20 sierpnia 2017

Tylko cytat #7





cz. 1 W stronę Swanna

Postaram się napisać coś o całym cyklu, jak już go skończę, czyli za jakieś dwa lata (obecnie czytam cz. 2). Tymczasem - cytaty godne wyróżnienia:

Przyzwyczajenie! - robotnica zręczna, ale bardzo powolna,która zrazu pozwala naszemu duchowi cierpieć całe tygodnie w tymczasowej siedzibie, ale którą mimo wszystko winniśmy błogosławić, bo bez przyzwyczajenia, zdany na własne środki, duch nasz nie byłby zdolny uczynić nam żadnego mieszkania mieszkalnym. (s. 31)

***

Jakże ja lubiłem nasz kościół, jak dobrze go widzę! Stara kruchta, przez którąśmy wchodzili, czarna, podziurawiona jak warzęcha, była krzywa i głęboko wyżłobiona w narożnikach (tak samo kropielnica, do której nas wiodła), jak gdyby lekkie otarcie mantyl wieśniaczek wchodzących do kościoła i ich nieśmiałych palców biorących wodę święconą mogło, powtarzane w ciągu wieków, nabyć siły niszczycielskiej, naruszyć kamień i wyżłobić bruzdy takie, jakie żłobią koła wozów w kamieniu przydrożnym ocierając się o niego co dzień. I płyty grobowe, pod którymi szlachetne prochy spoczywających tam opatów Combray stwarzały dla chóru niby duchową posadzkę, nie były już same martwą i twardą materią, bo czas zmiękczył je i dał im wypłynąć na kształt miodu poza granice włąsnego prostokąta, który przekroczyły złotą falą, rozpuszczając w niej jakąś kwiecistą gotycką literę, zatapiając białe fiołki marmuru; (...). (s. 91)

***
Nawet ta miłość do fazy muzycznej zdawała się na chwilę rodzić w Swannie możliwość jakby odmłodzenia. Od tak dawna przestał zwracać swoje życie do idealnego celu, ograniczając je do pogoni za codzienną przyjemnostką, iż sądził — nie powiadając wprawdzie sobie tego jasno — że to się nie zmieni do śmierci. Co więcej, nie czując już podniosłych idei w sobie, przestawał wierzyć w ich realność, nie mogąc jednak zaprzeczyć całkowicie jej istnieniu. Toteż przywykł chować się w myśli bez znaczenia, które mu pozwalały omijać istotę rzeczy. Tak jak nie pytał siebie, czy nie byłoby lepiej przestać bywać w świecie, ale w zamian wiedział całkiem na pewno, że o ile przyjął jakieś zaproszenie, musi się na nie stawić; że o ile nie oddał potem wizyty, trzeba mu rzucić bilety; tak samo w rozmowie nie silił się nigdy bronić z przejęciem osobistego poglądu, ale dostarczał szczegółów technicznych, które miały poniekąd wartość same w sobie, a pozwalały mu nie angażować się. Był niezmiernie ścisły w przepisie kucharskim, w dacie urodzenia lub śmierci malarza, w nomenklaturze jego dzieł. Czasem mimo wszystko puścił się na sąd o jakim dziele, o sposobie pojmowania życia, ale dawał wówczas własnym słowom ironiczny tonik, jak gdyby nie cały solidaryzował się z tym, co mówił. (s. 264-265)

***
 
Każdy pocałunek przyzywa nowy pocałunek. Och, w owych pierwszych czasach, kiedy się kocha, pocałunki rodzą się tak łatwo! Tłoczą się jedne za drugimi; zliczyć pocałunki wymienione w ciągu godziny, to tak jak zliczyć kwiaty na łące w maju. (s. 296)

***

Tak!  — dodał      z owym lekkim wzruszeniem, którego doznajemy, kiedy nawet nie całkiem świadomie mówimy coś nie dlatego, że jest prawdą, ale dlatego, że sprawia nam przyjemność to mówić i kiedy słyszymy własny głos tak, jakby pochodził nie z nas, ale skądinąd — losy są rzucone, pragnę kochać jedynie serca wielkoduszne, żyć w atmosferze wielkoduszności. (s. 308)

***


Oddalił się, przepraszając i wrócił do siebie szczęśliwy, że zadowolenie ciekawości zostawiło ich miłość nietkniętą i że po tak długim maskowaniu się wobec Odety zazdrością swoją nie dostarczył jej dowodu, iż kocha ją za bardzo; który to dowód między dwojgiem kochanków zwalnia drugą stronę na zawsze od kochania dosyć.
(s. 338)

***

Wydaje mi się w gruncie śmieszne, żeby człowiek o jego inteligencji cierpiał dla osoby tego rodzaju, która nie jest nawet interesująca, bo mówią, że to idiotka — dodała z rozsądkiem ludzi niezakochanych, którzy uważają, że człowiek inteligentny powinien by cierpieć tylko dla osoby tego wartej; to mniej więcej to samo, co dziwić się, że ktoś raczy cierpieć na cholerę z powodu istotki tak małej jak bakcyl cholery. (s. 414)

***

I zanim Swann miał czas zrozumieć i powiedzieć sobie: „To faza z sonaty Vinteuila, nie słuchać, nie słuchać!”, wszystkie wspomnienia z czasu, gdy Odeta się w nim kochała, wspomnienia, które zdołał do dziś dnia zachować niewidzialne w głębiach swego jestestwa, oszukane tym nagłym promieniem z czasów jak gdyby wskrzeszonej miłości, obudziły się i jednym rzutem skrzydeł wzbiły się, aby bez litości dla jego obecnej niedoli śpiewać mu co sił zapomniane refreny szczęścia.
Zamiast oderwanych wyrażeń: „czas, kiedy byłem szczęśliwy”, „kiedy byłem kochany”, które często wymawiał dotąd, nie cierpiąc przy tym zbytnio, bo jego inteligencja zamykała w nich tylko oschłe wyciągi z przeszłości, Swann odnalazł wszystko, co utrwaliło na zawsze swoistą i lotną esencję tego utraconego szczęścia.
(s. 416)

[tłum. Tadeusz Boy-Żeleński, wyd. PIW]

13 sierpnia 2017

Stanisław Lem - Doskonała próżnia

Wydawnictwo: Biblioteka Gazety Wyborczej, 2008
Pierwsze wydanie: 1971
Stron: 214

Dużo uporu i samozaparcia kosztowała mnie ta książka. W pewnym momencie nawet się poddałam, zakładkę wyjęłam, tom odłożyłam na półkę z rezygnacją. Potem zaczęłam czytać co inni o niej napisali i tam dziwum jakieś: zachwyty, wychwalanie, dyskusje, bardzo wysoka ocena na bnetce. No nic, stwierdziłam, że choćby nie wiem co, to ją skończę (mając w pamięci moją porażkę z Golem XIV, któremu też nie dałam rady). I skończyłam. Faktycznie, było warto, choć na pewno moja ocena tego nie odzwierciedla. Wynika to jednak z tego, że zbiór jest ten dla mnie nierówny i zawiera chyba po równo utwory wybitnie interesujące i stymulujące mózgownice, jak i takie, które mnie jedynie wybitnie nużyły. Zdecydowanie nie jest to pozycja dla początkującego czytelnika Lema, to raczej coś dla kogoś, kto woli inne formy niż powieści i woli Lemowską futurologię i eseje.
Jeśli na Saharze znajduje się czterdzieści ziarenek piasku, od których znalezienia zależy ocalenie świata, to się ich nie odnajdzie tak samo jak czterdziestu zbawicielskich dzieł, które dawno już zostały napisane, lecz utonęły w pokładach makulatury. A te dzieła na pewno zostały napisane,ponieważ poręcza to statystyka prac ducha (...). Tak tedy, zanim napoimy dusze tymi rewelacjami, udławimy je śmieciem, bo tego jest cztery biliony razy więcej. (Joachim Fersengeld: Perycalypsis, s. 70-71)
Zbiór zawiera 16 utworów, które są recenzjami nieistniejących książek. Co ciekawe, pierwszy z nich to recenzja samej Próżni doskonałej. Lem musiał mieć jednak wyrafinowane poczucie humoru :) Z pozostałej 15-stki najbardziej zapała mi w pamięć Alfred Zellermann: Gruppenführer Lous XVI, który jest tak zabawnie absurdalny i tak poważnie napisany, że śledziłam akcję tworzenia mini monarchii w sercu dżungli amazońskiej z wypiekami na twarzy. Z kolei Alistar Waynewright: Being Inc. to historia niczym z filmu "Truman show" na niewyobrażalną wręcz skalę, gdzie korporacje zaczynają kreować nasze życie w dużej części na życzenie klientów. Cezar Kouska: De Impossibilitate Vitae; De Impossibilitate Prognoscendi za to mówi o przypadku właściwie wszystko, co można o nim powiedzieć (Lem tu na serio pozamiatał temat!). Arthur Dobb: Non serviam choć ciężki w czytaniu, pod koniec dał mi ciarki, czułam się przez chwilę, jakbym patrzyła samemu Bogu na kark...

Na koniec jest jeszcze okazja przeczytania utworu Jacka Dukaja Kto napisał Stanisława Lema? 

Ocena: 3,5/6