Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty

14 stycznia 2018

Podsumowanie filmowe 2017

W tym roku była jedna 9 i cztery 8 wśród ok. 74 filmów, które miałam okazję zobaczyć. No to od najlepszego:

Rozbitkowie (2007), reż. Gonzalo Arijon
Chyba wszyscy słyszeli o garstce ludzi, którym udało się przeżyć po katastrofie samolotu w Andach. Co zrobili, żeby dać sobie szansę na życie. Dokument pełen szacunku dla ofiar i ocalałych, żadnych chwytów poniżej pasa i szukania sensacji. Bardzo wyważony obraz, zrobił na mnie duże wrażenie. Widziałam go ok. rok temu, do dziś pamiętam.


Spotkania na krańcach świata (2007), reż. Werner Herzog
Stary dobry Herzog ma to coś jako reżyser :) Pojechał na Antarktykę, spotkał tam podobnych sobie freaków, zaczął z nimi rozmawiać i do tego jeszcze przedstawił piękno tego kontynentu. Dla mnie - wielka przyjemność oglądania i słuchania.


Tacy byliśmy (1973), reż. Sydney Pollack
Świetny, nieczułostkowy melodramat. Oceniłam tak wysoko zwłaszcza ze względu na rolę Barbary Streisand, którą doceniłam jako wybitną aktorkę (u nas chyba nie jest tak doceniana). Podobała mi się psychologia postaci, pokazanie prawdziwości tej relacji, tam były żyły i mięso, żadnych papierowych kreacji. A scena zawiązywania butów - czapki z głów!


Scena ciszy (2014), reż. Joshua Oppenheimer
Wstrząsający film dokumentalny poruszający temat ludobójstwa w Indonezji. Ludzie siedzą i opowiadają, co zrobili ich rodzinie sąsiedzi. A potem ci sąsiedzi w innej scenie opowiadają o tym samym bez emocji, jakby nic się nie stało albo ich krewni udają, że nic takiego nie miało miejsca... Normalnie II wojna światowa ciągle na nowo i nowo, tylko miejsca na planecie się ciągle zmieniają. Zaledwie jedna osoba (młoda kobieta) miała odwagę zmierzyć się z ofiarą własnego ojca.


Amerykański splendor (2003), reż. Shari Springer, Berman Robert Pulcini
Film biograficzny o tym, jak Harvey Pekar zaczął pisać swój komiks pod tym samym tytułem. Jednocześnie świetna komedia ze zwyczajnymi ludźmi, którzy mają nudną pracę, oponkę na brzuchu, nie chce im się wstać rano i brak im kasy. Trochę kreski, trochę wstawek samego Pekara i jego żony, trochę regularnego filmu fabularnego. Finalnie - spory ubaw :)

Wśród kinówek z zeszłego roku podobały mi się: Zwierzęta nocy, Ghost in the Shell, Strażnicy galaktyki vol. 2, Sama przeciw wszystkim, Dunkierka, Wojna o planetę małp, Ukryte działania, Światło między oceanami, Kochana mamusia nie żyje (dokument), Blade Runner 2049, Twój Vincent i Thor: Ranarok. Dostały jednak po siedem gwiazdek, więc żadna z nowości nie wskoczyła nie podium.

17 stycznia 2016

Filmowe podsumowanie lat 2012-2015

Takich filmów nie było znowu tak wiele, zaledwie kilkanaście. Dostały one one ocenę 8/10 (z jednym wyjątkiem - dziewiątką, najwyższej oceny nie dałam żadnemu tytułowi). Te zapadły mi w pamięć:

Niemożliwe (2012r.) aka Lo Imposible
reż. Juan Antonio Bayona
Za historię, która faktycznie na pierwszy rzut oka wydaje się po prostu niemożliwa. Poza tym za to, jak to sfilmowano, co chwila się zastanawiałam: "jak oni to zrobili?". No i to pierwszy film od 15 lat, na którym płakałam w kinie (sic!).



Sekret jej oczu (2009r.) aka El secreto de sus ojos
reż. Juan José Campanella

To Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego z 2010r. Bardzo wciągająca historia, pokazanie Argentyny lat 70. i naprawdę porządne aktorstwo.

Rust and Bone (2012r.) aka De rouille et d'os
reż. Jacques Audiard

Francuski film ze sławną teraz Marion Cotillard. Poruszył we mnie jakieś ciekawe struny. Francuskie filmy mają w sobie coś nietypowe, jakiś brak szablonów i choć nie zawsze wszystko mi w nich odpowiada, to z przyjemnością ogląda się dla odmiany film, w którym nie wiadomo co się stanie. I tu to mamy plus dobre zdjęcia. I wyjątkowo dobrany tytuł!
The First Time (2012r.)
reż. Jon Kasdan

Taki raczej nastolatkowy film, ale tak mnie rozczulił, że dałam mu ósemeczkę :) Fajna dwójka młodych aktorów, trochę nieporadności, nieśmiałości i niewinności. Prosta, bezpretensjonalna historia, a jakoś chwyta za serce.
X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (2014r.) aka X-Men: Days of Future Past
reż. Bryan Singer

Bardzo lubię tę serię, choć dość nisko oceniałam jej filmy. To świetny materiał do robienia adaptacji, a jednak zawsze odnosiłam wrażenie, że na ekranie wyglądało to czasem trochę tandetnie, jakoś tak... tanio. Tę część oceniłam najwyżej. Trzyma za uszy od początku, bucha w twarz gorącem, nie pozwala na chwilę wytchnienia! Władowali w to mnóstwo kasy i to widać na ekranie, efekty są świetne! No i Michael Fassbender - czyż można chcieć więcej? ;)

Blue Jasmine (2013r.)
reż. Woody Allen

Powiem jedno: Cate Blanchett powala na łopatki i pokazuje pełnię swojego talentu. Koniecznie! Tak jak uważam, że Allen najlepsze filmy ma już za sobą, tak ten wreszcie zwraca mu honor.

Nietykalni (2011r.) aka Intouchables
reż. Olivier Nakache, Eric Toledano

W sumie nie będę oryginalna, bo chyba każdy to widział i wielu blogerów też pisało o tym filmie. Ale co zrobić, naprawdę dobra robota, spodziewałam się więcej schematów, banału, wpadania w znane mi koleiny, a tu taka miła niespodzianka. I świetna rola Omara Sy, swoją energią mógłby obdarować z 10 osób.
W głowie się nie mieści (2015r.) aka Inside Out
reż.  Pete Docter

I tu też niczym nie zaskoczę. Zazwyczaj nie oceniam animacji tak wysoko, a to jest właśnie jedyna dziewiątka w tym zestawieniu. W kinie po prostu płakałam ze śmiechu :) Film jest niegłupi, humor inteligentny, przesłanie mądre, a do tego końcowe scenki - zwłaszcza ta z mózgiem kota i jego randomowymi emocjami, dla mnie bomba :) Kilka dni temu powtórzyłam z równą przyjemnością. Smutek rządzi, bez niej ta bajka nie byłaby taka świetna.

Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy (2015r.) aka Star Wars: The Force Awakens
reż. J.J. Abrams

Aż taką fanką serii nie jestem, więc może mogę być ciut obiektywniejsza? ;) Tę część oceniłam najwyżej, więc może wyznawcy SW by mnie zjedli na śniadanie. Mimo pewnej poprawności politycznej bawiłam się na filmie przednio. Świetne nawiązania do poprzednich, starych, części, bardzo dobry humor, śmiałam się w głos, efekty, odtworzenie uniwersum, BB8 i główna bohaterka. Dobrą decyzją moim zdaniem było powierzenie tej roli aktorce właściwie szerzej nieznanej. Bardzo zaplusowała i teraz pewnie wszystko, co najlepsze przed nią.

Wyjątkowo brak w tym zestawieniu filmów starszych, co wynika z tego, że w ostatnich latach czułam potrzebę odpoczęcia od nich, w ogóle mnie do nich nie ciągnęło. Dopiero od wiosny 2015 roku powoli zaczęłam do nich wracać i teraz znowu sprawia mi to przyjemność, nie dałam jednak żadnemu z nich wysokiej oceny, zobaczymy co przyniesie ten rok.

15 stycznia 2012

Filmowe podsumowanie 2011 roku

Będzie szybko: dwa filmy dostały ode mnie 10-tkę (i to nowe! może jednak z kinem nie jest tak źle?).

1. Jane Eyre (2011r.)
reż. Cary Fukunaga

Ekranizacja powieści Charlotte Brontë, więc nie muszę przybliżać fabuły. Ten reżyser bardzo mnie zaciekawił, dlatego sięgnęłam potem po jego starszy film, o którym pisałam w wyróżnieniach (Ucieczka z piekła). Jego wizja Jane oczarowała mnie od początku do końca i absolutnie wszystkim: po prostu doskonałe zdjęcia w przepięknym Derbyshire; genialnie dobrana aktorka, która pokazała wielka klasę (nie jest piękna, więc nie ma fałszu, swoją grę oparła na wyrazie oczy, nieznacznych gestach, gra jej strój, jej fryzura, układ rąk, poza, przechylenie głowy, wygięcie szyi - byłam pod wielkim wrażeniem); olśniewające kostiumy, które w tym filmie są kolejnym bohaterem szepczącym o konwenansach epoki wiktoriańskiej; i - montaż (scena, gdy Jane potwierdza swoje doskonałe wykształcenie jest niezapomniana!). I to mężczyzna tak odczytał tę jakże kobiecą książkę o bardzo nietypowej bohaterce tęskniącej za wolnością! Jednocześnie jest to dla mnie najlepszy film z 2011 roku.

2. Walc z Baszirem (2008r.)
  reż. Ari Folman
Oglądałam go latem i ciągle planuję sobie powtórzyć, w związku z tym nie napiszę za wiele. Niemniej jednak zachwycił mnie grafiką, kreską, oddaniem światła i wody. To jednak tylko tło, najlepsza jest sama historia: trzeba być bardzo uczciwym i obiektywnym wobec samego siebie, aby pokazać coś tak osobistego, czyli  wspomnienia izraelskiego żołnierza z wojny libańskiej.  To ciekawy tytuł dla osób zainteresowanych polityką międzynarodową i sytuacją na Bliskim Wschodzie, mimo swojej niewątpliwej kontrowersyjności, o której pełno w sieci. Życzyłabym sobie, aby Polacy potrafili robić takie filmy o swojej historii, ale myślę, że zaraz jakaś banda idiotów podniosłaby larum.

5 stycznia 2012

Filmowe wyróżnienia drugiego półrocza 2011r. (oceny 8-9)

Drugie półrocze przebiegało po hasłem "szmiry i science-fiction" ;) Czyli oglądania durnych filmów ciąg dalszy, jednak potem przerzuciłam się w dużej mierze na SF, chcąc nadrobić swoje zaległości. Jednak w tym morzu niskich ocen 10 filmów zdobyło oceny 8 lub 9 i jako takie są godne polecenia, tworząc okrąglutkie TOP10. O dziwo, dominują w nim filmy nowe! (ale to wina mojego martwego DVD)

10. Nie przeszkadzać (2006r.) aka Lifted, reż. Gary Rydstrom
Na rozgrzewkę króciutka animacja Pixara serwująca wyjaśnienie dlaczego po przebudzeniu bolą nas mięśnie ;) Dostępna jest na tubce, polecam, uśmiejcie się i poćwiczycie mięśnie brzucha.

9. C.R.A.Z.Y. (2005r.), reż. Jean-Marc Vallée
Francuski film, który może nie powala świeżością, jednak cieszy serce bardzo dobrą muzyką, aktorstwem na wysokim poziomie i interesującym tematem: relacje ojciec-syn i co z nimi, jeśli synek daleko odstaje od wyobrażeń tatusia.

8. Milczenie Lorny (2008r.), aka Le Silence de Lorna, reż. Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
Historia Lorny, która uwikłana jest w przeróżne zależności, zatraciła poczucie własnej godności, a jednocześnie wierzy, że nic jej nie dotyka, dopóki jej marzenie, że otworzy własna knajpkę jest na horyzoncie. Zachowuje się jak robot, nic jej nie rusza i nagle w tym wszystkim - irracjonalna miłość z najmniej odpowiednim człowiekiem, w najmniej odpowiednim czasie. Do tego ciekawy zabieg - brak sceny morderstwa, na której inny film zostałby zbudowany.

7. Melancholia (2011r.), reż. Lars von Trier
Zwariowany Trier czaruje dobrymi zdjęciami, bawi się konwencją, daje pole do popisu Kirsten Dunst i gdzieniegdzie ukrył doskonałe obrazy. Przede wszystkim jednak uderza w widza depresją i naśmiewa się z przekonania zachodniej cywilizacji, że "wszytko będzie dobrze" i "możesz wszystko".
6. Bumerang (1947r.), aka Boomerang!, reż. Elia Kazan
Jak to u Kazana - przemyślany scenariusz. Oczywiście, jeszcze typowe dla tamtych czasów zbytnie ulizanie bohaterów i za słodkie kobiety, jednak film bardzo ciekawie przedstawił zepsucie amerykańskiego systemu prawnego, w którym można skazać człowieka tylko dlatego, że wszystkim to pasuje. A ten, kto ma odwagę i powie "nie" zostanie zwyczajnie sam.
5. Gran Torino (2008r.), reż. Clint Eastwood
Eastwood przekonywająco w roli starego pryka pełnego uprzedzeń, który już dawno wypiął się na świat i niczego od niego nie chce. Wcale nie niepoprawność polityczna mi się w tym filmie podobała, tylko wybór nieoczywistych bohaterów (Kambodżanie?!) oraz niepolukrowaną końcówkę, tzn. scenarzysta nie uległ pokusie i nie zamienił Walta w słodkiego staruszka, przyjaciela wszystkich imigrantów i bohatera dzielnicy.
4. Aniołowie o brudnych twarzach (1938r.) aka Angels with Dirty Faces, reż. Michael Curtiz
Curtiz to ten od Casablanci, jakby co. Jak to często w starych amerykańskich filmach bywało: świetny scenariusz i wiarygodni aktorzy. Przypadek sprawia, że dwóch kolegów z dzieciństwa ma inny pomysł na życie: jeden jest księdzem, a drugi gangsterem. Kraj przezywa właśnie falę przemocy, korupcji i rozpad systemów wartości. Gangsterzy to celebryci, uwielbiani przez młodych . Ksiądz to frajer i naiwniak. Fabuła czasem trochę zbyt patetyczna, może i nieco ociężała, ale jednak zakończenie robi spore wrażenie.

3. Ucieczka z piekła (2009r.) aka Sin Nombre, reż. Cary Fukunaga
Na film zwróciłam uwagę zg na reżysera, ale o tym napiszę w rocznym podsumowaniu filmowych niedługo. Film przedstawia rzeczywistość Hondurasu i meksykańską Mara Salvatrucha uznawaną za najniebezpieczniejszy gang świata. Jego członkiem jest Casper, który nagle z dnia dzień staje się wrogiem numer jeden swoich ziomków. Reżyser przeplata wątek jego ucieczki z podróżą Saryi, która chce przedostać się do USA. Ujęły mnie w tym filmie proste gesty bohaterów, bez dramatycznej muzyki w tle i chórów anielskich, tragizm tej historii, pokazanie jak zniszczono Amerykę Środkową, co sprawia, że nie sposób tam normalnie żyć. Poza tym sam gang - trochę mi szczęka opadła, zwłaszcza gdy potem sobie poczytałam o nim w sieci.

2. Człowiek z Ziemi (2007r.) aka The Man from Earth, reż. Richard Schenkman
To była dla mnie niespodzianka roku. Obraz ten zaliczam do podkategorii filmów, które prostymi środkami wciągają widza w swój świat i uruchamiają jego wyobraźnię (jak Dogville i wspominany przeze mnie Filar). Ten film można by równie dobrze wystawiać w teatrze, ponieważ zachowana jest jedność miejsca, czasu i akcji. Grupa przyjaciół, naukowców, żegna swoje kolegę, który rezygnuje ze swojego stanowiska. Decyduje się on ujawnić prawdę o sobie, ale nie napiszę nic więcej, ponieważ odkrywanie tego dostarczyło mi naprawdę sporo frajdy. Cieszę się, że nie czytałam wcześniej opisów tego filmu. No i tak:  faktycznie, może trochę przesadzili z samym wyborem tej postaci, w jego opowieści zapewne znajdą się luki i konieczne niedopowiedzenia, jednak ta historia nadal pozostaje fascynująca, a sama oglądałam ją z wypiekami na twarzy. Filmowi przysłużyło się obsadzenie mało znanych aktorów, ponieważ człowiek skupia się tylko na ich dyskusji, a właściwie każda postać reaguje na tę rewelację inaczej. Niemniej jednak dają oni radę.

1. Świadek oskarżenia (1957r.) aka Witness for the Prosecution, reż. Billy Wilder
Scenariusz - perełka, to pierwsze, co mi przychodzi do głowy. Liczne zwroty akcji, brawurowe aktorstwo, humor i wspaniała Marlena Dietrich oraz jeszcze genialniejszy Charles Laughton w roli adwokata (chcę obejrzeć więcej filmów z nim, 3 mi znane dostały b. wysokie oceny!). Akcja kręci się wokół morderstwa pewnej wdowy, oskarżonym zostaje Leonard Vole, którego żona staje za nim murem, ale... do czasu :) Gorąco polecam, Billy Wilder znowu nie zawodzi! Jego filmy to niedościgniony wzór, a współczesne filmy to często tylko smutna kalka tego, co on miał w małym palcu.

4 lipca 2011

Filmowe wyróżnienia pierwszego półrocza 2011r. (oceny 8-9)

Ostatnio oglądam zdecydowanie mniej filmów niż kiedyś, co więcej oglądam jakieś chałowate blockbustery, durne hollywoodzkie produkcje i ich pochodne, no mówię Wam, najgorsze odrzuty. I to z pełną premedytacją, wiem, że je nisko ocenię, a i tak oglądam. Nie wiem z czego to wynika, czy muszę zwyczajnie odpocząć od poważnego kina, które oglądałam przez ostatnich parę lat, czy wynika to, że wśród moich zainteresowań środek ciężkości pada teraz na książki, a może to wynik bardzo ciężkiego roku na studiach, który kosztował mnie tyle pracy (ale pochwalę się, stypendium naukowe jest;). Nie wiem, nie wiem, biję się w pierś, oglądam teraz takie szmiry, że aż wstyd się przyznać. Trudno, widać tego właśnie teraz potrzebuję, szmir przez duże S. I kryminałów. I zasmażki ;D W poprzednich podsumowaniach biedziłam się bardzo, mając ok. 30 filmów ocenionych wysoko. Teraz jest ich zaledwie...8, więc i lista ułożyła się praktycznie sama. Szkoda tylko, że nie robiłam sobie notatek o nich, mam nadzieję, że będę w stanie uzasadnić swoje oceny.

7. Prawdziwe męstwo (2010r.) aka True Grit, reż. Ethan Coen, Joel Coen
Mattie wynajmuje szeryfa, aby ten odnalazł i zabił mordercę jej ojca. Jest to western, więc mamy wszystkie wspaniałe rzeczy z tym związane jak przemierzane odludzia, rewolwery, konie, twardych mężczyzn, ogniska i pojedynki. Oczywiście, można powiedzieć, że to tylko odsmażane kotlety, bo raz, że jest to remake, z tego co wiem raczej wierny, dwa, że film nie zaskakuje niczym nowym. Jednak myślę, że to właśnie tak by dawniej kręcono westerny, gdyby tylko technika i finanse na to wtedy pozwalały. Ale czy dałabym tak wysoką ocenę za ładne obrazki? Nie. Ocenę podniosła zdecydowanie główna rola młodziutkiej Hailee Steinfeld, która czaruje widza swoim spokojem i determinacją niczym doświadczona aktorka. Więc jeśli ktoś nie lubi westernów, to choćby dla niej - warto się przełamać.

6. Sieci popołudnia (1943r.) aka Meshes of the Afternoon, reż. Maya Deren, Alexander Hammid
Zaledwie 14-minutowa krótkometrażówka dostępna na tubce. Trudno mówić w jej przypadku o fabule, bowiem jest to film surrealistyczny, w stylu Psa andaluzyjskiego. Jest jednak bardziej stonowany, zdecydowanie taniej zrobiony. Dwóch aktorów, dom, kilka rekwizytów (chleb, nóż, kwiat, klucz). Oniryczny świat, pętla czasu, zaburzona percepcja, irracjonalny strach. Równie dobrze można powiedzieć, że to nic nie znaczy, taki groch z kapustą, jednak wszystko zasadza się na subiektywnym wrażeniu u każdego widza. Mnie zaczarowało to rozmycie między snem a jawą, plus jedna postać w czerni, jak tylko się pojawiła wyprostowałam się na krześle, przerażona.

5. Czułe słówka (1983r.) aka Terms of Endearment, reż. James L. Brooks
Nie jestem pewna czy widziałam to po raz pierwszy. Jak sporo amerykańskich filmów ma w sobie coś nieznośnie cukierkowatego, sztucznie optymistycznego i familijnego. Jednak jest to też doskonała analiza specyficznej relacji matka - córka, gdzie ta pierwsza jest zaborcza, wręcz zazdrosna o dziecko, ta druga natomiast jednocześnie pragnie wolności, z drugiej strony nie potrafi przeciąć pępowiny. Film zdecydowanie zasługiwałby na większe uznanie, gdyby nie wpadł w stare koleiny szpitalno-chorobowe, typu Love story lub  późniejsze Stalowe magnolie itp. Jednak dopracowane i wiarygodne dialogi oraz wręcz nadzwyczajna gra Shirley MacLaine (nagrodzonej, zresztą, Oscarem) sprawiają, że Czułe słówka warto znać i pamiętać (szczególnie polecam uczestnikom wyzwania oscarowego, bo to najlepszy film roku 1984), choć pewnie paniom bardziej się spodoba niż panom.

4. Iluzjonista (2010r.) aka L'Illusionniste, reż. Sylvain Chomet
Animacja. Starzejący się magik próbuje zarobić na życie. Traf sprawia, że spotyka młodą, jeszcze nieskażoną dorosłym życiem, dziewczynę, jedyną, która jak dziecko wierzy w jego sztuczki. Iluzjonista, Tatischeff, ponownie odkrywa radość ze swojego zawodu. Nie dość, że mądre, nie próbujące podrabiać japońskich mang w stylu Miyazakiego, narysowane piękną, miękką kreską, to jeszcze tak dobijająco prawdziwe i smutne. 


3. Laputa - podniebny zamek (1986r.) aka Tenkû no shiro Rapyuta, reż. Hayao Miyazaki 
Hehe, wywołałam wilka z lasu, znowu ten Miyazaki :) Chętnie bym zamieszkała na jakiś czas w jego głowie, bo pomysłów mu nie brak, a co jeden, to lepszy. Wszystko, co tworzy jest tak odmienne od wytworów kultury zachodniej, do której jesteśmy przyzwyczajeni, że już samo to wprowadza element totalnego zaskoczenia. Do tego każda jego bajka tchnie mądrością, czymś dostępnym tylko dla starych, doświadczonych bajarzy. No i ta kopalnia pełna gwiazd i ten zamek - wprost nie do opisania! Jak on to robi?! Wszystko podane z taką lekkością, jakby nie wymagało to żadnych przemyśleń, żadnego dopracowania, jakby brał prawdziwą historię i tylko ją rysował...


2. Strefa X (2010r.) aka Monsters, reż.Gareth Edwards 
Oryginalny tytuł brzmi lepiej: Monsters. Wielkie zaskoczenie tego roku. Oglądam większość nowych filmów s-f , najczęściej spodziewając się syfu. Większość z nich to popcornowe badziewie zbijające kasę na sławnych komiksach, napakowane efektami specjalnymi z zerową fabułą, przesłaniem i napięciem. Czasem, oczywiście, zdarzą się miłe rodzynki w rodzaju District 9 czy Moon, nie pozbawione wad, ale zyskujące uznanie za nieszablonowe podejście. Jednak Monsters mnie wręcz urzekł. Jest tak nie s-f, jest tak absolutnie niepozerski, nie próbujący podlizać się dzieciarni, że z miejsca mnie zawojował. Jego niska ocena, moim zdaniem, wynika z tego, że nastolatki poszły do kina, kupiły kubeł popcornu, wiadro coli, nastawiły się na łubu-dubu i fajerwerki. A tu takie rozczarowanie! Leniwie snująca się akcja, jacyś przypadkowi ludzie, obcych jak kot napłakał i do tego nikomu nie odpada głowa! Jeśli komuś to odpowiada, to zachęcę jeszcze dobrymi zdjęciami i udźwiękowieniem, starannie dopracowaną scenografią oraz niebanalnym pomysłem. Strefą X jest obszar Meksyku, tam wylądowali jakiś czas temu obcy i tam nadal rezydują. Od czasu do czasu ludzie mają z nimi kłopoty, jednak ciągle jest to dla nich zjawisko niezrozumiałe. Dwójka bohaterów (powód jest jedynie pretekstem dla zawiązania akcji) jest zmuszona przemierzyć ten teren, by dotrzeć do Stanów. Film zyskuje zwłaszcza po finale, wręcz melancholijnym. Wychodzi z tego też dość nietypowe kino drogi. Ciągle sobie obiecuję, że powtórzę ten film, ciekawa jestem czy znowu odbiorę go tak emocjonalnie.


1. Skarb Sierra Madre (1948r.) aka The Treasure of the Sierra Madre, reż. John Huston
Meksyk, lata 20. Trójka poszukiwaczy złota wyrusza w góry Sierra Madre. Początkowo dobrze się dogadują, pomagają sobie, jednak z czasem wszystko zaczyna się kręcić wokół złota i budzą się w nich emocje, o jakie by się wcześniej nie podejrzewali. Film bardzo przypominał mi "Chciwość" von Stroheim'a z 1924r., który również gorąco polecam fanom kina niemego. Huston napisał porządny scenariusz bez kreowania amerykańskich herosów, skupił się na relacjach między trójką bohaterów, dorzucił dobre zdjęcia, a przede wszystkim dokonał słusznego wyboru w kwestii obsady. Humphrey Bogart zachowuje się jak aktorska plastelina, łatwo pokazując każdą subtelną zmianę w swojej roli, a już Walter Huston wręcz lśni na ekranie. Jedyna 9-tka w tym zestawieniu.

Osobno chciałabym jeszcze wyróżnić film szczególny, bo nie tyle dokumentalny, co propagandowy. Polecam go jednak tylko dwóm grupom: przyszłym operatorom i historykom. Jest to Triumf woli (1943r.) Leni Riefenstahl. Oceniłam wysoko za stronę techniczną, rzecz jasna. Leni, co by o niej nie powiedzieć, wiedziała co można zrobić z kamerą. Pierwsza grupa studentów niech przejrzy fragmenty nawet bez fonii, a druga lepiej z fonią i napisami, coby poczuć, że historia to nie nudne podręczniki. Całości nie polecam nikomu, film sam w sobie jest nużący, a jeszcze krew człowieka momentami zalewa, jak się pomyśli co wtedy się działo w Polsce przez tych padalców.

11 stycznia 2011

Filmowe wyróżnienia drugiego półrocza 2010r. (oceny 8-9)

Powinnam była zrobić to pod koniec grudnia, ale wygrało moje lenistwo. Teraz się zabrałam, w końcu każdy powód jest dobry, żeby odłożyć na później naukę. Między lipcem a grudniem obejrzałam 27 filmów bliskich doskonałości, które dostały oceny 9 lub 8. Tym razem miałam spore kłopoty z wyłonieniem pierwszej dziesiątki, ciągle zmieniałam kolejność, dodawałam jedne, wyrzucałam z ciężkim sercem inne, potem znowu kombinowałam. Wyszło coś takiego. Polecam je gorąco.

10. Filar (1962r.) aka La Jetée
reż. Chris Marker aka
Film - ciekawostka, bowiem składa się tylko ze zdjęć i głosu narratora. Jest to wizja apokaliptycznej przyszłości, upadku człowieka, braku nadziei. I w tej bezdennej otchłani, wbrew wszystkiemu, rodzi się uczucie. Na 28 minut przykuwa uwagę, oczarowuje przemyślanymi zdjęciami, którym udało się uchwycić nastrój chwili, zaskakuje zakończeniem. Ciekawy eksperyment, von Trier w Dogville udowodnił to samo. Że dobra historia, z emocjonalnym potencjałem trafi do widza, niezależnie od tego jakie przeszkody postawi mu się na drodze: czy to będą czarno-białe zdjęcia, czy scenografia wymalowana kredą na podłodze. Wyobraźnia i tak zwycięży, wrażliwość wykona resztę pracy.

9. Życie O'Haru (1952r.) aka Saikaku ichidai onna
reż. Kenji Mizoguchi
Pierwsze zetknięcie z tym reżyserem, na liście do obejrzenia są kolejne trzy tytuły. Japoński film, będący hołdem dla kobiety, której przyszło żyć w kulturze patriarchalnej XVII wieku. Jej życie to pasmo problemów, które ona może jedynie przyjąć i zaakceptować. Bardzo kojarzył mi się z Grobowcem świetlików, oczywiście nie tematyką, ale stanem, w jakim pozostawia widza. Że wcale nie wszystko będzie dobrze, że niesprawiedliwość jest czymś nieuniknionym. Dopracowane do ostatniego detalu zdjęcia, stroje, fryzury. no i długie ujęcia. Aż dziw bierze, że budżet Mizoguchi miał malusieńki, na ekranie tego nie widać.

8. Prorok (2009r.) aka Un Prophète
reż. Jacques Audiard
Nowy film, miło wreszcie coś współczesnego wrzucić na moją listę. Polecam fanom kina gangsterskiego, bo odnajdą tu wiele motywów, które, owszem, już gdzieś kiedyś widzieli, a jednak czuć tu pewną świeżość. Może dlatego, że świetnie pokazuje to, co się teraz dzieje we Francji, ale tez w ogóle w Europie Zachodniej - ten podział na my, biali, i oni, kolorowi imigranci i ich drugie, trzecie pokolenie. Teoretycznie już są swoi, a w praniu wychodzi, że figa z makiem, nadal są "onymi". Dostosowują się do tej sytuacji szybko, przechodząc do podziemia, gdzie panuje pieniądz i przemoc. Tytułowy bohater to Malik, Arab, prosty chłopak bez żadnej świadomości własnych korzeni. Do czasu. Trafia na 6 lat do pudła i tam zaczyna się jego dojrzewanie, proces opowiadania się po którejś ze stron. Resztę obejrzyjcie sami, nie będę Wam zabierała bezcennego doświadczenia zrobienia takiej miny jak ja, gdy pojawiły się napisy końcowe ;)

7. Poważny człowiek (2009r.) aka A Serious Man
reż. Joel Coen, Ethan Coen
Niewskazany dla młodzieży, po co się frustrować, że się nie zrozumiało. Braciom należą się brawa za odwagę, mało kto obecnie podejmuje takie tematy w filmach jak Bóg, wiara, mistycyzm, wiecie, te wielkie słowa, o których nie chcecie myśleć. A oni to zrobili. Scenariusz jest niesamowicie spójny, wspaniale wykorzystuje tez motyw przypowieści o Hiobie. Jeśli ktoś uwierzy w tag komedia, to się proszę potem nie dziwić, że się będzie zawiedzionym. To nie jest śmieszne, to jest poważne. Pamiętam, że jak wychodziłam z kina to miałam mętlik w głowie, ale jak już jechałam do domu, to nagle coś zaskoczyło i zaczęłam wyjaśniać to komuś tak logicznie, że aż sama się zdziwiłam. Bo historia Larry'ego, którego życie wali się jak domek z kart, jest logiczna, wszystko w niej ma swoje miejsce i wynika z tego, co było wcześniej.

6. Sceny z życia małżeńskiego (1973r.) aka Scener ur ett äktenskap
reż. Ingmar Bergman
Odwieczna walka kobiety i mężczyzny, instytucja małżeńska z całym swoim przerażającym kramem. Wspaniałe aktorstwo, inteligentne dialogi, z których składa się właściwie cały film. Bardzo głęboka analiza związku.

5. Kwaidan, czyli opowieści niesamowite (1964r.) aka Kaidan
reż. Masaki Kobayashi
Cztery nowele przedstawiające japońskie legendy. Zdecydowanie zamierzam przeczytać oryginalne opowiadania. Piękne kadry, wysmakowana scenografia, bardzo dobre aktorstwo. Zestrachałam się. Na razie średnia moich ocen dla tego reżysera to...9!

4. Rififi (1955r.) aka Du rififi chez les hommes
reż. Jules Dassin
Historia pewnego napadu na sklep jubilerski. Zapewne Melville oglądał to w ramach pracy domowej. Napięcie do ostatniej sceny, brak przegadania, dobrze skonstruowany scenariusz, kopalnia motywów dla tysięcy następnych filmów kryminalnych. Dassin był wielki.

3. Anioł zagłady (1962r.) aka El Angel exterminador
reż. Luis Buñuel
Buñuel to mistrz kreatywności, chyba miał jakiś sklep z pomysłami. Kto wpadłby na coś takiego: ludzie przychodzą na kolację, a potem nagle nie mogą z niej wyjść. Nikt ich tam siła nie trzyma, po prostu nie mogą przekroczyć progu pokoju. Fantasy, horror?, nie! jak zawsze kpina z ludzkiej natury.

2. Marsz weselny (1928r.) aka The Wedding March
reż. Erich von Stroheim
Dla Stroheim'a był nostalgicznym powrotem do młodości w Wiedniu, w warstwie fabularnej to przepiękna historia miłosna. Nie krzywcie jednak na to nosa, nie zakładajcie schematycznego scenariusza, a Marsz Was przynajmniej zaskoczy, jeśli nie olśni i zachwyci jak mnie. Jedyny film niemy, który doprowadził mnie do łez, braku dialogów w ogóle się nie zauważa.


1. Mężczyzna, który sadził drzewa (1987r.) aka L'Homme qui plantait des arbres
reż. Frédéric Back

W 1913 roku młody mężczyzna wyrusza na górską wyprawę i trafia do jałowej, pustej i nieprzyjaznej krainy. Spotyka tam starszego człowieka, pasterza owiec, który zdaje się nic sobie nie robić z zawirowań świata, za to sadzi dęby. 30 minut siedziałam w jednej pozie, po kilku minutach miałam oczy jak talerze, na koniec czułam się jak nowo narodzony człowiek. To najbardziej optymistyczny film jaki w życiu widziałam.

To chyba ostatnie takie podsumowanie, mam wrażenie, że to nie ma sensu, pewnie tylko ja oglądam takie filmy. Albo będą listy do 3 miejsc maksymalnie.

2 stycznia 2011

Filmowe podsumowanie 2010 roku

Były tylko cztery 10-tki (stosuję system z filmwebu). Wyróżnienia filmowe są w postach z ocenami 8-9: pierwsze i drugie półrocze.

TOP 2010 (kolejność istotna)

1. Fanny i Aleksander (1982r.) aka Fanny och Alexander
reż. Ingmar Bergman
Historia o dwójce dzieci wychowywanej przez ojczyma - protestanckiego pastora, która szybko okazuje się opowieścią o Bogu. Wielość interpretacji, poziomów do odgadnięcia, zakodowanych informacji może zwalić z nóg. Jedno z najwspanialszych arcydzieł, jakie w życiu oglądałam i dla mnie najlepszy film Bergmana.

2. Harakiri (1962r.) aka Seppuku
reż. Masaki Kobayashi

Fabuła zawiera historie dwóch samurajów, obaj chcą z biedy popełnić honorowe samobójstwo na dworze potężnego klanu. Wspaniale napisany scenariusz podejmuje temat gniewu, jest pełen japońskiej precyzji i gry z widzem. Mocne rozliczenie z historią i jeden z najważniejszych filmów tego rejonu świata.

3. Tragedia Makbeta (1971r.) aka The Tragedy of Macbeth
reż. Roman Polański

Wiadomo o czym, jest to wierna ekranizacja z zachowanym szekspirowskim tekstem. Tajemnica mojej oceny tkwi w tym, że to ponad 2-godzinne widowisko "nawróciło" mnie na Szekspira. Miałam wrażenie jakbym pierwszy raz zetknęła się z jego talentem, właściwie jakby pierwszy raz go czytała (mimo, że to film). Oglądałam całkowicie zaangażowana, z rozdziawianą buzią i rosnącym ciśnieniem. Polański doskonale przełożył dramat na język kina, olśnił mnie Makbetem, a to trudna sprawa, jest to w końcu tak popularny temat. Moja jedyna 10-tka dla tego reżysera.

4. Ruchomy zamek Hauru (2004r.) aka Hauru no ugoku shiro
reż. Hayao Miyazaki

Zamieniona w staruszkę dziewczyna trafia do magicznego zamku czarodzieja. Krótko mówiąc, Miyazaki tworzy światy anime, w których chciałabym zamieszkać. Nie tylko są one doskonale piękne, ale też przekazują tyle ciepła, mądrości i prawdy niczym le Guin w swoich książkach.

Najlepszy film z 2010 roku:

Incepcja aka Inception
reż. Christopher Nolan
Dostał 8/10. Nie muszę zapewne mówić o czym jest, wystarczy hasło: sny równoległe. Po wyjściu z kina miałam ochotę znowu kupić bilet i obejrzeć jeszcze raz, a to mi się jeszcze nie zdarzyło. Rozrywkowy film na poziomie, bez specjalnych zgrzytów i zbędnych wątków. Jest kilka błędów w fabule, ale do przełknięcia. Efekty specjalne i pomysły na nie skutkują opadem szczęki, myślę, że Nolan udowodnił, że 2D nie przegrało walki z 3D. Zabawa gwarantowana, byle nie bawić się w doszukiwanie tam czegoś więcej.

17 grudnia 2010

antologia - Historia kina. Wybrane lata

Wydawnictwo: wydanie specjalne miesięcznika KINO, 1998
Liczba stron: 303

Lektura tej książki zajęła mi kilka miesięcy. Raz, że dobra dusza pożyczyła mi to bezterminowo (dziękuję O.!), więc nie musiałam się spieszyć, dwa, w trakcie czytania wypisywałam sobie maczkiem na małych karteluszkach setki tytułów i nazwisk reżyserów. Jest to świetna pozycja na początek: wcześniej nie czytałam jeszcze żadnej historii kina, jedną mam u siebie, inne są też w planach. Taki Płażewski czy Lubelski wydali szczegółowe, opasłe tomiszcza, natomiast czytane przeze mnie Wybrane lata to próba syntezy całej historii tej dziedziny, zwrócenie uwagi na najistotniejsze trendy i zmiany zachodzące w kinie XX wieku, które dają czytelnikowi możliwość ogarnięcia tego wszystkiego w jednej, nie za dużej objętościowo, książce. Dużo się z niej nauczyłam.

Każda dekada rozbita jest na kilka wybranych lat (np. lata 60. na 1963, 1966 i 1969 rok) i każda omówiona jest przez inna osobę. Autorzy rozdziałów to np. Alicja Helman, Andrzej Kołodyński, Tadeusz Lubelski, Jerzy Płażewski i Tadeusz Sobolewski; nazwiska zapewne znane każdej osobie interesującej się trochę bardziej kinem. Dany rok omówiony jest najpierw z punktu widzenia ówczesnych wydarzeń historycznych, ich wpływu na tematykę filmów, rodzące się trendy lub losy tych rozpoczętych wcześniej, ewentualne techniczne wynalazki w tej dziedzinie oraz wspomnienie, a czasem tylko wyliczenie tytułów wyróżniających się swoim poziomem w danym roku i powodów tegoż. Do tego dochodzą dwa podrozdziały: autor omawia wybrane arcydzieło tego roku oraz wyjaśnia hasło roku. Hasłem mogło być nazwisko (np. Hitchcock), nurt (neorealizm), gatunek (film noir) lub tendencja w kinie(odnowa westernu). Całość zawiera mnóstwo zdjęć (wszystkie czarno - białe) oraz indeks tytułów. Drogi papier i dobra korekta, która jednak na ostatnich stronach przepuściła kilka rzeczy (w tym błąd ortograficzny). Na minus zaliczyłabym zaledwie wspomnienie o Andrieju Tarkowskim, i to tylko ze dwa razy ;)

Historię kina oceniam bardzo pozytywnie, wyjaśniła mi wiele rzeczy, pozwoliła nawet docenić filmy, których nie lubiłam. I choć nadal ich nie lubię, to teraz rozumiem ich wielkość. Ukazała mi takie poziomy niektórych arcydzieł, których wcześniej, w swoim niedoświadczeniu nie dostrzegałam. Zwłaszcza przystępnie wyjaśnia postmodernizm, wskazuje jego początki i ewolucję aż do stanu na rok 1998 (ostatnia omawiana data). Dla mnie to zawsze był niezrozumiały dziwoląg i dorabianie ideologii, teraz jest to dla mnie zdecydowanie jaśniejsze, nawet jeśli porywa mnie tylko wybiórczo i tylko do pewnego momentu. Chciałabym wyróżnić zwłaszcza ostatni rozdział pióra Tadeusza Sobolewskiego, z którym, jak się okazuje, dzielę sporo poglądów, z tym, że on ma łatwość ubrania w słowa to, co mi się telepie we łbie od paru lat i co jest dla mnie źródłem wielu moich wątpliwości w dziedzinie sztuki i kultury.
(...) Internet sprawia, że najbardziej ezoteryczne przedsięwzięcia nabierają światowego zasięgu lub przynajmniej mają taką szansę. Bycie z boku, poza głównym nurtem, staje się niemal cnotą. Jest to zrozumiała reakcja na telewizyjną nudę, lejącą się z 50 kanałów i zmonopolizowanie światowej dystrybucji filmowej. Ta demokratyzacja niesie z sobą zagrożenie, grozi rozbiciem dotychczasowego universum, zniwelowaniem wszelkich hierarchii. Żyjemy w "kulturze fanów", w której wszystko się podoba, a "każda potwora znajdzie swego amatora". W tej kulturze arcydzieło, którego cechą jest także przystępność, staje się niemożliwe, a samo pojęcie arcydzieła - bezużyteczne; to, co dla mnie jest arcydziełem, nie musi nim być dla ciebie, i nie musimy się na ten temat porozumiewać! (s. 278)
Całe to zakończenie jest dość pesymistyczne i ja ten pesymizm, niestety, podzielam. Kończąc: polecam, warto tej pozycji poszukać, szkoda, że nie można tego już nigdzie kupić.

Ocena: 5-5,5/6

18 października 2010

Andriej Tarkowski - trzy książki


To będzie post dla fanów. Jeden z moich ulubionych reżyserów, autor filmów, które należą do mojego Top-ileśtam. Artysta, który zmienił moje postrzeganie kina, i który urzekł mnie swoim postrzeganiem świata, bowiem wiele jego poglądów dzielę. Jego filmy są tak fascynujące, że sam Bergman mówił o nim, iż Tarkowskiemu udało się wejść do pokoju, do drzwi którego on sam tylko pukał. O, a tak na marginesie, po prawej można zobaczyć sympatyczny żarcik podesłany na gronie (kliknij by powiększyć). Ale do rzeczy. W ciągu ostatnich miesięcy miałam okazję przeczytać 3 książki dotyczące tego reżysera. Jedna została napisana przez niego i wydana za jego życia, druga to jego dzienniki (zredagowane przez żonę Łarisę), trzecia to książka o nim. Ku pamięci chciałabym napisać kilka słów o każdej.

Andriej Tarkowski - Dzienniki
Wydawnictwo: Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk, 1998
pierwsze wydanie: właśnie rok 1998
liczba stron: 560

Właśnie wyczytałam, że to Polacy jako pierwsi zabrali się za wydanie Dzienników. Przełożył je i opracował dr Seweryn Kuśmierczyk, który wykonał kawał dobrej roboty. Książka zawiera solidnie opisane przypisy i tylko mogę sobie wyobrazić ile czasu zajęło dojście czyje jest każde imię i nazwisko wspominane przez Tarkowskiego. Do tego jest kalendarium życia i twórczości, indeks nazwisk i tytułów, filmów, prac twórczych i zamierzeń artystycznych. Pół roku temu licytowałam Dzienniki na allegro. Moje możliwości skończyły się przy 70 zł, ostateczna cena oscylowała gdzieś koło 150zł... Zdaje się, że jeszcze nikt nie wpadł na ponowne ich wydanie, ale kto wie, cała nadzieja w Świecie Literackim, które wypuściło nowe wydanie Czasu utrwalonego. Czy jednak warto wydać aż tyle? Wydaje mi się, że nie. Dzienniki to kopalnia wiedzy o Tarkowskim, ale jednak równie dobrze można wypożyczyć to z biblioteki, wynotować sobie rzeczy nas interesujące (jakieś nazwiska czy tytuły) jak ja to zrobiłam i już. Może kiedyś będę chciała jeszcze do nich zajrzeć, ale na razie nie będzie mi specjalnie żal, że ta pozycja nie uświetni mojej półki. Zapiski z tych 8 lat pełne są problemów reżysera z władzą, zajmuje to jego codzienne myśli i działania w takim stopniu, że musiało to być wykańczające. Niektórym to tylko wiatr w oczy... Jest to też kalejdoskop setek nazwisk, zbieranina cytatów, fragmentów książek, pomysłów, kwot, które trzeba oddać, zamartwiania się o zdrowie swoje i swojej rodziny. I między tym wszystkim są takie niesamowite wyspy. Jednego dnia planuje jak przerobić dom na wsi, by drugiego dnia ni z gruszki, ni z pietruszki omawiać tematy o wielkim...jak to ująć...napięciu metafizycznym! I ciekawa sprawa: Tarkowski nie zna się za bardzo na ludziach, czego ma sam świadomość. Ale jak kogoś polubi, pięknie o nim pisze.
21 września1984, Sztokholm
Dzisiaj była kolacja u Katinki. Było bardzo miło. Poczułem, że Sven jest bardzo samotny, wciąż przezywa, jak sądzę, tę potworność, która wydarzyła się, kiedy jego szesnastoletni syn podciął sobie żyły i umarł. Sven jest bardzo samotny, nie ma przyjaciół. Bardzo chciałbym mieć takiego przyjaciela jak on.(s.404)
Interesująca rzecz, pozwoliła mi nieco lepiej go poznać, nawet biorąc pod uwagę, że część rzeczy Łarisa wycięła, a także dojrzeć w nim normalnego, zwykłego człowieka. Książki tu nie ocenię, w końcu nie ma to sensu w przypadku osobistego dziennika, ale naprawdę polecam fanom.

Andriej Tarkowski - Kompleks Tołstoja. Myśli o życiu, sztuce i filmie
Wydawnictwo: Wydawnictwo Pelikan, 1989
Pierwsze wydanie: 1989
Stron: 314

Z przedstawionych tu przeze mnie pozycji tę polecam najbardziej. i tę bardzo chciałabym mieć na swojej półce. Choć formalnie nie została napisała przez reżysera, jest to zbiór jego wypowiedzi zebranych i opracowanych przez pana Seweryna Kuśmierczyka. Pochodzą one z książek Tarkowskiego i wywiadów z nim (gazetowych i telewizyjnych). Zostały pogrupowane w trzech działach: o sobie i zasadach życia, rzeźbienie w czasie (ogólnie o sztuce reżyserskiej) i o swoich filmach. Każdy z nich ma też mniejsze podrozdziały. Możecie sobie tylko wyobrazić ile czasu zajęło posprawdzanie tego wszystkiego, czasem dochodziło też tłumaczenie z prasy zagranicznej, poukładanie, zdecydowanie co, gdzie się znajdzie. Benedyktyńska praca. Do tego pan Seweryn dodał bardzo sensowny wstęp, którego polecam nie omijać. Jakość jego pracy przesądza, że będę pewnie chciała w przyszłości sięgnąć po jego książkę Pasja według Andrieja.

Z tej pozycji chyba bardziej wychodzi prawda o Tarkowskim niż z jego Dzienników. Staje się żywym człowiekiem, który w młodości mówi jedno, jako dojrzały mężczyzna coś innego. Który ma problem z klarownym przedstawieniem swojego punktu widzenia. Który jest całkowicie subiektywny w swojej percepcji. Który sobie zaprzecza w różnych wywiadach (np. większość czasu odżegnuje się od symbolizmu, by w innym wywiadzie uznać, że to i tamto było symbolem tego i tamtego ;) Raczej pesymista. Przerażony tym, co działo się w czasach mu współczesnych. Wierzący i religijny. Raz mówi naprawdę wielkie rzeczy, by dać się namówić na wypowiadanie jakichś bzdur o... kobietach. Przede wszystkim ta książka pozwala zrozumieć wiele dodatkowych rzeczy w jego filmach oraz zrozumieć w jaki sposób (mi bliski) szanuje on widza.
Według mnie, szacunek dla widza polega na tym, że mogę rozmawiać z nim w swoim własnym języku, nie schlebiając mu i nie robiąc z siebie głupszego aniżeli widz. Jedynym właściwym podejściem jest pozostanie samym sobą. I mówienie do widza jak do równego sobie. W naszych czasach nie można poważnie traktować przypuszczenia, że publiczność jest głupsza lub mniej dojrzała niż sam artysta. (s. 180)
Do tego szczegółowa bibliografia i indeks nazwisk i tytułów. Rzecz warta wznowienia notabene.

Ocena: 5/6

Andriej Tarkowski- Czas utrwalony
Wydawnictwo: Świat Literacki, 2007
Pierwsze wydanie: 1989
Liczba stron: 296
Tłumacz: Seweryn Kuśmierczyk

Ta książka to już zupełnie inna sprawa. Nie tylko napisana przez samego reżysera i to w ciągu 16 lat, ale pisana była też z myślą o wydaniu. Kierowała nim zdaje się potrzeba szerszego wyłożenia własnego spojrzenia na kino jakie takie, na warsztat reżyserski oraz, co typowe dla Tarkowskiego, na kondycję XX-wiecznego społeczeństwa. Dobrze jeśli uznany twórca pisze coś takiego, potem nie ma przynajmniej niedomówień i zbędnych nadinterpretacji jego działalności. Przyznam jednak, że Czas utrwalony czytałam najdłużej. Zapewne dlatego, że to książka własna, nie goniły mnie terminy, często wygrywały z nią inne książki, które musiałam szybko przekazać dalej. No i nie jest to nic rozrywkowego, taka lektura wymaga skupienia, w międzyczasie też oglądałam jego filmy, a to dla przypomnienia, a to te mi wcześniej nieznane.

Część fragmentów możemy znaleźć w Kompleksie... Sporo tu akapitów, które wręcz trudno było mi zrozumieć. Tzn. Tarkowski wznosi się czasem na taki poziom abstrakcji, że albo tylko sam siebie rozumiał, albo jest w stanie to pojąć tylko drugi tak wybitny artysta. Tradycyjnie też czasem sobie zaprzeczał i wynika to z długości procesu pisania; on też się zmieniał przez te lata. Niektóre moje tezy obalił, wiele ze swoich filmów wyjaśnił, niektóre rzeczy uprościł, inne całkowicie zagmatwał. Odwołuje się też do innych reżyserów - ludzi, których podziwiał, czasem omawia wybrane sceny (bywa, że i spoileruje). Pisze nieraz o bardzo konkretnych sprawach jak montaż, scenariusz czy aktor w filmie, a są i rozdziały poświęcone tak ogólnym ideom jak sztuka. Książka zwiera też jego filmografię oraz indeks nazwisk i tytułów, a na końcu jest esej tłumacza i jeśli mnie pamięć nie myli to jest to mniej więcej ten sam, co na początku Kompleksu. Podsumowując: polecam wyznawcom Tarkowskiego i wielbicielom kina radzieckiego.

Ocena: 4/6

15 lipca 2010

Filmowe wyróżnienia pierwszego półrocza 2010r. (oceny 8-9)

Postanowiłam dwa razy w roku zrobić takie mini-podsumowanie dla filmów wyróżniających się swoim poziomem. Na podsumowaniu rocznym wyliczam tylko 10-tki (na razie z nimi krucho, doliczyłam się zaledwie czterech), ale oglądam tyle świetnych filmów, którym dałam oceny 8-9, często z czysto subiektywnych pobudek, że żal o nich zapominać (w ciągu ostatniego półrocza było takich 33, tu będzie top10 z nich). Może kogoś zachęcę, zapewniam, że warto (jeśli ktoś lubi kino nie pod popcorn, jak je nazywam).

10. Ponette (1996r.), reż. Jacques Doillon
Zapamiętajcie nazwisko Victoire Thivisol. Zagrała w tym filmie czteroletnią dziewczynkę, której matka ginie ,i która zostaje sama z ojcem (w rzeczywistości miała wtedy 5 lat). Jest to najdoskonalsza dziecięca rola, jaką w życiu widziałam. Całkowicie naturalna i wiarygodna. Kradła każdą scenę, którą musiała dzielić z dorosłymi. Już nawet nie mówię tym, że ryczałam na filmie jak boberek, bo widok płaczącej Ponette skruszyłby nawet serce Kuby Rozpruwacza. Ta aktora zagrała później w popularnym już filmie "Czekolada" z Johnnym Deppem i Julette Binoche. Mam nadzieję, że będzie kiedyś gwiazdą francuskiego kina, jest wręcz magnetyczna!

9. Opętanie (1981r.), reż. Andrzej Żuławski
Film niepokojący, od którego trudno się uwolnić. Wystawienie mu oceny i jako-takie przetrawienie zajęło mi 3 dni, co jest moim rekordem życiowym. Wybitna, i jak dotąd najlepsza, rola Isabelle Adjani. Nie dziwi mnie wcale, że po zdjęciach przeszła załamanie nerwowe, dała z siebie wszystko. Fabuła pełna tajemnic, niedopowiedzeń, metafor i pytań, na którymi biedzą się później biedni widzowie na forach sprawiają, że istnieje wiele interpretacji tego tytułu. I w każdej znajduję ziarno prawdy!



8. Armia cieni (1969r.), reż. Jean-Pierre Melville
Nieodżałowany i niezawodny Melville. Po nim zawsze spodziewam się wielkich rzeczy. Akcja dzieje się we Francji w czasie II wojny światowej, a główni bohaterowie są członkami ruchu oporu. Jest to opowieść o zdradzie, przyjaźni i próbie charakteru. Wysmakowane kadry, wspaniałe aktorstwo. Palce lizać.




7. Uwolnienie (1972r.), reż. John Boorman
Umieszczenie tutaj tego filmu może trochę zaskakiwać, bowiem jest to obraz, który można spokojnie obejrzeć sobie wieczorem do kolacji. A jednak wyróżnia się na tle innych thrillerów. Może na ocenie zaważyła ta słynna scena? Muzyka, nić porozumienia, zmrużone oczy chłopca i jego spojrzenie, jakby on coś wiedział, do czego my nie mamy dostępu... Zderzenie świata miejskiego z wiejskim, powrót do czegoś, kim kiedyś byliśmy, ludzka zwierzęcość. Film mnie bardzo usatysfakcjonował.


6. Czyż nie dobija się koni? (1969r.), reż. Sydney Pollack
Sławny tytuł, ale ja miałam przyjemność dopiero teraz go zobaczyć, choć może słowo "przyjemność" nie do końca tu pasuje. Zalecana duża ilość napojów i ręcznik w trakcie projekcji. Film, który zmęczył mnie fizycznie i psychicznie. Sama czułam się jak po maratonie tanecznym. Jest on zresztą metaforą ludzkiego życia, pokazano też schematy ludzkich zachowań. Wszystko to w znoju, brudzie, w atmosferze defetyzmu, bohaterowie zachowują jakby nie mieli wyboru, jakby nie mieli wpływu na własne decyzje. I tylko śmierć jest ucieczką z tego. Bardzo pesymistyczna rzecz, dawkować uważnie z odpowiednim nastawieniem.


5. Vincent. Życie i śmierć Vincenta van Gogha (1987r.), reż. Paul Cox
Zaskoczeniem wielkim było dla mnie, że film składa się tylko z listów i obrazów. Okraszone jest to dodatkowo zdjęciami różnych urokliwych miejsc. Wszystko tworzy spójną całość, uzupełnia się nawzajem, a człowiek od lokacji zasługuje na oklaski - bywa, że zdjęcie bierzemy za obraz mistrza, jest tak skadrowany i oświetlony, a tu nagle gdzieś dostrzegam ruszający się mak. Pyk! Iluzja prysła, to jednak prawdziwy krajobraz. Wzruszający film, świetnie wybrane czytane fragmenty. Polecam zwłaszcza jego fanom.



4. Niewinne (1976r.), reż. Luchino Visconti
Visconti staje się powoli jednym z moich ulubionych reżyserów, choć jego filmom nie stawiam nigdy 10-tek. Ale nigdy nie pozwalają mi o sobie zapomnieć, poruszają we mnie jakieś głębokie nuty, trudno mi to wytłumaczyć. Nie jest to jego najlepsze dzieło (dostało ode mnie 8), ale jest tu jakaś kobieca siła, ale też niewola...



3. Powrót do marzeń (1991r.), reż. Isao Takahata
Spokojne, kolorowe anime. Nadzorowane przez Miyazaki'ego, ale nie zawiera właściwie elementów fantasy. W wyważony sposób i tak delikatnie pokazuje podróż młodej kobiety na wieś, która ostatecznie pomoże jej zrozumieć samą siebie i nauczyć szczerości. Piękna kreska.



2. Człowiek na torze (1956r.), reż. Andrzej Munk
Absolutnie genialny dramat, właściwie film psychologiczny. O tym jak szufladkujemy sobie ludzi, jak naklejamy im etykietkę szybko i trzymamy się ich, póki jakiś fakt nie walnie nas jak obuchem w głowę. Ten obraz stopniowo pokazuje różne aspekty charakteru jednego człowieka, jego wady i zalety, pobudki jakie nim kierowały. Kurczę, cokolwiek bym nie napisała - rozpływałam się w zachwycie! Aktorstwo na najwyższym poziomie! Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział - kinematografia polski była kiedyś uznawana za jedną z najlepszych na świecie - oto dowód.

1. Pijany anioł (1948r.), reż. Akira Kurosawa
Bo jest to pierwszy ważny film Kurosawy, pierwszy, w którym mógł robić, co chciał, w którym mógł rządzić i się nie dostosowywać. Bo jest to pierwsza ważna rola genialnego Toshirô Mifune, gdzie zachwyca głębią granego przez siebie bohatera (a niby tylko taki oprych). Bo fabuła: zło i dobro i nasz wybór, i że cały nasz świat zasadza się na naszym wyborze, że zawsze mamy ten wybór, nawet jak nam się wydaje, że nie mamy. Bo powojenna Japonia, widoki ulic wręcz bezcenne.