24 listopada 2011

Stosik nr 3


Wizyta na kiermaszu była owocna; trzeciego dnia, o dziwo, były największe tłumy, za to mały wybór i już niczego ciekawego nie znalazłam. Ale i tak jestem bardzo zadowolona. Od dołu:
  • Swift - Podróże do wielu odległych narodów świata: a, niech stoi na półce. Ciągle mam to na liście do przeczytania, więc kiedyś nadejdzie jego czas.
  • Michale Ondaatje - Angielski pacjent: jedyny zakup, którego żałuję. Coś mi strzeliło do głowy i ją czapnęłam. Mam nadzieję, że uda mi się wymienić tę książkę.
  • Andre Norton - Świt 2250: książka ze schowka i to z kategorii "nie mam do nich dostępu"! 
  • Estes - Biegnąca z wilkami: mam własny egzemplarz, ale wzięłam na wymianę.
  • Lem - Cyberiada: już myślałam, że żadnego Lemika tym razem nie dorwę, ale się udało!* 
  • Colin Wilson - Outsider: kupiłam zaciekawiona, w domu sprawdzam i co się okazało? Że miałam tę książkę w schowku ;) Ponoć trudno dostępny tytuł.
  • Dante - Boska komedia: bo i w planach, i do licencjatu mi się przyda.
*I tu podwójna radość, bo następnego dnia Google pokazało świetnego doodle'a zrobionego dla tego wspaniałego pisarza i do tego gra nawiązywała do ilustracji Daniela Mroza, a właśnie takie wydanie kupiłam! I faktycznie, kreskę miał świetną. Poza tym na końcu gry Lem buduje robota, który potrafi stworzyć wszystko na literę N i stąd pojawia się nić, potem naparstek, a na końcu robot robi NIC, czyli idealne nawiązanie do Bajek robotów (części Cyberiady), o których pisałam TU.

15 listopada 2011

Doris Lessing - Pamiętnik przetrwania

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2007
Pierwsze wydanie: The Memoirs of a Survivor, 1974
Liczba stron: 297
Tłumacz: Bogdan Baran

Literacka Nagroda Nobla 2007

Coś chyba ma Lessing w sobie takiego, że muszę na początku zacisnąć zęby i brnąć dalej w jej opowieść. Czytając Przed zstąpieniem do piekieł wciągnęłam się ok. 50 strony, tym razem wystarczyło ich czterdzieści kilka (ale już znając tę pisarkę, wiedziałam, że powinno mi się to opłacić).

I faktycznie. Są tacy pisarze, którzy już na początku pokazują, że się wyróżniają. Przychodzą mi do głowy takie nazwiska jak Kafka, McCarthy, Beckett, teraz też Lessing. Otwierasz jakiś ich tytuł i od razu wiadomo, że autor nie pisze jak reszta, że nie wiesz, czego masz się tam spodziewać na każdej następnej stronie, i że jest to coś kompletnie innego, od tego, co czytamy w 99 przypadkach na 100. Ich książki nie są przystępne, często nawet nie są zbyt przyjemne. A jednak wiesz, że właśnie doświadczasz czegoś szczególnego, jakąś cząstkę z chyba nieprzemijalnej literatury, która będzie czytana nawet po twojej śmierci. Wydaje mi się, że Lessing ma szansę być w tym szacownym gronie. Mnie po prostu oszałamia jej mądrość, jestem zbyt mała, żeby zrozumieć wszystko, o czym pisze.

Mam problem z napisaniem o czym traktuje Pamiętnik przetrwania. Nie mam zielonego pojęcia. Na pewno nie jest to sf, jak ją zaliczają, ma tylko jakieś śladowe ilości fantastyki w sobie. Formalnie jest główna bohaterka, starsza kobieta, która opiekuje się nastolatką Emily. Czasy są trudne - opisy Lessing przywodzą na myśl powolne umieranie świata takiego, jak go znamy. Panuje anarchia, ludzie wracają do swoich pierwotnych zachowań, miasto pustoszeje. Tak jak w innej jej książce i tu ważna jest ściana: biała, praktycznie pusta, z przebijającą spod farby tapetą w kwiaty. Ona jest "portalem" do tajemniczego miejsca. Wiem, brzmi to wszystko razem jak sen hippisa. Dorzućcie do tego jeszcze pso-kota Emily - żółtą pokrakę o dziwnie ludzkim zachowaniu - i można już zacząć pukać się w głowę ;) Przede wszystkim nic nie jest w tej książce tym, czym się wydaje i zdecydowanie nie jest to propozycja dla czytelników, którzy wszystko odczytują dosłownie, a słowo abstrakcja przyprawia ich o gęsią skórkę. Sama nie miałam wcale skojarzeń z baśnią, jak próbuje to nazywać okładka. Odebrałam ją raczej jaką powieść o właściwościach terapeutycznych; wydawało mi się, że Lessing próbuje się z czymś uporać. Jest tam sporo o starości, o zmianie perspektywy patrzenia na innych, gdy przekracza się pewną granice wieku. Noblistka wtrąca też przemyślenia dotyczące kobiet, ich historii, więc osoby zainteresowane feminizmem również mogą znaleźć tam interesujące ich fragmenty. 
Rzecz w tym, że każdego, kto znalazł się w jej pobliżu, na linii jej wzroku, odbierała jako zagrożenie. Tak właśnie jej doświadczenia, jakiekolwiek byłby, "ukształtowały" ją. Przyłapywałam się na tym, że usiłuję wejść w jej położenie, stać się nią, zrozumieć, jak to się dzieje, że ludzie muszą przechodzić tak ostro obrysowani jej potrzebą krytyki - czy może obrony - i stwierdzałam, że tak robi każdy, ja też, ale ona wzmacnia tę tendencję, wzmaga ją, wyolbrzymia. Kiedy zbliża się do nas ktoś nowy, stajemy się oczywiście ostrożni, bierzemy miarę z tej osoby, wykonujemy tysiąc niewiarygodnie szybkich pomiarów i oszacowań, sytuując jego lub ją we właściwym im miejscu, by wreszcie zakończyć wydanym bez słów wyrokiem: tak, ten jest dla mnie, nie, nic nas nie łączy, nie, on, ona, zagraża nam...uwaga! Niebezpieczeństwo! I tak dalej. Dopiero jednak, gdy Emily tak mi to uwyraźniła, uświadomiłam sobie, w jakim wszyscy żyjemy więzieniu, jak trudne dla każdego z nas jest dopuszczenie w swoje pobliże mężczyzny, kobiety czy dziecka bez obronnego odruchu badania go, bez owej szybkiej, ostrej, zimnej analizy. Reakcja ta jest tak szybka, tak do niej nawykliśmy - być może jej właśnie nauczyli nas rodzice jak pierwszej - że nie uświadamiamy sobie, jak bardzo jej ulegamy. (s. 44-45)
To, co piszę, brzmi nieskładnie, pewnie też mało zachęcająco. Jednak ta powieść zrobiła na mnie spore wrażenie, do Lessing zaczynam mieć coś w rodzaju nabożnego szacunku. Aż człowiek chciałby już być stary jak ona. Na pewno zapamiętam z Pamiętnika jakiś rodzaj czułego dystansu do Emily i, zdawałoby się, że nieopisywalne, zderzenie starości z młodością. Och, chyba nie sposób pisać o tej książce zrozumiale! Do tego dochodzą wszystkie te "wejścia" przez ścianę. To one wg mnie uzasadniają, że nie można patrzeć na tę fabułę jak na punkty A i B połączone prostą linią. Skłaniałam się nawet do wniosku, że te tajemnicze pokoje wyłaniające się ze ściany są wszystkim, ponieważ całość wydarzeń dzieje się w jednej głowie. Remonty, sceny z ludźmi, ogrody - cokolwiek widzi tam główna bohaterka jest odzwierciedleniem tego, co dzieje się w jej życiu, żywo reagującymi na każdą zmianę w świecie zewnętrznym. Czasem natomiast myślę, że to po prostu metaforyczny opis starości, całego tego procesu. Ech, interpretacja tej książki jest piekielnie trudna...

Ocena: 5/6

14 listopada 2011

Anne Fadiman - Ex libris. Wyznania czytelnika

Wydawnictwo: Świat Literacki, 2004
Pierwsze wydanie: Ex Libris: Confessions of a Common Reader, 1998
Stron: 175
Tłumacz: Hanna Pustuła, Paweł Piasecki

Kolejna książka o książkach. Tym razem zza oceanu i da się to wyczuć od pierwszych stron. Jest to zbiór felietonów Fadiman napisanych dla jednej z gazet; czasem poprawionych, a czasem rozszerzonych. Każdy z nich opisuje jakiś aspekt czytelniczego żywota, np. obchodzenie się z książką, gromadzenie dzieł dotyczących wybranego tematu, korekty, katalogowania, księgarń i antykwariatów.

Autorka pisze zgrabnie, gębusia z reguły mi się uśmiechała w trakcie lektury, żal serce nieraz ściskał, ponieważ wiele książek przez nią wspomnianych nie zostało wydanych w Polsce. Zżerała mnie też zazdrość, że nie potrafię, no kurka wodna!!!, nie mogę zmusić się do pisania po książkach. A chciałabym, na serio. Mnie też zachwyca jak trafiam na jakiś egzemplarz i na marginesie mogę przeczytać uwagi właściciela. Fadiman wraz z mężem, zdaje się, ma cudownie popisaną biblioteczkę. A ja widzę u siebie rodzącą się niechęć nawet do dedykacji na książkach-prezentach... Może to kwestia stosunku do własnych zbiorów. Fadimanowie mają dobre kilka tysięcy tytułów, mój zbiór jest płynny, nie przywiązuję się do każdej książki i łatwo puszczam w świat już przeczytane nabytki. Ideałem jest dla mnie posiadanie tylko tych pozycji, które dostały ode mnie najwyższe oceny. Kiedy więc mam perspektywę, że daną książkę zapewne dość szybko sprzedam lub wymienię na inną - nigdy po nich nie piszę.

W całkowitym cieszeniu się tymi felietonami raził mnie trochę ton pisarki, bowiem jest ona z deczka zarozumiała, w każdym razie niech będzie mi wolno odnieść takie wrażenie. Cóż, mówią, że u innych denerwują nas nasze własne wady ;) Niemniej jednak, czasem przesadzała, wrzucając do jednego akapitu kilka różnych faktów z życia wielkich, zasypując czytelnika nieznanymi książkami, jakby ich znajomość była oczywista, okraszając to jakimś trudnym słowem i zawstydzającą znajomością biografii chyba każdego pisarza na tej planecie. Czasem czułam się zwyczajnie głupia i nieco tym przytłoczona. Czytelnik gazety chyba nie powinien być wytykany palcem "ej, ty, weź się trochę dokształć..."? Podobało mi się natomiast uspokojenie mnie, że w porównaniu z autorką jestem czytelnikiem z raczej zdrowym podejściem do książek ;) Jeśli ktoś z Was  zastanawia się czasem czy aby na pewno jestem całkowicie normalny jako mól, to lektura Ex libris powinna rozwiać wszelkie wątpliwości (in plus, oczywiście) ;)

Ocena: 4,5/6

10 listopada 2011

Elizabeth Gaskell - Północ Południe

Wydawnictwo: Elipsa, 2011
Pierwsze wydanie: North and South, 1855
Stron: 237+189=426
Tłumacz: Magdalena Moltzan-Małkowska

Kilka miesięcy temu wygrałam u Mary tom 1. Niedawno go przeczytałam, zupełnie nie przyjmując do wiadomości, że nie mam tomu drugiego i tym samym zafundowałam sobie bezcenną minę "ale to już koniec? nie, to nie fair!" zaraz po jej skończeniu. Przeszukałam więc sieć i znalazłam informację, że część drugą, całe szczęście, zdążyli już wydać i dwa dni temu poleciałam do Empiku. Ponoć głównie tam, w dziale z prasą, można tę książkę znaleźć (dla chętnych powiem, że tom 1 też był jeszcze dostępny). Nie wiem jak się ma to wydanie do tego niedawnego ze Świata Książki bodajże. Na pewno Elipsa dała lepszą okładkę, można też się natknąć na opinie, że i tłumaczenie jest bliższe oryginałowi.

Jest to na pewno książka dla fanów (zwłaszcza fanek, nie czarujmy się) Jane Austen i sióstr Brönte. Północ Południe to kolejny kąsek z pysznego XIX tortu ze wszystkimi jego wisienkami. Śledzimy losy Margaret Hale, która po pewnych zawirowaniach życiowych przeprowadza się z rodziną z południowej angielskiej wioseczki do przemysłowego miasta Milton. Tam poznaje jego mieszkańców, ale też problemy północnej Anglii. Gaskell pewne schematy koleżanek po piórze zachowuje: jest panna, jest kawaler, a nawet dwóch, problemy finansowe, choroby, rodzinny sekret i proszona kolacja. Wprowadza jednak nowości. Przede wszystkim ważnym wątkiem jest pokazanie przemysłowego miasta, obserwacja kapitalizmu w praktyce, fabrykantów i robotników oraz rodzące się między napięcia i brak zrozumienia. Pachniało mi to trochę Zolą, który kilkadziesiąt lat później podjął te same tematy. Poza tym między głównymi bohaterami jest różnica klasy społecznej. Co ciekawe, jeden z nich, uwaga, oddala się od kościoła (!), choć nie traci samej wiary. Gaskell wchodzi też do dzielnicy robotniczej, zagląda do domów robotników i choć czasem trochę koloryzuje ich język, to jednak przemyca sporo prawdy (choćby o pracy dzieci). Bardzo mi się to podobało, choć, nie ukrywam, największe emocje wzbudził we mnie wątek romantyczny. Pan Thornton jest chyba równie wspaniały co pan Darcy, no może ociupinkę mniej ;) Za to zakończenie jest zdecydowanie lepsze niż w Dumie i uprzedzeniu, w którym zawsze miałam uczucie jakiegoś niedosytu.

Odnośnie stylu pisarki niech mi wolno powiedzieć, że nie przeskoczyła w moim osobistym rankingu Austen, jednak jej bardzo nie ustępuje, a fakt, że przyjaźniła się z Charlotte Brönte, a jej fanem był Dickens niech mówią same za siebie. Elizabeth Gaskell stawia raczej na wewnętrzne myśli bohaterów i rozmowy. Nie przywiązuje dużej wagi do opisów wnętrz pokojów czy krajobrazów, ten aspekt raczej u niej kuleje. Jest u niej sporo dialogów, czasem może odrobinę za sztywnych, ale bez zgrzytów; natomiast coś, co mi się zdecydowanie nie podobało, to obdarzenie postaci niesamowitą wręcz skłonnością do płaczu: wszyscy niemalże potrafią tam nie tylko ronić łzy i płakać, ale też szlochać, wybuchać nim, wpadać w rozpacz i nie raz, nie dwa, ktoś ma twarz mokrą od łez (mężczyźni też!). Jeśli o to chodzi, to zdecydowanie wg mnie przesadziła, w końcu pisała o powściągliwych Anglikach. 

Wydanie: bardzo stylowa okładka i moim zdaniem dobre tłumaczenie. Korekta niezła, choć kilka literówek się znajdzie. Choć książka jest dość tania i też tak wydana, to jednak jej oprawa i papier nie straszą. Mogliby jednak drukować rok wydania. Reklamę na 3 stronie okładki trzeba pominąć milczeniem, no trudno. Ogólnie: naprawdę polecam.

Ocena: 5/6

8 listopada 2011

Harry Oliver - Kocie furtki i pułapki na myszy. Skąd się wzięły zwyczajne (i niezwykłe!) przedmioty w naszym życiu?

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2011
Pierwsze wydanie: Cat Flaps and Mousetraps. The origin of Objects in Our Daily Lives, 2007
Stron: 286
Tłumacz: Jakub Góralczyk

Zasadniczo nie czytam takich książek, jednak ta mnie ujęła słowem "kocie" w tytule i ilustracją na okładce. Co więc dostałam? Przede wszystkim całą masę anegdot.

Myślę, że tytuł mówi sam za siebie i każdy się domyśli, co w niej znajdzie. Dodam tylko, że owe przedmioty są czasem tak oczywiste jak koło czy telewizor, jednak czasem tak niepozorne, że naprawdę nie spodziewałam się ich na żadnej tego typu liście. Mianowicie: jojo, kanapka, plaster czy słomka. Nie mam pojęcia jak Oliver doszedł do tych wszystkich faktów. Nie tylko podaje autora wynalazku czy firmę, która zdecydowała się w coś nowego zainwestować i nie poprzestaje na pokazaniu pierwszych śladów danego przedmiotu w starożytności. Przede wszystkim okrasza to wszystko wspomnianymi wcześniej anegdotami, a te podane w lekkim sosie, bez nudnych szczegółów, dat i wyliczeń sprawiają, że ta książka była moim rozrywkowym przerywnikiem przez dłuższy czas. Nieraz się śmiałam w trakcie lektury, bywało, że aż nie dowierzałam. Dowiedziałam się też co to jest odbłyśnik (serio, nie wiedziałam, że ten drobiazg ma swoją nazwę, podejrzewałam nawet, że tłumaczowi się coś pomyliło;) Natomiast ogólny wniosek, chyba trochę zaskakujący, wypływający z tej pozycji to fakt, jak wiele rzeczy zostało wymyślonych: a) zg na toczone wojny, b) przypadkiem lub c) na zlecenie (!), czyli w wyniku odgórnego polecenia kierownictwa danej firmy ("panie X, pan wymyśli coś na ten problem."). Część wynalazków była też produktem ubocznym innych badań, z którym udało się zrobić coś pożytecznego. Zaskakująco wiele przedmiotów (nawet tych bardzo nowoczesnych) miało już swoje prototypy wieki temu. Wiele z nich wynalazły też kobiety.

Ocena: 4,5/6

P.S. Kocie furtki wymyślił... Newton! (sic!)

1 listopada 2011

Arne Dahl - Na szczyt góry

Wydawnictwo: MUZA, 2011
Pierwsze wydanie: Upp till Toppen av berget, 2000
Stron: 374
Tłumacz: Dominika Górecka

To już trzecia odsłona zmagań Drużyny A. Nie przebiła ostatniej, jednak podtrzymała moje zainteresowanie kryminałami Dahla. Wcale bym się nie zdziwiła, gdybym faktycznie przeczytała całą jego serię. Mają wszystkie cechy dobrego kryminału: interesującą intrygę, dobre tempo, zapamiętywalnych bohaterów i dodatkowy, Dahlowski smaczek. Mianowicie coś, co zwróciło moją uwagę już wcześniej, czyli przedstawienie toku myślenia policjantów i ich żmudnej pracy zamiast magicznego olśnienia. Jest jeszcze jedno: drużyna składa się z 7 członków i ich szefa. To sprawia, że trudno się znudzić, gdy pisarz zahacza o ich życie osobiste, ponieważ każdy z nich jest pokazywany też prywatnie (w kolejnych częściach czasem wybija się jeden lub dwóch z nich na tle swoich kolegów). Więc gdy któryś z nich nam nie podpasuje, czytelnik ma jeszcze kilku innych do wyboru, którym może kibicować. Bardzo mi się podoba ten aspekt różnorodności w tych kryminałach.

Fabuła nie zaskoczyła mnie tak, jak ostatnim razem. Do tego wszytko się bardzo komplikuje i gdzieś w połowie trochę mi się już to plątało. Mianowicie na celowniku policji są 2 bandy zbirów, które nie pałają do siebie przyjaznymi uczuciami. Między nich wchodzą jeszcze dwie tajemnicze osoby. W dwóch miejscach giną ludzie, do tego mamy walkę z pedofilami, oryginalnego chłopaka, czytającego Owidiusza w pubie no i naszą drużynę w rozsypce. Po ostatniej wtopie rozjechali się po kraju i zajmują się różnymi sprawami. Jednak nadchodzi taki moment, gdy zagęszczają się one i układają się  w pewien wzór. I ten początek zagrał doskonale. W pubie dochodzi do bójki, ginie kibic. Przesłuchiwani są świadkowie i właśnie z tych przesłuchań wyłania się coś większego, coś w tle. Małe szczególiki jakoś nie pasują do siebie, coś tam nie zatrybiło i dwie policyjne wygi (Hjelm i Kersitn tym razem) patrząc z dystansu, widzą za tym niepozornym zdarzeniem coś jeszcze. Z czasem puzzle układają się w logiczną całość. Ponadto Dahl nie epatuje zbytnio okrucieństwem w kontekście pedofilii i tej sugestywnej okładki, a tego się trochę obawiałam. Ostatecznie wychodzi więc z tego porządny kryminał, idealny na 2-3 dni.

Ocena: 4,5/6