14 marca 2010

Stieg Larsson - cykl Millenium


Wydawnictwo: Jacek Santorski & Co, potem Czarna Owca
Pierwsze wydanie (kolejno): 2005, 2006, 2007
ilość stron: 634, 700, 784 = 2118 ;)
tłumacz: Beata Walczak - Larsson, Paulina Rosińska, Alicja Rosenau

Postanowiłam się tu produkować dopiero po przeczytaniu całej serii (tzn. tej części, którą Larsson zdążył napisać przed śmiercią). Zawsze to bardziej całościowe spojrzenie. Przede wszystkim te książki to okropni złodzieje czasu:) Przez nie nie nauczyłam się na ważne i trudne kolokwium! Idealnie nadają się na okresy, gdy chce nam się jedynie trochę rozrywki, jednocześnie żeby mózg nie bolał od intelektualnego bełkotu i fatalnego stylu. Niektórzy sięgają dla rozerwania się po czytadła, ja po kryminały. Można oderwać myśli od problemów dnia codziennego, przez chwilę zapomnieć się w innej rzeczywistości, skupić myśli na jakiejś zagadce. Nie czytam przecież samych arcydzieł jak i nie samym Bergmanem człowiek żyje ;)

Styl nie boli, Larsson nie próbuje też naśladować Ludluma czy Cobena. Bardzo odpowiadało mi to, że autor nie ma potrzeby zaskakiwać czytelnika kolejnym zwrotem akcji czy szybką sceną co kilka kartek, żeby się czasem nie znudził. Wręcz przeciwnie. Bardzo powoli rozkręca całą historię, np. w pierwszej części główny problem wygląda na światło dzienne gdzieś po 100 stronach. Podobało mi się, że nie ma tu jakichś wielkich bijatyk i scen walki jak z ogranych filmów sensacyjnych, nie ma pościgów samochodowych, jest mało śledzenia kogoś po mieście (większość w cz. 3). Szwed potrafi wciągnąć czytelnika, kilkaset stron a trudno się oderwać. Nie dziwię się, że od razy kino się zabrało za te książki, to są niemalże scenariusze.

To teraz o wadach, są istotne. W trakcie czytania domyśliłam się trzech ważnych rzeczy (część pierwsza), w kolejnych częściach już jest zdecydowanie mniej przewidywalnie. Z każdą kolejną częścią maniera szczegółowego opisywania czynności bohaterów staje się coraz bardziej irytująca. A już zupełnym idiotyzmem jest opisywanie całych list zakupów. Stawianie na informowanie o parametrach technicznych różnych urządzeń elektronicznych wydaje się i niezrozumiałe, i ryzykowne - na tym polu w ciągu roku zdarzają się rewolucje. Istna parada marek zakrawa na książkowy product placement. Jednak moim najpoważniejszym zarzutem jest: przesada. W pierwszej części Larsson przedstawia dwie postacie niemalże antychrystów i potem już nie rezygnuje z takiego opisywania "tych złych". Z tego samego powodu (przesada) nie uwierzyłam w postać jednej z głównych bohaterek: Lisbeth, wydaje się być po prostu nieprawdziwa, przerysowana. I, oczywiście, za wszystkim musi kryć się jakieś traumatyczne przeżycie. Jak dla mnie - za duże nagromadzenie pewnych cech i umiejętności w jednym człowieku. Trochę mnie też raziło, że książki są pełne jakichś dziwnych, pokręconych układów międzyludzkich. Ze świecą trzeba tam szukać jakiejś zwykłej rodziny, stałego związku. Wszyscy a to się zdradzają, a to chodzą do łóżka ze wszystkim, co się rusza, a to tworzą trójkąty lub nie mogą się zdecydować jaką płeć wolą.

W drugiej części zauważalna jest też maniera Larssona do przedstawiania szczegółowego życiorysu nowych postaci w fabule. Zawsze są to osoby, które muszą odegrać swoją rolę i potem znikają ze sceny. Tylko cefałki najważniejszych bohaterów ujawniane są stopniowo a ich osobowości są bardziej złożone. Jednak w momencie, kiedy umieram z ciekawości co będzie dalej, podawanie mi na dwóch stronach czyjejś historii życia doprowadzało mnie do szału.

Bardzo mnie zdziwiło, że zagadka w drugiej części w pewnym momencie zostaje podana na talerzu czytelników, człowiek się zastanawia, pytania się mnożą, aż tu nagle Larsson stwierdzi, że nie będzie mnie dłużej trzymał w niepewności. To było dziwne. Druga część w ogóle odstaje trochę od pierwszej. Na początku mamy zagadkę w obrębie rodziny, potem jest już w obrębie sporej grupy osób i sprawa zahacza o państwo. Trzecia część niby jest najsłabsza, tłumaczenie moim zdaniem gorsze, więcej błędów stylistycznych jest w książce, nagle mamy spiski, pościgi, istny film szpiegowski, a jednak była niezwykle ciekawa i sprawiła, że wreszcie na serio przejęłam się bohaterami. Aha! Proszę nie kończyć cz. 2, nie mając przy sobie cz.3, można zejść na zawał w przeciwnym razie! ;)

Obraz Szwedów wyłaniający się z cyklu: piją hektolitry kawy, mają swobodny stosunek do relacji intymnych, jedzą głownie kanapki z serem i dżemem pomarańczowym i wszyscy chyba noszą skórzane kurtki. ;) Larsson imponuje też pracą, jaką wykonał przy poznawaniu różnych dziedzin życia społecznego, gospodarczego, nauki i innych. Musiał być niezłym dziennikarzem. Fragmenty dotyczące dziennikarstwa są zwłaszcza interesujące. I, co ciekawe, wszystko to zgrabnie się łączy ze zbiorem reportaży Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji, które też niniejszym polecam.

W trakcie czytania "Dziewczyny, która igrała z ogniem" naszła mnie myśl jak jednak ciężko jest napisać dobra książkę, jakie to trudne zadanie. Wśród tych setek tysięcy, które próbują swoich sił, niewielu się tak naprawdę udaje ta sztuka. Zwłaszcza teraz, współcześnie jest to takie mało prawdopodobne. Po XIX w. i początku XX w., kiedy powstało wszystko, co najlepsze, kiedy zabrano się chyba za każdy temat, po rozwoju fantastyki i wyłonienia się w niej wielu podgatunków. Co można napisać nowego? A nawet jeśli komuś udaje się żonglować starymi pomysłami, to jak wiele zależy od jego stylu, od umiejętności niewpadania w pułapki jakie czyhają na pisarzy. Kurczę blade, pisarz to jeden z najtrudniejszych zawodów świata! ;)

Gwoli zakończenia: polecam! Mi to zapewniło około 1,5 tygodnia świetnej rozrywki.

Ocena:
cz. 1 Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet - 5
cz. 2 Dziewczyna, która igrała z ogniem - 4,5
cz. 3 Zamek z piasku, który runął - 5

11 marca 2010

Wiesław Myśliwski - Traktat o łuskaniu fasoli

Wydawnictwo: Znak
Pierwsze wydanie: 2006
ilość stron: 399

Książka nagrodzona "Nike" 2007, w mojej ocenie całkiem słusznie (choć może gdybym przeczytała resztę nominowanych zmieniłabym zdanie). Ta nagroda jakaś pechowa dla mnie jest, rzadko trafiam na te książki, powinnam chyba częściej czytać współczesną literaturę polską.

Radzę nie czytać tego, co jest na okładce, ani to specjalnie zachęcające, ani faktycznie odnoszące się do treści, za to zdradzające pewien szczegół. Przeczytałam to już po lekturze i byłam dość zdziwiona.

Nie wiem o czym jest ta książka. Nie wiem. Formalnie to rozmowa dwóch osób, trwająca kilkanaście godzin, z tym, że czytamy wypowiedzi tylko jednej z nich, więc ostatecznie jest to monolog. Jednak Myśliwski skręca czasem w ciekawe tematy metafizyki, stosuje ukryte symbole, klucze i metafory. I momentami, przyznaję, jest to wręcz genialne. Ale ta książka pozostawia pewien niedosyt, pewien znak zapytania, nie na zasadzie rozmyślań jak to przetrawić, jak włączyć w swoje postrzeganie świata, jak się do tego odnieść (a są przecież takie arcydzieła), tylko pojawia się pytanie jaki był jej cel, ja go nie znam. A to nie jest książka dla rozrywki, więc jako taka powinna sobą nieść coś jeszcze, coś co wychodzi poza nią, co jest istotą tego, że książka nadal funkcjonuje w świecie XXI w. Niech dowodem na to jak trudno jest mi pisać o tej książce jest to, że w trakcie czytania moja ocena wahała się ciągle między 4,5 a 6, czyli rozrzut był spory.

Nie zgodzę się, że jest to jakieś podsumowanie życia. To są jakieś fragmenty, można było napisać takie, można było wybrać inne. Niektóre sceny są zdecydowanie za długie, wydają się przeciągane na siłę. W ogóle od ok. 300 strony miałam wrażenie, że autor nie wie jak zacząć wyciszać to swoje pisanie, zmierzając do końca, więc machnął jeszcze 100.

I ta metafizyka...to coś, czego tygrysy jak ja się zawsze doszukują, ale tutaj było coś nie do końca przemyślanego. Był pomysł, świetny pomysł, ale brak mi tu wyrazistości. Czytelnik zaczyna doszukiwać się kto stoi za dwoma rozmówcami, co symbolizują obie postacie i inne rzeczy, ale ostatecznie mam wrażenie, że i tak nic nie wiem. Nie jestem z tych co to potrzebują odpowiedzi na tacy, wydaje mi się jednak, że kiedy ktoś chce wkraczać na takie wyżyny intelektualne, musi mieć coś ważnego do powiedzenia, a tutaj ciekawe myśli są ukryte wśród morza innych, zwykłych. I dlatego nie wiem jaki jest ostateczny cel tej książki.

Żeby jednak uzasadnić swoją poniższą ocenę napiszę, że napisane jest to bardzo starannym i konsekwentnym językiem. Autor często wychodzi od spraw banalnych, żeby zmierzać do tych wysokich lub nietypowych, a jednocześnie język bohatera sprawia, że jest to zrozumiałe dla przeciętnego czytelnika.
Nie, nie mam pretensji. Nie musiał pan przecież na mnie zwrócić uwagi. Bo niby dlaczego? Pamięci nie obowiązuje wzajemność, tak że nie musiał pan. Ja chociażby dla porządku próbuję sobie to i tamto przypomnieć, żeby jakoś to wszystko ułożyć. Może wtedy uda mi się odnaleźć i siebie. Porządek to nie tylko to, czego się zakazuje, a na co zezwala. O, nie tylko. Może w ogóle nie to. Czasem mam wrażenie, że to jakby odwrotna strona życia, gdzie wszystko ma swoje miejsce, swój czas, wszystko toczy się nie jak samo chce, a nic nie jest w stanie wyjść poza ustaloną przez porządek miarę.
Czasem świetnie pisze o prostych rzeczach, a jak wiadomo najtrudniej jest osiągnąć prostotę. Zawsze też pozostaje nam na osłodę zagadka intelektualna: nie tylko kim jest przybysz, ale też jego rozmówca. Niby opowiada nam o swoim życiu, a i tak nic o nim nie wiemy, a on sam zachowuje dystans do końca.

Powiem panu, że gdy się tak nazjeżdża tu ludzi w sezonie, czasem mam wrażenie, że nie na tym samym świecie żyję, co oni. Nie powiem, przyjemny, wesoły ten ich świat, może i szczęśliwy, tego nie powiem, ale żyć bym na nim chyba nie potrafił. Jest pan przekonany, że na nim żyję? Tylko jak się ja mam przekonać?
Z książki zapamiętam na pewno fragmenty poświęcone zwierzętom, chyba z z panem Wiesławem podobnie myślimy.
Psy ten [kapelusz] najbardziej lubią. Założę, skaczą, łaszą się, oczy im się śmieją, od razu wiedzą, że do lasu idziemy. Że oczy im się śmieją, dlaczego się pan dziwi? Nie jak ludziom, ale śmieją się. Wiem, kiedy im się śmieją. Czego pan nie rozumie? A co tu jest do zrozumienia? Miałby pan psa, to niejedno by pan zrozumiał. Musiałby się pan nawet zgodzić, że psy nam wyświadczają łaskę, że żyją z nami na tym świecie. To i człowiek powinien im się czymś odwzajemnić. Nie tylko tym, że będzie im dawał jeść i dach nad głową bezpieczny. To niech pan w takim razie powie, czy człowieka stać na takie przywiązanie do psa, jak psa do człowieka? Wątpię. (...) trudniej zrozumieć psa niż człowieka. Skąd w nim aż takie przywiązanie, niezależnie człowiek to czy łotr.
Wydawało mi się, że niektóre akapity są powtarzaniem ciągle tych samych rzeczy, tylko innymi słowami. Nie lubię takiego sprawdzania mojej cierpliwości. A jednak nie mogę ocenić tej książki na niżej niż 5, polecam ją, ponieważ nie jest to pozycja, którą można na chybił trafił wyciągać z którejkolwiek półki w księgarni czy bibliotece. Możliwe też, że jej odbiór zależy od wieku czytelnika, a gdzie mi tam do 78lat autora, mogłabym być jego wnuczką...

Ocena: 5/6