28 lutego 2012

Frederik Pohl - Gateway: Brama do gwiazd

Wydawnictwo: Wydawnictwa "ALFA", 1987
Pierwsze wydanie: Gateway, 1977
Stron: 247
Tłumacz: nie podano, ale wiki mówi, że byli to Magdalena Iwińska i Piotr Paszkiewicz

Nagroda NEBULA 1977
Nagroda HUGO 1978
Nagroda Campbella 1978

Ważna książka dla gatunku science-fiction i jednocześnie początek cyklu o Heechach. Ciągle jetem na etapie totalnej fascynacji kanonem s-f i mam frajdę jak dziecko odkrywając coraz to nowe perełki, ale nowe tylko dla mnie, bo najczęściej napisane kilkadziesiąt lat temu. Co za książki kiedyś pisano! Co ciekawe, autor Gateway żyje i ma teraz...93 lata.

Robinette Broadhead (mężczyzna, wbrew pozorom) nie jest interesujący. Nie jest nawet miły. To przeciętniak, nudziarz i straszny tchórz. Chodzi do swojego psychiatry, a w rzeczywistości nawet nie chce wyleczyć się z depresji. Ważne jest natomiast gdzie się jej "nabawił". I tu właśnie pojawia się jego opowieść o Gateway, asteroidzie, na którym odkryto tysiące statków zbudowanych przez dawną cywilizację Heechów. Każda z tych maszyn ma już ustawiony cel i czasem  śmiałkom udaje się nawet odkryć coś nowego. Każda taka nowinka, np. nowy metal, ma niebagatelne znaczenie dla ludzkości, bo choć skolonizowała kilka planet w swoim Układzie Słonecznym, to jednak cierpi na głód i przeludnienie, a ludziom generalnie nie żyje się dobrze. Haczyk tkwi w tym, że czasem te statki nie wracają, a nawet jeśli im się ta sztuka uda, to bywa, że załoga jest martwa. Zwróćcie uwagę na okładkę - to jest właśnie Gateway (wspaniała robota!), a te guzki to statki.

Pomysł - miodzio, a Pohl to szczęściarz, że na niego wpadł, podejrzewam, że to musiała być kura znosząca złote jaja w swoich najlepszych latach, zwłaszcza, że pisarz zdecydował się na napisanie całego cyklu. Do tego z wyczuciem dawkuje informacje dotyczące ich rozwoju, wynalazków, sytuacji na Ziemi, różnic społecznych (bogaci-biedni). Od razu zrodziła się we mnie myśl, że na 1 części się nie skończy, przecież muszę dowiedzieć się więcej o tych istotach :) Ponadto, obok wątku czysto science, jest też i miejsce na ludzkie losy i emocje. W przypadku Broadheda to głównie poczucie winy i zjadające go wyrzuty sumienia, wiele z tego ujawnia na sesjach ze swoim komputerowym terapeutą, stąd też rozdziały przytaczające ich rozmowy przeplatają się z tymi, gdy bohater wspomina swoje życie na asteroidzie. No i jeszcze to zakończenie, wbija się w pamięć, zwłaszcza koncept z muchą uwięzioną w bursztynie.

Ocena: 5/6

24 lutego 2012

W telegraficznym skrócie

Chciałabym mieć trochę lepszy ogląd tego, co czytam, więc żeby w tagach był porządek: kilka słów o książkach, które przeczytałam, ale na samodzielnego posta jednak nie zasłużyły.

Marcin Lindstedt - 100 najwybitniejszych postaci w historii muzyki
Ciekawy zbiór, z którego sporo się dowiedziałam. Nietypowy dobór postaci, ale solidnie umotywowany: we wstępie autor wyjaśnia przyjęte kryteria, a przy każdym nazwisku jeszcze dodatkowo podaje co czyni tę osobę tak wybitną. Właśnie to mi się podobało, ponieważ w przeróżnych zestawieniach "naj" często unika się wyjaśnienia dlaczego X zachwyca (skoro nie zachwyca - co poniektórych;) i jak konkretnie wpłynął na rozwój muzyki. Poza tym na liście znaleźli się też wykonawcy muzyki rozrywkowej (np. Pink Floyd).



Doris Lessing - Podróż Bena
Matko, trzymajcie mnie, co za rozczarowanie!!! Przede wszystkim dlatego, że miałam przyjemność czytać 1 część Piąte dziecko. Jednak ta pseudo-kontynuacja to jakaś kpina. Moje zarzuty: kiepskie pomysły, wtręty z przeszłości i przyszłości pobocznych bohaterów w ogóle niepasujące do narracji i przyjętego tempa oraz fatalne rozwiązanie akcji. To jednak nic w porównaniu z największą wadą tej książki; mianowicie główny bohater, Ben, nie jest tym samym Benem, co w części pierwszej. Nagle ludzie chcą mu pomóc, nikt się go nie boi, chłopak przeprasza wręcz, że żyje. Nikt, absolutnie nikt, nie reaguje na niego tak, jak wcześniej, czyli jak na chodzącego antychrysta... Naprawdę nie wiem, co podkusiło Lessing. Ech, wykrakałam, trafiłam wreszcie na jej słabą książkę.

Gene Wolfe - Pazur Łagodziciela (cz.2), Miecz Liktora (cz.3 cyklu Księgi Nowego Słońca)

Zniechęciłam się na dłuższy czas do fantasy. Nie wiem, co takiego ciekawego ma być w tym cyklu. Początek był całkiem obiecujący. Drugą część jeszcze przeczytałam, choć lepszym słowem byłoby "zmęczyłam". Ale w środku trzeciej stwierdziłam, że właściwie po co? Ciągle mnie trzymała świadomość, że ostatnia odsłona cyklu dostała nagrodę Campbella i chciałam do niej dociągnąć. Niestety, wg mnie ciekawe wątki były szybko porzucane, główny bohater był nudny i taki...letni, w ogóle nie interesował się tym, co nietypowego spotykał na swojej drodze. I, oczywiście, cała ta bzdurna otoczka fantasy, od której mi się robiło mdło. No trudno. Tym bardziej się dziwię pochwałom Dukaja.

August Strindberg - Wybór nowel
Nowele nie były do końca dobrym wyborem, ale też nie z nich autor słynie. Z 12 opowiadań przeczytałam 6 i to z zainteresowaniem. Zdecydowanie lepiej mu wychodzi pisanie o mieszczanach i klasie średniej niż o przedstawicielach niższych stanów. Można wyczuć, że produkował te krótkie formy w pośpiechu i dla pieniędzy, o czym informuje też wstęp (nota bene - tragicznie napisany, intelektualny bełkot). Za to Strindberg zwrócił moją uwagę odwagą w poruszaniu tematów tabu oraz uporczywym wracaniu do motywu walki jednostki ze społecznym naciskiem, szukaniu granicy między ja wewnętrznym a ja społecznym. Do tego ukrywa to wszystko pod płaszczykiem lekkiego stylu i żartobliwego tonu.


Tag "rozczarowywania" tyczy się tylko Wolfe'a i Lessing.

21 lutego 2012

Arne Dahl - Europa blues

Wydawnictwo: MUZA, 2012
Pierwsze wydanie: 2001
Stron: 366
Tłumacz: Dominika Górecka

Muszę się przyznać, że nie ma już odwrotu: zamierzam przeczytać tę serię do końca. Złapałam się na tym, że nie tylko nie mogłam się doczekać kiedy książka do mnie dotrze (chrapka na kryminał!), ale też byłam i nadal jestem wielce zaciekawiona kolejnymi zmianami w życiu prywatnym bohaterów.

Oczywiście, zagadka ma tu też znaczenie, a ta akurat dotyczy handlu kobietami. Jednak to okazuje się tylko pierwszym problemem, bowiem autor wkrótce skręca w stronę historii i zakończenia II wojny światowej. Drużyna A stoi przed koniecznością znalezienia wspólnego elementu pomiędzy morderstwami sutenerów i ... kandydata do Nagrody Nobla. Jak to u Dahla, jest wytężona praca, siedzenie przed stosami dokumentów, buszowanie po Internecie, zagraniczne wyjazdy i trochę broni. No i oczywiście, sprawy prywatne poszczególnych policjantów (tym razem na pierwszy plan wysunięty jest Fin - Arto). Bardzo mi się podoba, że ich życie jest ciągle przybliżane czytelnikowi, oni sami się zmieniają (aż trudno mi w to uwierzyć - zaczynam lubić Paula Hjelma, tego dupka z 1 części!), a do tego sama ekipa zaczyna się ze sobą zżywać, spędzają ze sobą czas, a dodatkowo dołącza do nich postać z cz. 3 - Sara, która wprowadza sporo świeżości.

Europa blues podobała mi się chyba aż tak bardzo jak odsłona nr 2 - Zła krew. Tym razem jednak sporo byłam w stanie przewidzieć:  i kwestii dotyczących sprawy, i tych związanych z życiem kilku bohaterów. Ale z jednym mnie Dahl nieźle nabrał, bo w myślach żegnałam się już z pewną osobą, ale, całe szczęście, pisarz go oszczędził :) Mam za to kilka przeczuć odnośnie tego, co może dalej wymyślić w życiu szefa grupy i jednej z kobiet.

Nowością w tej części jest z kolei lekkie wybieganie w przyszłość, gdy nagle pojawia się mała zajawka jakichś czekających nas zdarzeń. Wprowadzało to ciekawe napięcie w trakcie lektury. Poza tym chciałabym jeszcze pochwalić Dahla za dwie rzeczy. Mianowicie dopiero teraz uświadomiłam sobie jak sprawnie opisuje on szwedzką rzeczywistość. Zdziera kolorowy papierek z tego neutralnego państwa, dla wielu jawiącego się niczym raj na ziemi. Pokazuje grzeszki Szwedów, ocenia i burzy ich dobre mniemanie o sobie samych, zwłaszcza w kontekście historii. Trochę mi w tym Larssona przypomina. Potrafi też pisać o obrzydliwych kryminalnych sprawkach bez zbytniego epatowania przemocą i wynaturzeniem. Właściwie w każdej książce dotyka okropnych rzeczy, jakich ludzie się dopuszczają w swoim upodleniu, ale ani razu jeszcze, mimo tych znaczących polskich okładek, nie przekroczył granicy dobrego smaku i nie korzysta z tego taniego chwytu, czyli szokowania odpychającymi obrazami. A propos okładki :) Stało się! W końcu MUZA dała Dahlowi coś godnego uwagi - naprawdę znakomity wybór, a projektant okładki, pan Michał Korsun, jest w moim oczach zrehabilitowany po wpadce z cz. 2 :] Za to korekta tym razem trochę nawaliła.

Ocena: 4,5-5/6 (i nie mogę się doczekać kolejnej części:)

18 lutego 2012

Charles Dickens - Dawid Copperfield

Wydawnictwo: Książka i Wiedza, 1989
Pierwsze wydanie: The Personal History and Experience of David Copperfield the Younger of Blundeston Rookery, 1850
Stron: 412 (I tom) + 404 (II tom) = 816
Tłumacz: Karolina Beylin

Założę się, że musi być jakieś prawo Murphy'ego, które mówi, że książka, którą zaczyna się, gdy czas przeznaczony na czytanie jest luksusem, okaże się niezwykle wciągająca! Tak widać musi być, bo jakoś za każdym razem to mi się przytrafia. Siedzę i czytam zamiast robić milion innych rzeczy, które jakby nie było należą do moich obowiązków. Dla mnie jednak czas się zatrzymuje i nagle jestem w stanie wydusić z siebie tylko "za chwilę", "tylko jeszcze ten rozdział" czy "już idę". Za to gdy mam czasu w bród, niby to przypadkiem wybieram te tytuły, które czytam tygodniami, a nawet miesiącami. Ech, życie mola jest takie skomplikowane ;)))

Jak więc nietrudno się domyśleć Dawid Copperfield to okropny złodziej czasu i trudno się od niego oderwać. Ktoś by powiedział, że to tylko zapis życia jednego człowieka, ot jego dzieciństwo, dorastanie, kawałek dorosłych lat. A jednak książka wciąga jak wysmarowana krówką ciągutką. Początkowo obstawiałam, że Copperfield będzie powtórką z Oliviera Twista i z drżeniem serca wypatrywałam momentu, gdy biedne dziecko trafi na ulicę i będzie wybierało jedzenie ze śmietników. David faktycznie sporo przechodzi, gdy w jego życiu pojawia się ojczym, a matka wkrótce umiera, jednak jego problemy raczej nie są natury finansowej. 

Ta książka kupiła mnie doborem bohaterów. Dickens wręcz mistrzowsko portretuje ludzi, stwarza niezapomniane typy, wręcz modelowe przykłady różnych charakterów. Oczywiście, po swojemu dzieli ich na dobrych i złych, od tego się nie ucieknie, ale moim zdaniem zrobił postępy od czas Twista i już nie opisuje tych dobrych jako chodzące anioły i niedościgłe wzory (z jednym wyjątkiem). Nie mają oni jakichś brudnych tajemnic, jednak popełniają błędy, mają swoje słabości, a czasem zachowują się dość ekscentrycznie (co przydaje się w momentach humorystycznych). Właśnie to mi się podobało, ponieważ tym samym Dawid, choć pozostaje centralną postacią powieści, nie przytłacza swoja osobą innych, a książka zawiera sporo wątków pobocznych. Jest komu kibicować, można wybrać sobie swojego ulubieńca, a do tego poczytać to, co tak lubią wielbiciele Dickensa, czyli opisy angielskiego społeczeństwa, ich zwyczajów, klasowości i pracy. Dickens opisuje i domy klasy wyższej, i rodziny uboższe. Pojawiają się rzemieślnicy, prawnicy, rybacy. Zaprowadza czytelnika do domu woźnicy, bogatych ludzi, pokazuje szkoły, więzienia, burdel i wspomina o parlamencie. Wyciąga na światło dzienne uwiedzenie dziewczyny, a także zwraca uwagę na emigrantów wyjeżdżających do Australii. Teraz jest już też niepoprawny politycznie, oj zdziwiłby się chyba, gdyby wiedział, że jego stosunek do kobiet, ogólna ksenofobia (Turcy!) i stawianie Anglii na piedestale będą uznawane kiedyś za faux pas :)
Uriasz Heep (autor: Fred Barnard, 1970s), dokładnie TAK  go sobie wyobrażałam! (źródło: wikipedia)
Warto pozytywnie nastawić się na tę książkę, wiedząc, że to ukochane dziecko pisarza, do tego zawierające najwięcej wątków autobiograficznych (np. Dawid pracuje jako dziecko, ale też para się później pisarstwem, a kilku bohaterów trafia za długi do więzienia). W Internecie można znaleźć mnóstwo stron poświęconych tylko tej jednej książce (ta jest godna uwagi - REMEMBER - prowadzona przez 19-letnią Amerykankę!) i jeszcze więcej ciekawostek. Choćby te: rybowaty Heep był ponoć wzorowany na Andersenie, który był gościem Dickensa przez całe 6 tygodni i żadne aluzje do niego nie docierały ;), zresztą kilku innych kandydatów jako pierwowzór jest równie ciekawych. Za to jedną z córek Dickens nazwał Dorą, która w powieści jest kimś w rodzaju głupiej gąski (choć o dobrym sercu). Z kolei postać Micawbera wprowadziła do języka angielskiego nowy przymiotnik "Micawberish", który oznacza biednego optymistę żyjącego wiecznie ponad stan. No, dnia by nie starczyło, żeby zaprezentować tu wszystko.

Jeszcze słów kilka o bohaterach. Przez I tom miałam ochotę potrząsnąć Dawidem i przemówić mu do rozsądku. Jako dziecko był usprawiedliwiony, nie rozumiał tego, co się koło niego działo, i tu też brawa dla autora, który wspaniale oddał świat widziany oczami dziecka, idealnie się wczuł. Za to nastoletni Dawid był niezwykle irytujący, co dla czytelnika jest sporą próbą cierpliwości, choć i tu muszę znowu pochwalić Dickensa: w końcu i my jako młokosy musieliśmy innych denerwować, choć jednak ta naiwność głównego bohatera może doprowadzić do białej gorączki. Jednak, ani młody Dawid, ani obrzydliwy Heep czy  wiecznie narzekająca pani Gummidge tak mnie nie denerwowali jak pustogłowa Dora, którą mogłabym potraktować tępym nożem z piosenką na ustach. Natomiast najbardziej przerażający był dla mnie tandem Edwarda i Jane Murdstone, przy nich to już nawet Heep i przedziwny Littimer wydają się być nie najgorszą alternatywą.
ciotka Betsey Trotwood - kobieta z charakterem :) (autor: Frank Reynolds, 1920s), źródło
Muszę przyznać, że angielskie XIX-wieczne powieści uderzają w jakieś zapomniane we mnie struny, budzą we mnie najlepsze uczucia i wydobywają dobre strony mojego charakteru, dlatego, gdy je kończę, mam od razu chęć znowu starać się być dobrym człowiekiem, pracowitym i obowiązkowym. Zaraz mam ochotę poświęcać się dla innych, zacząć pomagać, zabrać się za  robotę i być wzorem cierpliwości i łagodności :))) Nic, tylko czytać je dalej i utrzymywać się w tym stanie! Nie będę więc oryginalna, gdy przyznam,, że moją ulubioną postacią jest doskonała Agnieszka Wickfield, która może być wzorem do naśladowania. Oj, chciałabym być tak dzielna jak ona. Przypomina ją trochę Melania z Przeminęło z wiatrem, z tym, że Agnieszka ma zdecydowanie więcej życia w sobie. Poza tym polubiłam pełną fantazji Betsey Trotwood, która jako jedyna zawsze mówiła innym, co myśli (nawet Heepowi), a z postaci z trzeciego planu - doktora Chillipa, który był tak nieśmiały, że zdawał się przepraszać gazetę za to, że ośmiela się ją czytać ;) Odnośnie humoru, i tym razem Dickens nie zawodzi, nie raz śmiałam się do rozpuku! Tak więc pozostaje mi jedynie zachęcić do lektury tych z Was, którzy jeszcze po Copperfielda nie sięgnęli. Ja sama jestem pewna, że gdybym żyła w czasach Dickensa, jeszcze na ulicy czytałabym z przejęciem kolejny odcinek tej powieści.
Agnieszka Wickfield - skromny anioł (autor: Frank Reynolds, 1920s) źródło
Na koniec tylko zapytam czy możecie polecić mi którąś z ekranizacji jako szczególnie wartą obejrzenia? Jest ich sporo, a ja nie miałam okazji widzieć ani jednej, rekomendacje są więc mile widziane.

Ocena: 5,5-6/6

***
Moje nowe wyzwanie okazało się dobrym pomysłem i już się cieszę na jeszcze 4 książki Dickensa w tym roku. Jak na razie 1-0 dla niego w pojedynku z Kraszewskim ;)

7 lutego 2012

Był sobie pisarz...


Dziś mija 200 rocznica urodzin Charlesa Dickensa, o czym przypomina wszystkim google. Pisarz ten ma szczęście, ponieważ zdecydowano się poświęcić właśnie jemu rok 2012 w Wielkiej Brytanii. Wcale się temu nie dziwię, w końcu to okrągłe 200 lat, a poza tym Dickens to świetny brytyjski produkt eksportowy. Gdy byłam młodsza, dziwiłam się, że tak często to jego biografia pojawia się w podręcznikach do nauki angielskiego przy wprowadzeniu czasu Past Simple. Teraz doceniam ten fakt, ponieważ od najmłodszych lat już sporo o nim wiedziałam, a już jako osoba dorosła doszłam do wniosku, że jego życie może być dla dzieci inspiracją. No i faktycznie, to może imponować, gdy się ma świadomość, że pisarz wyrósł w biednej rodzinie, miał siedmioro rodzeństwa, ojca wkrótce wsadzili do więzienia za długi, a mały Karol musiał opuścić szkolne mury i zacząć zarabiać. Nic dziwnego, że jego dzieciństwo miały tak doniosły wpływ na jego twórczość.

Zgodnie z zapowiedzią ruszam z moim osobistym wyzwaniem i właśnie w urodziny pisarza zaczęłam czytać Davida Copperfielda. Pierwszy rozdział już za mną :] Aż żałuję, że nie jestem teraz na Wyspach, tyle się tam dzieje. Codziennie (!) jakieś wydarzenie, tylko dziś jest ich aż 39. Chciałabym, żeby w Polsce tak hucznie i na bogato obchodzono urodziny pisarzy... W końcu świat nie składa się tylko z Rihann, Bieberów, Kardashianów czy innych dziwnych tworów, których sława ma się nijak do prawie 200 lat popularności, wielu muzeów i ekranizacji powieści ;)

Warto zajrzeć na stronę Dickens 2012, gdyby ktoś miał możliwość i chęć uczestniczyć w świętowaniu roku pisarza, a u Lirael znajdziecie kilka wybranych ciekawostek dotyczących naszego jubilata. Natomiast u Padmy znajdziecie kilka słów o jednej z wystaw, która miała przyjemność zobaczyć.

*źródło zdjęcia (source of the photo): The Guardian

6 lutego 2012

Dan Simmons - Hyperion

Wydawnictwo: Amber, 1994
Pierwsze wydanie: 1989
Stron: 296 (I tom) + 325 (II tom)= 621
Tłumacz: Arkadiusz Nakoniecznik

Nagroda HUGO 1990

Takiej książki mi właśnie teraz trzeba było - przy której życie zawiesza się na kołku, inne lektury idą w kąt, a człowiek pożera oczami każdą stronę! Ach, znowu poczułam magię czytania :)

Takie SF, to ja rozumiem: wciągająca historia, różnorodni bohaterowie, tajemnica i opis przyszłości. A do tego, choć to jednak książka rozrywkowa, poutykane nawiązania do literatury czy popkultury i garść starych jak świat pytań retorycznych natury egzystencjalnej ;) Pomysł jest prosty: czytelnik towarzyszy pielgrzymce siedmiu osobom, wśród których jest kapłan, uczony, poeta, detektyw, konsul, kapitan i żołnierz. Ich zadaniem jest dotarcie do Grobowców Czasu na Hyperionie, gdzie spotkają Chyżwara - legendarną istotę, której istnienie, cele i możliwości stanowią zagadkę dla całego wszechświata. Do tego Hegemonia stoi na krawędzi kolejnej wojny z Intruzami. Simmons w obrębie science-fiction połączył też inne gatunki: choćby powieść przygodową, obyczajową, drogi, pamiętnik czy kryminał noir, ponieważ cała książka jest przeplatana opowieściami bohaterów. Spodziewałam się, że będą one rozplanowane na 10-20 stron, tymczasem okazały się dominującym elementem Hyperiona, każda liczy od kilkudziesięciu do stu stron. Nie jestem pewna czy to dobry pomysł, znalazłam sporo opinii krytycznych wobec tego zabiegu. Faktycznie, niektóre z nich są za długie, wybijają z rytmu, no i nie wszystkie aż tak mnie wciągnęły. Niemniej jednak książkę czyta się błyskawicznie (w moim przypadku 3 dni). 
Najwięcej radości sprawiało mi korzystanie z datasfery - niemal bez przerwy żądałem jakichś informacji, ani na chwilę nie przerywając połączenia. Stałem się tak samo uzależniony od dopływu danych, jak Stado Karibu od narkotyków i stymulatorów. Bez trudu mogłem sobie wyobrazić starego don Baltazara, jak przewraca się w grobie widząc, że zarzuciłem przyjemność powolnego zapamiętywania na rzecz przelotnej rozkoszy natychmiastowego dostępu do im plantowanej wszechwiedzy. Dopiero dużo później przekonałem się, jak wysoką zapłaciłem za to cenę; Odyseja w przekładzie Fitzgeralda, Ostatni marsz Wu i dziesiątki innych, wspaniałych dzieł, które bez uszczerbku przetrwały mój udar  mózgu, teraz zostały poszarpane na kawałki, jakby za sprawa silnego wiatru. Dużo później, uwolniony od wszystkich implantów, z wielkim trudem zdołałem je sobie wszystkie przypomnieć. (s. 252, T. I)
Najbardziej mnie ucieszyło, że autor nie unika tego, co dla mnie jest bardzo istotne w tym gatunku, czyli przybliżenia technicznej strony przyszłości, zmian społecznych, politycznych, postępu w medycynie, wzmianek o historii (będącej naszą przyszłością), wspomnień o Ziemi i jej losach. Nie zalewa czytelnika falą szczegółów na wstępie, tylko powoli wprowadza te elementy. Ważnym poświęca dużo miejsca, detale (np. moda czy wygląd statków kosmicznych lub budynków) wplata do akcji. Kiedy już zastanawiałam się "a jak się przedstawia kwestia x czy y?", po jakimś czasie natykałam się na stosowne wyjaśnienie. Bardzo mi to odpowiadało, ponieważ to właśnie takie zabiegi budują opis wszechświata i sprawiają, że jest on spójny, logiczny i pozbawiony dziwnych niedopowiedzeń świadczących czasem o braku pomysłu pisarza. Tutaj wszystko zagrało: czas dzielący nas od XXVIII wieku został sensownie wyjaśniony, opisy starej ziemi i jej zagłady są fascynujące, życie na nowych planetach nadal podlega prawom fizyki, obcy wcale nie są obślizgłymi potworami, a do tego wynalazki sprawiają dobre wrażenie, choć od publikacji Hyperiona minęło już ponad 20 lat. Niektóre z nich przypominają, zresztą, nasze komórki i Internet, tyle że są bardziej zaawansowane. Muszę też pochwalić opis planet: w Sieci jest około 300 zamieszkanych, z tego Simmons opisał kilka dokładnie, gdy przenosi na nie akcję i cieszy różnorodność ich ukształtowania, fauny, flory, klimatu i zamieszkujących je ludzi. Poza tym koncept samego Chyżwara jest doskonały: jego niesamowity wygląd, tajemniczość, pochodzenie oraz  panowanie nad czasem i przestrzenią. Nic dziwnego, że część ludzi wzięła go za coś w rodzaju boga.

Gwoli ścisłości wskażę też wady tej powieści. Jak wspominałam, najważniejsze są tam retrospekcje bohaterów (niektórzy nazywają to wręcz zbiorem opowiadań). Mnie to aż tak bardzo nie przeszkadzało, za to sporym minusem jest brak właściwego zakończenia, które zapewne ma skłonić czytelnika do sięgnięcia po część drugą, nie zmienia to jednak faktu, że byłam trochę rozczarowana, kończąc książkę, a przecież i tak bym sięgnęła po jej kontynuację. Ponadto fabuła czasem za bardzo przypominała mi amerykański film akcji, konkretnie opowieść detektywa (pościg, walka, strzelanie itp.). Z małych mankamentów niech mi wolno wymienić trzy oczywiste niedopatrzenia autora: tradycyjne i ciągle bolesne porody, żniwa, przy których pracują ludzie i papierowe książki (choć raz Simmons używa wyrażenia "plastikowy papier", jednak nadal są one "plikiem kartek"). Życzyłabym sobie też nieco lepiej skonstruowanej postaci kobiecej, choć cieszy mnie, że Simmonowska bohaterka nie jest żywcem przeniesiona z lat 80. XX wieku, a walczy lepiej niż Lisbeth Larssona ;) Pozostaje mi na koniec zachęcić wszystkich do lektury, także nie-fanów SF.

Ocena: 5,5/6