywiście, nie ma w tym nic dziwnego, prawie wszyscy jesteśmy do bólu zwyczajni. Jest dzieckiem swoich czasów: osobą konserwatywną, taką właśnie wyspiarską, z dość ograniczonym spojrzeniem na świat i jego złożoność (ograniczoną wychowaniem i swoimi czasami, nie jest to wynikiem jej upodobań). Zdziwiło mnie wielce, że większość jej praw autorskich posiada firma, którą założyła, co oznacza, że jej rodzina zachowała ich tylko część (w każdym razie tak to zostało przedstawione w książce).

Okazuje się też, że pisanie traktowała jak rzemiosło, nie sprawiało jej to wielkiej przyjemności, męczyła się strasznie podczas pisania i poprawek, starała się rzetelnie wydawać jedną książkę rocznie, więc taśmowo jej dość pisała. Ale są też niezaprzeczalne pozytywy. Raz, że już wiem, co mnie tak pociąga w tych powieściach kryminalnych. Przecież zdaję sobie sprawę, że są bardzo schematyczne, postacie są papierowe jako archetypy jakichś charakterów, ilość scenariuszy jest w nich ograniczona. A jednak czytanie ich sprawia mi wielką przyjemność już od lat niemal 15-stu. I dotarło to do mnie: jest to odprężenie dla szarych komórek, które nie muszą trudzić się skomplikowaną fabułą, artystycznym podejściem do tematu czy fascynującymi dialogami i postaciami. Nie, chodzi o czystą dedukcją i zestawienie kilku osób oraz kilkunastu faktów i wyciąganie wniosków. I to fascynuje jej czytelników od lat. W tym jest absolutną mistrzynią. Kiedy czytam Coben'a tego nie czuję, czyta się to przyjemnie, ale nikt mnie nie zmusza do samodzielnego zgadywania i nie czuje się nawet takiej potrzeby. A z Christie to zawsze jest pewnego rodzaju wyścig - czy tym razem uda mi się odgadnąć przed finałową sceną, czy znowu mnie nabierze?

Dwa - podoba mi się jej postrzeganie pisarza, który nie powinien paplać na prawo i lewo o swoich książkach, nie znosiła robionych jej zdjęć, pomysły o umieszczaniu ich na okładkach uważała za idiotyzm. Była cicha, nieśmiała, skromna, urodzony obserwator. I pisała ciekawe listy do innych, może za dużo tam potrójnych wykrzykników, ale ukazują jej błyskotliwość i żywość umysłu (listy, nie wykrzykniki).

Biografia jest bardzo pokaźna, szczegółowa, okraszona nieco zdjęciami. Poprawna, ale nie fascynująca. Prószyński i S-ka są dla mnie za to liderem w konkursie na najbardziej niechlujne wydania - korekta woła tam o pomstę do nieba, niestety... I to jest warte wg nich 49zł (twarda oprawa).

ocena: 4/6

17 stycznia 2010

Mika Waltari - Egipcjanin Sinuhe

Wydawnictwo: Czytelnik
data pierwszego wydania: 1945
ilość stron: 747

Zdjęcie obok nie przedstawia może najpiękniejszej okładki (teraz widzę w sieci, że można dostać naprawdę ładne wydania), za to treść kryje imponującą. Dowiedziałam się o tej książce z dobrych kilka lat temu, a kiedy już ją pożyczyłam, czekała cierpliwie na swoją kolej jakieś pół roku. Może to i dobrze, że przeczytałam ją dopiero teraz, a nie na przykład jako nastolatka, nie wiem czy bym dobrze zrozumiała jej przesłanie, może skupiłabym się tylko na jakichś aspektach bliskich młodości.

Jak tylko zaczyna się ją czytać, zwraca uwagę język: zdania są długie, nierzadko liczą 5-10 wersów, pełne powtarzanych czasowników i rzeczowników. Trzeba więc dać sobie chwilę, żeby przyzwyczaić się do tej techniki pisania. Tutaj, coś, co jest błędem stylistycznym (np. powtarzanie słowa "wino" 10 razy w jednym, krótkim akapicie) buduje niepowtarzalny klimat tej powieści, sprawia, że się w nią zwyczajnie wierzy. Odnosiłam wrażenie, że mam do czynienia z jakimiś starożytnym skryptem znalezionym w antycznej skrzyni w jednym z egipskich grobowców, który wysiłkiem zapalonych badaczy został przetłumaczony na współczesny język i rozpowszechniony na kartach tej książki, aby cały świat mógł czerpać wiedzę z opowieści jednego człowieka - Sinuhe. Tymczasem autorem jest ktoś z dalekiej i zimnej Finlandii - Mika Waltari, pisarz, z którym zamierzam się w przyszłości bliżej zapoznać. Natomiast Akademię Szwedzką, za to, że nie przyznała mu literackiej nagrody Nobla, ratuje chyba tylko to, że w tych latach (1946r. i 1947r.) nagrodzili Hessego i Gide...

Bez sensu jest zachwalać tę książkę, bo to jakby zachwalać powiedzmy Prusa czy Sołżenicyna. Pewne rzeczy wydają się po prostu oczywiste ;) Nie trzeba też streszczać fabuły, jest to połączenie powieści historycznej z przygodową, w której główny bohater prowadzi nas przez swoje czasy, zawirowania i dzieje swej ojczyzny, stając się (najczęściej dzięki przypadkowi) ich bezpośrednim świadkiem, a dzięki temu naszym narratorem i przewodnikiem. Sinuhe jest naiwnym głupcem, któremu często zdarza się powiedzieć coś mądrego i który powoli dochodzi do gorzkiej wiedzy, jego kompanem zaś jest Kaptah - niewolnik, którego długie monologi są komicznymi przerywnikami w tej jednak pesymistycznej książce. Pełno tu świetnych wyrażeń, które są stale powtarzane - np. rozdzierał na sobie szaty, było to zapisane w gwiazdach na długo przed moim urodzeniem, jeszcze jednak nie wypełniła się miara mojego życia i moje ulubione: Twoja mowa jest dla mnie jak brzęczenie much. Jednak siłą tej książki są prawdy dotyczące natury człowieka, naszego życia i świata, jest ich tyle, że można by tym niejedną książkę obdzielić i ma się wrażenie jakby zebrano tu niemal całą wiedzę o ludzkiej rasie. Po raz pierwszy też uświadomiłam sobie, że teraz by mi się właśnie czytnik e-booków przydał - co rusz bym sobie tym rysikiem zaznaczała interesujące cytaty. Egipcjanina można otworzyć niemalże na dowolnej stronie, żeby znaleźć np. takie perełki:
Łatwo by mi było upiększyć moje postępki i powiedzieć, że wszystko to zrobiłem dla Egiptu, ale uczynki ludzkie nie są proste do wytłumaczenia i wino ludzkich czynów nigdy nie jest czyste i klarowne, lecz zawsze z czymś zmieszane. Piszę to wszystko dla siebie i dlatego przyznaję, że być może nie podjąłbym się tego czynu, gdybym owej nocy w moim domu nie zląkł się nagłej śmierci. Ale kiedy się go już podjąłem, upiększałem to, co miałem zrobić, na wszystkie sposoby, przybierając w piękne piórka złudzeń, dopóki sam nie uwierzyłem, że czynem moim ratuję Egipt.
Waltari ma w ogóle talent do pięknych, koronkowych metafor i porównań. To na przykład bardzo przypadło mi do gustu: Moje dzieciństwo i moja młodość były jak przejrzysty, głęboki strumyk, natomiast mój wiek męski był jak wielka rzeka, która rozlewa się szeroko, pokrywając wiele gruntu, lecz której woda jest płytka, zatrzymuje się się w swoim biegu i pleśnieje. Kiedy jednak ty weszłaś w moje życie (...) zebrałaś wszystkie wody, które z radością spłynęły w jedno głębokie koryto i wszystko stało się dla mnie znowu podobne do pajęczyny, którą bez trudu można zmieść ręką.

Z czystym sumieniem polecam każdemu tę książkę o głupio - mądrym Sinuhe i dopisanie jej do prywatnej listy "muszę przeczytać przed śmiercią". Radzę tez przygotować sobie notatnik na co lepsze cytaty :)

Ocena: 5,5/6

16 stycznia 2010

Wyzwanie - nagrody literackie

Nowe wyzwanie Padmy, dla mnie pierwsze. Na pierwszy ogień w kampanii zimowo - wiosennej pójdą:
  • Booker Prize

1999- Hańba J. M. Coetzee

  • Nike

2007 – Traktat o łuskaniu fasoli Wiesława Myśliwskiego

  • Prix Goncourt

2008 - Atiq Rahimi, Kamień cierpliwości (Syngué sabour. Pierre de patience ) - Wydawnictwo Literackie

  • Orange Prize

2005: Lionel Shriver – Musimy porozmawiać o Kevinie

Pierwsze dwie myślę, że znajdę bez problemu, gorzej z dwiema ostatnimi, w razie czego będę modyfikować plany, ale nie chciałabym, zainteresowały mnie już te książki :]

zdjęcie: obraz Jarosława Kukowskiego Painting

5 stycznia 2010

Czytelnicze podsumowanie 2009 roku


Przyszła kolej na mnie ;)

Problem polega na tym, że mogę się odwołać głównie do czasu od lipca, ponieważ wtedy zaczęłam zapisywać na biblionetce co czytam w danym miesiącu. Tak więc pierwsze półrocze kryje się w mrokach mojej niepamięci.

Postawiłam tylko cztery 6-tki.
  • Ryszard Kapuściński - Cesarz
Niestarzejące się arcydzieło reportażu, które mówi nie tylko o historycznej postaci, ale też o mechanizmach władzy, zwłaszcza totalitarnej. Zresztą, co tu gadać, Pan Kapuściński to klasa sama w sobie, ktoś, kto rozumie język literaury i ma go we krwi. Ktoś, kto ma świadomość wagi słowa.
  • Aleksander Sołżenicyn - Oddział chorych na raka
Padłam na kolana w zachwycie po pierwszym rozdziale, drugi rozdział upewnił mnie, że mam do czynienia z arcydziełem. Nie spotkałam się jeszcze z taką książką. Podeszłam do niej jak do jeża, taka cegła, temat sugerujący co tam może być. Oczarował mnie już pierwszy rozdział. Rzadko się spotyka pisarzy z taką umiejętnością "pomijania" siebie w książce. Sołżenicyn jest tak dyskretny i nienarzucający się w tym dziele, jakby ono napisało się samo. Nie czuć ciężkiej obecności boga - pisarza, jak to jest zazwyczaj.
Wszystko opisane jest w sposób nieprawdopodobnie prawdziwy. Takie jest właśnie nasze życie, niczego mu nie dodał i niczego nie odjął. Dla nas zmieniły się tylko realia polityczne. A człowiek jest taki sam.
Miałam wrażenie jakby każdy rozdział był taką mini-książką, ponieważ każdy był zagadką, nigdy nie wiedziałam co się dalej zdarzy, Sołżenicyn burzył wszelkie moje podejrzenia. A przecież pisarze tak często korzystają z jakichś tam utartych schematów i co jakiś czas czytelnikowi wcale nietrudno nastawić się na coś.

W najprostszym rozumieniu "Oddział chorych na raka" jest książką o ludziach w czasach totalitaryzmu, i to też mi się podobało, że pisarz pokazał to nie poprzez wojny, politykę, obozy, tylko przez szpital i zwykłe rozmowy między pacjentami.
Jednak przede wszystkim dla mnie jest to książka o człowieku i o szacunku do niego.
  • Zadie Smith - O pięknie
Zdecydowanie pozytywne zaskoczenie. 600 stron pochłonięte w 3 dni, co nie zdarzyło mi się całe lata.
Powieść barwna, żywa i przede wszystkim - skłaniająca do zastanowienia. Pokazuje też jak bardzo nasze wyobrażenie o sobie, odbiega od tego, kim naprawdę jesteśmy. Jak nasze poglądy sprawdzają się do pewnego momentu, a potem najczęściej wychodzi z nas nasza prawdziwa natura, instynkty i odruchy, nad którymi nie panujemy.
Cała książka ma też wiele smaczków na płaszczyźnie biali - czarni, co dla Polaka może być nieco egzotyczne, ale też fascynujące. Człowiek zastanawia się, która z postaw jest mu bliższa (Belseya czy Kippsa), choć wiemy, że w naszym kraju możemy sobie tak z daleka teoretyzować ;) Okazuje się jednak, że niezależnie od tego ile lat nas dzieli od niewolnictwa, to będzie chyba zawsze wracało, trudno coś takiego zapomnieć...

Pochwalę też styl Smith, który był miodem na moje serce, że współcześnie pisarze potrafią jeszcze tak pisać. Może raz wyczułam jakiś wymuszony dialog, poza tym pisze ona sprawnie, z werwą. To nie jest czytadełko lub tylko komedyjka, aby nas rozerwać. To jest klasyczna powieść. Pisarka wszystko obmyśliła od początku do końca i zgrabnie umieszcza dane zdarzenia na linii czasu. Uniknęła też, co bardzo mnie cieszyło, scen, które są przewidywalne, zbyt szczegółowe. Po prostu w kolejnej scenie umieszczała informację, jak do czegoś doszło, jak coś się potoczyło, nie zamęczając czytelnika opisem tego na kilka stron. Co do przekleństw (nielicznych) i scen erotycznych (jest ich ze 2-3 i to pod koniec) - dla mnie były jak najbardziej na miejscu. Życie i tyle.
  • Irving Stone - Pasja życia
Od lat jestem wielbicielką twórczości van Gogha, zaliczam go do moich ulubionych malarzy, a jego życie jest dla mnie wieczną inspiracją i nadzieją. Stone podołał temu zadaniu i wyszedł nie tylko obronną ręką, ale stworzył postać z krwi i kości, odmalował jego świat własnymi farbami. Piękny język, wspaniałe studium jednego, konkretnego człowieka.
  • Ursula K. Le Guin - Czarnoksiężnik z Archipelagu
Post z 29 grudnia wyjaśnia wszystko. Arcydzieło fantastyki.

Będzie też jedno wyróżnienie za ocenę 5,5:
  • Jung Chang - Dzikie łabędzie: Trzy córy Chin
Za lekcję historii na wyciągnięcie ręki.

Rozczarowania (jedynek raczej nie było), przeważały długie tytuły ;) :
  • Dorota Masłowska - Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną [2]
  • Paul Levinson - Telefon komórkowy: Jak zmienił świat najbardziej mobilny ze środków komunikacji [2,5]
  • Cuca Canals - Płacz, Radosna: Niewiarygodna historia kobiety, która płakała złotymi łzami [2,5]
  • Katarzyna Kotowska - Wieża z klocków [2,5]
  • John Boyne - Chłopiec w pasiastej piżamie [2,5]
Przez te pół roku przeczytałam 45 książek, szacuję więc, że na cały rok nie przekroczyłam liczby 60 pozycji, co sytuuje mnie wyżej niż przeciętnego Kowalskiego, gdzieś pośród przeciętnych użytkowników biblionetki i daleko za Engą ;)

W schowku w kategorii POSZUKUJĘ mam 125 książek. Jeśli chodzi o cele to chciałabym, żeby poszukiwanki ograniczyć do liczy 120 (bo na pewno coś dodam przez rok), dołączyć do jakiegoś projektu (myślę o noblistach) i zwiększyć liczbę przeczytanych książek do 70. Aha, i dorwać kolejną książkę Tarkowskiego.

* zdjęcie: Yves Klein Le saut dans le vide, 1960

4 stycznia 2010

Salvador Dali - Moje sekretne życie

Wydawnictwo: Książnica
Ilość stron: 332

Mam plakat z reprodukcją Uporczywość pamięci nad łóżkiem. Jego malarstwo jest dla mnie taką kanarkowożółtą kropelką na tle całej historii malarstwa. Wyobraźnia Dalego jest jak narodowy skarb Hiszpanii, pewnie o tym sam wiedział.

Z książki przebija się jedna, główna cecha: narcyzm geniusza. Dali uwielbia pisać o sobie, o swoim talencie, wpływie na innych ludzi (artystach i nie tylko) i to czytelnika męczy. Może to kwestia naszej kultury, która ceni skromność, a może faktycznie jest to po prostu nużące?

Przyznam mu jednak umiejętność opisu ówczesnych nastrojów Europy. Czasem jednym zdaniem opisywał całą dekadę. Miał też zdolności przewidywania jak będzie wyglądał świat powojenny, a pisał to zaledwie w 1952r. Zapowiadał więc powolny upadek tradycji, kultury, polityki, ogłupienie ludzi, naprawdę mnie zaskoczył jasnością swoich pesymistycznych proroctw.
Książka daje też okazję do spojrzenia na innych artystów oczami Dalego. Nazwiska jego przyjaciół mogą oszołomić: Luis Buñuel, Federico García Lorca i Coco Chanel niech będą próbką. Zapamiętam też na dłużej opis Lizbony w 1940r.
Podsumowując - można jak najbardziej przeczytać, ale, powiedzmy sobie szczerze, nawet jeśli ktoś jest fanem jego malarstwa, nie trzeba.

Moja ocena: 3,5/6