29 marca 2013

Virginia Woolf - Nawiedzony dom: Opowiadania zebrane

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2012
Pierwsze wydanie: The complete shorter fiction of Virginia Woolf, 1985
Stron: 462
Tłumacz: Magda Heydel

Niby 45 opowiadań, ale czytałam je dobrych kilka miesięcy. Fakt, nie jestem fanką tej formy literatury, jednak decydujące znaczenie miał tu fakt, iż musiałam się w tym zborze długo naszukać perełek.

Opowiadania te podzielone są chronologicznie na najwcześniejsze, z lat 1917-1921, 1922-1925 i 1926-1941. Pierwsza część - obiecujący początek, piękne dwa opowiadania Phyllis i Rosamond oraz Tajemniczy przypadek panny V. Potem - równia pochyła. Kawałki albo bardzo słabe, albo przeciętne. Zero wspomnień z ich czytania. Wyglądało to czasem na jakieś próby z modnym wtedy strumieniem świadomości i takie typowe dla tego modernistycznego okresu eksperymenty. Zdecydowanie nieudane i niepasujące do Woolf. 
Ich oczy się spotkały, a raczej zderzyły, bo każde z nich wyczuwało za wzrokiem drugiego, że to samotne stworzenie, które siedzi w ciemności, podczas gdy jego powierzchowny, ruchliwy towarzysz zajmuje się wywijaniem koziołków i kiwaniem ręką, aby teatrzyk się kręcił, nagle się podrywa, odrzuca swą opończę, przeciwstawia się temu drugiemu. To było niepokojące, niesamowite. Oboje niemłodzi i wypolerowani na błysk, tak, że Roderic Serle mógł iść na kilkanaście przyjęć w sezonie i nie doświadczyć niczego nadzwyczajnego, najwyżej sentymentalnego uczucia żalu albo pragnienia pięknych obrazów - takich jak ten z wiśniowym drzewkiem - a przez cały czas towarzyszyło mu niezmienne poczucie, że przewyższa swoje towarzystwo, poczucie niewykorzystanych zasobów, które kazało mu wracać do domu z wrażeniem rozczarowania własnym życiem, samym sobą - człowiekiem rozziewanym, pustym, rozkapryszonym. Ale teraz, całkiem nagle, niczym jasna błyskawica we mgle (...), wróciło to do niego, dawnego, a równocześnie niosącego mu radość i odmłodzenie, coś, co wypełniło mu żyły i nerwy odłamkami lodu i ognia; to było przerażające. (Razem i osobno, s. 301-302)
Gdzieś w środku nagle coś ruszyło, gdy zaczęła pisać o tym, co zapewne było częścią jej świata, co  mogła sama doświadczyć lub zaobserwować. I od Niebieskiej zasłony do Człowieka, który kochał bliźnich wróciła mi nadzieja. Ach, warto było te utwory przeczytać. Cóż za spostrzegawczość, jakie subtelne pióro i jakaż delikatność w tym wszystkim! To właśnie silna strona tej pisarki: opisywanie pierwszych spotkań, małych przyjęć w towarzystwie, kontrast między kobietą i mężczyzną, podzielenie świata na to, co bohaterowie mówią i robią i na to, co sobie faktycznie myślą. Kunsztowna siatka konwenansów, zależności i kindersztuby. Właśnie, dobre wychowanie, które wisi młodym ludziom jak kamień u szyi. Krzywda kobiet i rodzące się rewolucyjne własne przemyślenia w tej kwestii. W cudowny sposób udowadnia Woolf, że te powabne motyle są w rzeczywistości ludźmi z krwi i kości, są mocno zaczepione w świecie, wychodzą poza obraz, w który reszta świata chciałaby je wtłoczyć. Nawet, gdy starają się podążać za tym, co, jak się zdaje, sama natura im nakazuje, to jednak jakoś im to nie wychodzi, ten ograniczony horyzont zaczyna coraz bardziej je uwierać. Opowiadania o tym podobały mi się najbardziej, a zwłaszcza Nowa suknia i Prezentacja, którym dałam szóstki. I znowu Woolf udowodniła mi jak łatwo jej przychodzi wchodzenie w głowy innych ludzi, czytanie z nich jak z książek.
Oczywiście, wiedziała, jakie są zastrzeżenia - pranie, gotowanie, dzieci, ale u podstaw wszystkiego, o czym wszyscy bali się mówić, tkwi fakt, że szczęście jest tanie jak barszcz. Można je mieć za nic. Piękno.(Człowiek, który kochał bliźnich, s. 311-312)
Ostatnie lata to już zdecydowane rozczarowanie i utwory bez siły rażenia. Jakieś odpryski tamtego świata, jednak takie, który moim zdaniem nie przetrwały próby czasu. Szkoda. Aha, bardzo ładne tłumaczenie. 

Ocena: 3/6 (średnia ocen wszystkich opowiadań)

22 marca 2013

Tylko cytat #4

Literacka Nagroda Nobla 1949


Właśnie on tą swoją rolą, tym bogactwem, tą pozycją w świecie zdeprawował Ellen, doprowadził ją do czegoś więcej niż odstępstwo, chociaż trzeba na jego usprawiedliwienie powiedzieć, że tak samo jak ona nie wiedział, że ten jego rozkwit też jest rozkwitem sztucznym i że kiedy on przed publicznoscia jeszcze odgrywa to przepyszne widowisko, za jego plecami Los, przeznaczenie, odwet, ironia - ten inspicjent, zreztą nazwij go sobie, jak chcesz - już zaczyna dekoracje usuwać ze sceny, już zaczyna zza kulis ściągać nowe cienie i formy dekoracji do następnego aktu. (s.63)

***

Za dobrze się Sutpenowi powiodło, rozumiesz, jego udziałem stała się więc owa samotność pełna pogardy i nieufności, owoc sukcesu, jeśli się go odniosło nie dzięki swemu szczęściu, ale po prostu własnymi wytężonymi siłami. (s.90)

[tłum. Zofia Kierszys, wyd. Mediasat Poland] s. 166