26 grudnia 2016

W telegraficznym skrócie 9

Marcin Szczygielski - Sanato

Moja pierwsza książka przeczytana w ramach DKK. Teoretycznie wybór niezbyt obiecujący, mogłam się do Klubu zniechęcić, bo książkę oceniłam dość nisko, jednak interesujące było to, że wzbudziła na spotkaniu żywą i całkiem długą dyskusję. Było co omawiać i choć miało to miejsce kilka dobrych miesięcy temu, to nadal to pamiętam. To, na co zwróciłam uwagę to dialogi, napisane bardzo ładnym, eleganckim językiem polskim pasującym do bohaterów żyjących w XX-leciu międzywojennym. Pisarz trochę niepotrzebnie szpanował w opisach wyszukanymi słówkami, ale poza tym stanął na wysokości zadania w odmalowaniu tamtych lat. Sama historia nie kupiła mnie swoją absurdalnością, choć trzeba przyznać, że jest oparta na prawdziwych wątkach i to chyba sprawiło, że mimo tak odstręczającej okładki zdecydowałam się ją przeczytać. Jest to też trochę horror i fakt, momentami się nieco bałam. Sam pomysł uważam za ciekawy, może autor porwał się trochę z motyką na słońce, ale doceniam, że chciał zbudować swoją opowieść wokół takiego tajemniczego epizodu, który można znaleźć na Wikipedii. Brawura zaprowadziła go jednak na manowce w momentach, gdy za bardzo popuścił cugle wyobraźni, ponieważ momenty fantastyczne były niestety najsłabsze. Cóż, przeczytać można, rozrywka nadająca się do autobusu i poczekalni u lekarza, ale można też nie czytać bez żadnej straty.

Terry Prachett - Blask fantastyczny
Druga część Świata Dysku. Ku mojemu zaskoczeniu jeszcze bardziej zabawna niż poprzednia! Jestem pod wielkim wrażeniem humoru tego pisarza. Sama jestem zaskoczona, że tak mi przypadły do gustu jego książki, bo zazwyczaj nie lubię aż tak absurdu budowanego na kolejnym absurdzie i na kolejnym i brnięcie  w to aż do końca. Choć z drugiej strony te powieści chyba aż tak nie stoją samym absurdem - owszem - fabuła nie ma żadnych granic, pisarz ma wolną rękę i jeśli ma ochotę, to może wyrzucić bohatera nawet poza kraniec skorupy żółwia, na którym istnieje Dysk :) A jednak historia "trzyma się kupy", wciąga, bawi i chce się więcej. Nie mam pojęcia jak on to robi! W tej części wysuwa się też na czoło moja ulubiona postać Śmierci. Opisuje ją niezwykle oryginalnie. Zdecydowałam się też czytać książki Dysku podążając za cyklem, a nie numerkiem, więc teraz na tapecie mam cz. 5 "Czarodzicielstwo", która kontynuuje wątek magów.

Michal Viewegh - Ekożona
Czeski pisarz. Nie lubię czeskiej literatury - przyznaję z ręką na sercu. Ponoć Viewiegh to popularny czeski pisarz, taka średnia półka, no ale ja się nie znam. Dałam mu szansę na tradycyjne 50 stron i nawet mnie jakoś wciągnęło, bo jednak przykładnie książkę skończyłam. Satyra. Żona susząca głowę mężowi na temat ekologii, feminizmu, new age'u itd. Aczkolwiek tak się w trakcie lektury zakręciłam, że już nie wiedziałam kogo pisarz wyśmiewa: żonę czy męża? Bo on też palant pospolity. Według mojego DKK wyśmiewa jednak żonę i jej postawę, ponieważ popełnił tez powieść z punktu widzenia jej - o mężu - i wtedy wyśmiewa męża. W każdym razie dla mnie to było dla mnie mocno naciągane, śmieszne nie bardzo, przerysowane i karykaturalne. Nie każdy mężczyzna to małe dziecko, które potrzebuje pochwał od żony co 10 minut niczym mały piesek, bo mu się grunt usuwa pod nogami, a nie każda wielbicielka ekologii itd. to wariatka, która zgadza się na zamieszkanie w jej domu położnej...

23 października 2016

W telegraficznym skrócie 8

Terry Prachett - Kolor magii

Do niedawna jeszcze byłam przedstawicielem tej nielicznej już chyba grupki, która sławnego Pratchetta nie znała. Zawsze chciałam, nigdy się nie składało. Bałam się, że nie będzie mi się podobał jego humor, albo że uznam go za jakoś deprecjonujący sam gatunek. Bezpodstawne obawy. Pratchett jest świetny! Właściwie trudno mi się odnieść do jego świata przedstawionego czy chwalić na przykład warsztat, złożoność fabuły, nowatorstwo itp. Pratchettowskie fantasy to jest coś zupełnie innego! Bo to, co on serwuje to jest jazda bez trzymanki i rollercoaster pozbawiony hamulca bezpieczeństwa. Wszystko dzieje się na pełnej szybkości, autor łamie chyba wszystkie znane zasady powieściopisarstwa, także w obrębie własnego gatunku literackiego, drwi sobie nawet z zasad fizyki (sic!), a to wszystko zanurza w ogromnej kadzi humoru. I tak, dowcipy są śmieszne :) Obecnie podczytuję kolejną część i muszę przyznać, że Pratchett pod względem humoru się jeszcze rozkręca.

Henning Mankell - Morderca bez twarzy

Ostatnio zdarzyło się coś niespotykanego. W deszczowy poniedziałek, już po pracy, zebrałam się do biblioteki z myślą: trzeba mi kryminału! Wieki już całe nie miałam żadnego w ręku, bo ciągle czytam własne książki, a tego gatunku na swoich półkach nie mam. Pani odnalazła moją kartę (okazało się, że miałam przerwę od biblioteki 4-letnią!), a ja wybrałam sobie 1. część serii Mankella o policjancie Kurcie Wallanderze. I znowu chyba tylko ja tego wcześniej nie czytałam ;) Nie jest to może najbardziej porywający kryminał ever w moim czytelniczym życiu, ale mocno mnie przez tydzień zajmował. Podobało mi się, że ciekawie połączył ten gatunek z powieścią obyczajową, można się od Mankella czegoś dowiedzieć o Szwecji. Co więcej, książka jest z 1991r. i choć trochę się już zestarzała (np. bohaterowie nie mają przecież komórek), to jednak tłem powieści idealnie wstrzela się w obecną dyskusję dotyczącą miejsca uchodźców w europejskich krajach. Główny bohater to dobry glina, choć prywatnie jakoś nie zyskał mojej sympatii. Co jednak fajnie autor uwypuklił to to jakimi zwyczajnymi ludźmi są jego policjanci - chcieliby schudnąć, na coś ich nie stać, chorują, popełniają błędy, są tacy zwyczajni. W tym tygodniu liczę, że uda mi się w bibliotece znaleźć część drugą Psy z Rygi.

22 października 2016

Konkurs!

Ostatni konkurs na Mikropolis był ponad dwa lata temu, więc może warto urządzić kolejny. Pretekstem jest fakt, że dostałam książkę do recenzji z Wydawnictwa Literackiego. Jest to, oczywiście, bardzo miły gest z ich stron, bo całe wieki nie zamawiałam od nich książek, a tu proszę, jakaś paczuszka przyszła. 
Do wygrania jest książka Jessie Burton "Muza", jest to egzemplarz recenzencki (z tyłu na okładce jest info: egzemplarz bezpłatny). Premiera 24 listopada 2016r.



Jednak nie zamawiałam tej pozycji i sama bym jej nie wybrała, mnie ten tytuł nie interesuje, a zapewne znajdą się osoby, które chętnie go przeczytają. 
W przyrodzie nic nie ginie, więc zasady są takie:
1. W komentarzu należy odpowiedzieć na pytanie: jaką serię kryminałów najbardziej polecasz?
2. Wygrywa odpowiedź dla mnie najbardziej interesująca/inspirująca. Wiem, że pytanie jest z czapy i nie pasuje do nagrody, ale ostatnio zaczęłam czytać Mankella i tak się zastanawiam jakie kryminały wybrać, bo ostatnio mam na nie fazę. Im mniej znana seria, tym lepiej :)
3. Konkurs trwa do 31 października 2016r.
4. Wysyłka na mój koszt.
5. Zwycięzca zobowiązuje się do napisania recenzji wygranej książki do końca 2016r. i zamieszczenia rzeczonej recenzji na swoim blogu, a jeśli go nie prowadzi to w serwisie typu biblionetka, lubimy czytać, ewentualnie na stronie wydawnictwa lub jakiejś księgarni internetowej i podesłać mi link na maila.
5. Niniejszy konkurs nie jest grą losową w rozumieniu ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach losowych i zakładach wzajemnych.

9 października 2016

Grzegorz Miecugow - Inny punkt widzenia

Wydawnictwo: HELION, 2005
Stron: 440

Lubicie Miecugowa jako dziennikarza? Zawsze miałam do niego dość mętny stosunek. Niestety, ale zaczęłam kojarzyć jego nazwisko przy okazji pierwszego Big Brothera, gdzie miałam wrażenie, że bardzo się stara wpasować, być cool i taki nowoczesny, do przodu. Potem z zaskoczeniem oglądałam go w poważnych programach publicystycznych w nowej telewizji. Jakiż to był zgrzyt, bo człowiek okazał się inteligenty i do rzeczy, choć jego styl mnie nigdy nie porywał.

No właśnie, to się po tej książce nie zmieniło. Jest to zapis 21 wywiadów ze znanymi osobami polskiej polityki, nauki, sztuki i sportu (np. Władysław Bartoszewski, Wojciech Mann, Zbigniew Preisner), wywiadów, które wcześniej prezentowane były w TVN24. Trochę mnie irytowało, że usilnie narzucał swoim rozmówcom tematy, w myśl popularnej obecnie zasady, że każda gwiazda jest chętnie odpytywana na każdy aktualny temat jako ekspert od wszystkiego. Ale może patrzę zbyt surowo, bowiem podtytuł tego zbioru to Rozmowy o współczesnym świecie i po prostu taki był cel dziennikarza, nawet jeśli dość karkołomny. Ze względu na datę ich przeprowadzania (ok. 2004 roku) dużo miejsca poświęca na pytania o wejście Polski do Unii Europejskiej, okres transformacji, zmiany społeczne i kulturalne. Muszę jednak przyznać, że po ponad 10 latach nieco się te wywiady zestarzały, nie nazwałabym ich ponadczasowymi, uniwersalnymi. Okazuje się, że zrobić taki właśnie wywiad to jednak duża sztuka, od razu przychodzą mi do głowy Torańska, Łopieńska, Janowska i Mucharski (Rozmowy na koniec wieku). Z drugiej strony może jest to szczególnie trudne w przypadku rozmów dotyczących aktualnych wydarzeń? W każdym razie Miecugow pokazuje, że jest dość staroświecki, wręcz wydawał mi się zapatrzony w przeszłość, pesymistyczny, raczej nie idzie za swoim rozmówcą, woli mu coś narzucić i kontrolować rozmowę. Raziło mnie to, ale może to moje subiektywne odczucia...

Rozmowy ułożone są alfabetycznie według nazwisk zaproszonych gości. Pierwsza połowa książki całkiem interesująca, nawet zaznaczałam sobie cytaty. A potem nagle oklapło. Męczyłam się już do samego końca i czytałam bez zainteresowania. No, jakiś entuzjazm wzbudził we mnie jeszcze na koniec Wolszczan, a to dzięki temu, że na szczęście dużo mówił o nauce, konkretnych odkryciach i ich implikacjach i jakoś tak naturalnie dał mało miejsca Miecugowi na gadanie o polityce ;)

Co warto wyróżnić? Mądrość Bartoszewskiego, który podkreślał odpowiedzialność Polski za przyszłość Europy w UE; najwyższej próby empatię i pokorę Anny Dymnej nawet jeśli jej kompletnie nie rozumiem (z perspektywy czasu wywiad z nią skłonił mnie do najsilniejszych refleksji), no i Lema za jego Lemowatość. 

Ocena: 3/6

15 sierpnia 2016

W telegraficznym skrócie 7

Odkładałam, odkładałam i tak wyszło. Przed wyjazdem wakacyjnym machnę więc taką notatkę, dzięki której ten mały stosik zniknie mi sprzed oczu i z sumienia.

Larry Niven - Pierścień (cz. 1), Budowniczowie Pierścienia (cz. 2)

Nagroda Nebula 1970
Nagroda Hugo 1971
(nagrody dotyczą cz. 1)


Pierwsza odsłona cyklu wydała mi się intrygująca i oceniłam ją jako solidną porcję SF. Świetny dobór postaci i konsekwencja w opisaniu ich tak odmiennych temperamentów i osobowości. Oś fabularna bardzo pobudza ciekawość: oto w kosmosie znaleziono Pierścień, sztuczny twór "osadzony" wokół ujarzmionego Słońca. Jego badanie przynosi więcej pytań niż odpowiedzi. Nawet jeśli Niven zaliczył jakieś wpadki, których czytelnicy nie omieszkali mu wypomnieć, to jednak całość jest bardzo dobrą powieścią i wyobrażam sobie, że na przełomie lat 60. i 70. całkiem świeżą co zaowocowało nagrodami. 
Druga część, to już jednak rozczarowanie. Napisana dość niechlujnie, brak w niej spójności, zrozumiałych, plastycznych opisów. Irytowały mnie ciągłe wtrącenia dotyczące seksualności Luisa Wu, relacje między bohaterami spadły na dalszy plan ze szkodą dla książki. Cykl liczy 4 tomy, ale zamierzam sobie darować czytanie pozostałych części.


H.P. Lovecraft - Najlepsze opowiadania (Tom 1)

Pierwszy dla mnie kontakt z tym klasykiem SF i to bardzo udany. Zaskoczył mnie poziomem swojego warsztatu. Spodziewałam się czegoś o wiele prostszego. A tymczasem Lovecraft zręcznie operuje językiem, tworzy wyszukane zdania, lubuje się w precyzyjnie wybranych przymiotnikach, jest bardzo wewnętrznie zdyscyplinowany i skrupulatny, po jego twórczości widać, że dużo od siebie wymagał. Poważny stosunek do swojej pracy daje efekt łatwości kreowania atmosfery, np. Na zachód od Arkham wznoszą się dzikie wzgórza, a doliny porastają głębokie lasy, których jeszcze nigdy ne tknęła siekiera. Są tam też mroczne, ciasne wąwozy, a w nich fantastycznie pochylone drzewa i sączące się wąskie strumyki, gdzie nigdy nie dociera słońce. Na łagodnie opadających zboczach przycupnęły farmy - stare, kamienne, omszałe chaty - i pod osłoną ogromnych występów skalnych dumają wieczyście nad prastarymi tajemnicami Nowej Anglii (...). [s.67, Kolor przestworzy]. To opowiadanie spodobało mi się właśnie najbardziej i zdecydowanie czuję się zachęcona do sięgnięcia po więcej. Pisarz ten unika oczywistości i wspaniale żongluje archetypami, a i tak jest niezwykle oryginalny w kontekście rozwiązań fabularnych.
Co mnie jedyne zmęczyło, to zbyt drobiazgowe i długie opisy geometryczne (budynki, rejony itp.).


David Gilmour - Klub filmowy

Książką zainteresowała mnie swego czasu padma. Na jej blogu znajdziecie szerszy opis fabuły, a w skrócie chodzi o to, że ojciec zgadza się, aby 15-letni syn rzucił szkołę pod warunkiem, że będą razem oglądać 3 wybrane filmy tygodniowo, a syn nie będzie brał narkotyków. Jest to powieść, ale oparta na historii samego autora i jego syna! Odwaga, to pierwsze co przychodzi na myśl :) Ojciec często zagryza usta i ma milion rozterek pod tytułem: czy aby nie zmarnowałem własnemu synowi życia... Mnie najbardziej zainteresowały same filmy i ich dyskusje po nich, choć bywa i tak, że syn nawet słowem niczego nie skomentował, za to uwagi ojca, krytyka filmowego, przykuwały moją uwagę. Na końcu książki jest zresztą lista tytułów, obejrzałam ich sporą część, ale trochę  inspiracji na przyszłość też się znalazło. Bardzo podobał mi się brak dydaktyzmu w Klubie filmowym. Historia w ogóle nie wpada w jakieś utarte koleiny, jak w życiu, nastolatek okazuje się wcale nie być plasteliną w rękach rodzica, nie wszystko dzieje się tak, jak może byśmy chcieli, choć jak się okazuje, ani to dobre, ani złe. Naprawdę ciekawa pozycja.

3 maja 2016

Tomasz Mann - Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny

Wydawnictwo: Książka i Wiedza, 1988
Pierwsze wydanie: Boodenbrooks, Verfall einer Familie, 1901
Stron: 285+267=552
Tłumacz: Ewa Librowiczowa

Literacka Nagroda Nobla 1929

Mam zawstydzający wręcz poślizg w pisaniu o książkach. Buddenbrooków skończyłam w styczniu, recenzja teraz... Ideałem byłoby pisać w ciągu tygodnia od zakończenia książek, bo stosik niepokojąco rośnie, a emocje blakną. Czemu tego nie robię?!

Mam osobisty problem z Mannem, bowiem jako nastolatka poległam na Czarodziejskiej górze. To była chyba druga książka w życiu, której nie skończyłam, gdzieś mam nawet zapisane, na której stronie się poddałam, jakoś mi nie szło, termin oddania do biblioteki już dawno minął, wicie, rozumicie. A jednak było/jest mi żal. Ponoć jednak Górę lepiej przeczytać w zupełnie innym wieku, więc może wyjdzie mi to na dobre? Tymczasem sięgnęłam po własny egzemplarz sagi rodzinnej uznanej za znacznie lżejszą pozycję.

Można ją za taką uznać, bowiem nie jest to lektura jakoś wyjątkowo trudna i zawiła, z drugiej strony trudno uznać jej styl za lekki, jakby nie patrzeć to książka jeszcze dość mocno osadzona w XIX wieku (co jest jej zaletą!). Opisuje ona zresztą dzieje tytułowej rodziny na przestrzeni lat 1835-1877. Kolejne pokolenia, ich losy, decyzje, marzenia, ambicje i zasady. Nie jest to pozycja historyczna jednak, bowiem wydarzenia historii Niemiec stanowią zaledwie jej tło. Bardzo ciekawy zabiegiem Manna było umieszczenie w sumie samego zakończenia w tytule. Upadek. Czytelnik ciągle ma to z tyłu z głowy. Nie wiem jak Wy, ale ja długo spodziewałam się, że będzie to coś na kształt dickensowskich zabiegów à la rodzina na bruku, bieda, przeprowadzki do coraz gorszych miejsc itd. i tu mnie noblista przyjemnie zaskoczył, bo chodzi mu o upadek duchowy i poniekąd intelektualny.

Jestem dość prostym czytelnikiem w obsłudze i bardzo lubię, gdy opowieść zawiera w sobie jakiegoś człowieka, z którym może nie tyle chcę się utożsamiać, co jakoś go rozumiem i wydaje mi się choć trochę duchowo bliski. Trudno mi to do końca wyjaśnić. W każdym razie Mann odmalowuje całą paletę bohaterów, w ten typowy dla XIX wieku sposób, a jednak trudno tam zapałać do kogoś sympatią. Choć jest jeden wyjątek - Hanno, najmłodszy przedstawiciel rodziny, taka mameja, ale jednak on jeden ma interesujące przemyślenia, on też ma w książce najlepszą scenę (gdy dopisuje coś w księdze Buddenbrooków). A i tak on razem z całą resztą marnieje na naszych oczach, wszystko w jakiś sposób niszczeje, zamiera, gaśnie, a członkowie rodziny niejako izolują się na własne życzenie i odchodzą w cień. Myślę, że to nadal jest siłą tej książki. Wiem, że autor bardzo wiernie oddał rzeczywistość Lubeki tego okresu i bardzo hołdował zasadzie realizmu, jednak po ponad 100 latach nie to robi największe wrażenie.

I jeszcze jedno, odnośnie mojej oceny. Nie byłam w stanie dobić do oceny 5, ponieważ Mannowi brakuje jakiejś werwy, takiego skoku, cała fabuła to szemrzący strumyczek, żadnej zimnej, wysokiej fali, nawet zwroty akcji są opisane dość bezbarwnie. Może jestem sentymentalna, ale zabrakło mi tam jednak emocji. Z drugiej strony książka cały czas mnie interesowała, zaznaczyłam sobie nawet jej fragment, który chciałam tu wypisać, ale gdzieś mi się ta fiszka zapodziała.

Coś jeszcze mi się przypomniało. W każdym omówieniu tej książki pojawia się konflikt między artyzmem a handlem, między duchową wolnością a mieszczańską mentalnością, między jednostką a powinnością wobec rodziny i społeczeństwa. Fakt, rodzina jest kupiecka, jej interesy to ważna część książki, kilka osób wyznaje jednak zupełnie inne wartości lub wyróżnia się swoimi zainteresowaniami. Ostatecznie jednak taki sam los spada na wszystkich. Jak myślicie czemu? Jaki jest wynik tego "pojedynku"? Może właśnie to, że stawiam sobie takie pytania po lekturze (i to po 4 miesiącach!) tłumaczy nagrodę Nobla. W każdym razie ta kwestia jest niezwykle intrygująca.

Ocena: 4,5/6

23 marca 2016

Stanisław Lem - Powrót z gwiazd

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 1981
Pierwsze wydanie: 1961
Stron: 276

Trochę żałuję, że nie napisałam normalnego posta o tej książce zaraz po lekturze. Od tego czasu minęło już kilka dobrych miesięcy, a pamiętam jakie wrażenie na mnie zrobiła. Dużo o niej myślałam, dużo o niej opowiadałam postronnym osobom, chyba potrzebowałam sobie to jakoś poukładać w głowie. Zabawnie wyszło, że o tej książce też pisałam w skrócie telegraficznym 6, ale znowu się rozpisałam i postanowiłam, że jednak i tej pozycji należy się osobna notatka :)

Lem bardzo zaimponował mi swoim światem przedstawionym. Jest to świat przyszłości stworzony od zera, opierający się całkowicie na wyobraźni autor, która zdaje się nie mieć granic. Główny bohater wraca bowiem na Ziemię po ponad 100 latach podróży kosmicznej. Nic nie jest już takie, jakie było za jego czasów, zmieniło się dosłownie wszystko: polityka, społeczeństwo, technologia, język, rozrywka, moda, zdrowie, wygląd ludzi, absolutnie każdy aspekt. Dawni astronauci są kimś w rodzaju kuriozum, z kolei im współczesne osoby wydają się być właśnie kosmitami. Ciekawy zabieg - to powrót na rodzinną planetę stał się ostatecznie wyprawą w poszukiwaniu innej cywilizacji... Sam początek książki mnie oszołomił, bowiem opisy miasta, lotniska, węzła przesiadkowego, a nawet parku są tak nowatorskie i oryginalne, że nie przypominają niemal niczego co my znamy tutaj w XXI wieku, trudno więc było mi się czasem połapać co bohater widzi, trochę jakbym Dukaja czytała (Linia oporu z tomu Król Bólu!). Potem oczywiście zaczynamy widzieć pewne zbieżne elementy, np. coś, co przypomina nasz internet, przesuwające się chodniki i inne mniejsze lub większe wynalazki. Podoba mi się w Lemie, że ma odwagę naprawdę wymyślać, wszystko jest przemyślane i wyjaśnione czytelnikowi, nie ucieka od tego i nie stosuje Dickowych sztuczek typu coś jest, jakie jest, ale nikt w sumie nie wie czemu (niektórzy pisarze SF idą na taką łatwiznę i zawsze mnie to wkurza).

Bardzo ciekawym pomysłem jest społeczeństwo, które nie zna bólu i pasji, nie wie co to namiętność (bo jest niebezpieczna), unika wypadków, śmierci i nie potrafi zabijać. Ale chyba jeszcze bardziej interesująca była dla mnie polemika Lema z... samym sobą? Tak to w pewnym momencie wglądało, jakby autor obalił logicznie każdy swój argument odnośnie potrzeby eksploracji kosmosu. To był majstersztyk! :)

Warto dać tej książce szansę. Jak to Lem, jest to raczej twarde SF ze względu na logikę wydarzeń i świata, której ten pisarz zawsze poświęca dużo uwagi i nie idzie na żadne kompromisy. Z drugiej strony akcja dzieje się na Ziemi, są tu normalne interakcje między bohaterami, a nawet wątek miłosny (pierwszy u tego autora, który naprawdę mi się podobał!). Powrót do gwiazd dostarcza wielu pytań, a w związku z tym będzie dobrym przyczynkiem do dyskusji i godzin zastanowienia :) U mnie - zostaje na półce, a przy mojej manii sprzedawania swoich książek o czymś to świadczy.

Ocena: 5-5,5/6

15 marca 2016

Kazuo Ishiguro - Nie opuszczaj mnie

Wydawnictwo: Albatros, 2011
Pierwsze wydanie: Never Let Me Go, 2005
Stron: 320
Tłumacz: Andrzej Szulc

Zaczęłam pisać o tej książce już w telegraficznym skrócie 6, ale, gdy zorientowałam się, że mam jednak nieco więcej do powiedzenia na jej temat od pozostałych książek, zdecydowałam się poświęcić jej osobny post.

Okładka według mojej oceny - okropna, nie dość, że filmowa, to jeszcze z Keirą, której naprawdę nie znoszę. Dopisek "poruszająca utopia" niweluje jednak te niedostatki i zachęca :) Zaczynam czytać i ze wspomnień głównej bohaterki Kathy poznaję wychowanków szkoły z internatem Hailsham. Dziwne dzieciaki, niby zwyczajne, jak wszędzie, ale coś tam się podskórnie dzieje, np. zachęcane są przez nauczycieli do tzw. wolnej miłości, dorastają w atmosferze niedopowiedzeń i tajemnic, jakiegoś celu ich życiu, który jest zaledwie zarysowany, ale bardzo długo nie nazwany po imieniu. Utopia? trochę tak, daleka przyszłość? nie, koniec XX w., science - fiction? powieść ledwo się ociera o ten gatunek, ale nie tu jest jej punkt ciężkości.

Książka ta na pewno jest wciągająca, na pewno ciekawa i na pewno aż chce się poznać koniec, ponieważ opowiada interesującą historię. To plusy. Dorzucę do nich, że jest poprawnie napisana, styl nie razi, choć też nie zachwyca, zdania nie zapadają swoim pięknem w pamięć i po kilku miesiącach tego "szczegółu" już się nie pamięta (wybaczcie mi mój snobizm, może jestem językową purystką, ale styl książki ma dla mnie ogromne znaczenie i zawsze wpływa na jej ocenę). Z minusów jestem zmuszona wymienić dziwne zabiegi autora: sili się na przykład na ukrywanie przed czytelnikiem jakiejś wielkiej tajemnicy wśród uczniów szkoły z internatem, ale robi to tak nieumiejętnie, że chyba większość z nas szybko się domyśla o co chodzi, niespodzianki więc brak. Poza tym główna bohaterka jest chodzącą fotograficzną pamięcią, ponieważ wszystko co wspomina (a wspomnienia to większość opowieści) opisane jest z każdą najmniejszą drobnostką, subtelną zmianą nastroju sceny, mimowolnymi gestami i mimiką twarzy. Nie uwierzyłam w to. Najbardziej jednak mnie niemile zdziwiło, że psychologia bohaterów wydała mi się mało logiczna. Nastolatki i zero buntu? Zagrożenie życia i nadal brak reakcji? Nie chciałabym tu za bardzo zdradzać tego, co jest sednem powieści, ale wydało mi się to mało prawdopodobne z psychologicznego punktu widzenia. Moim zdaniem pranie mózgu od małego nie wyjaśnia wszystkiego. A może jestem po prostu naiwna i dziwnie wierzę, że ludzie naturalnie dążą do wolności i samostanowienia wbrew wszystkiemu? 

Wiem, że moja ocena jest pewnie dość surowa, książka bowiem dostawała raczej dobre recenzje i pamiętam, że miała swój szczyt popularności kilka lat temu. Nie zrażajcie się, czytało się ją ciekawie, a ja po prostu jestem skłonna zaniżyć ocenę niż ją niepotrzebnie zawyżyć ;) W końcu jednak dała mi one pewne pole do zastanowienia i stąd ten post. Nie opuszczaj mnie ma też wysoką ocenę na biblionetce.

Cena: 3,5/6

10 marca 2016

W telegraficznym skrócie 6

Joyce Carol Oates - Czarna topiel

Trzymałam tę książkę w swojej bibliotece 3 lata, przetrwała każdą ostrą selekcję w tym czasie. Czy było warto? Nie. Miałam przekonanie, wyniesione z innych blogów, że "Oates wielką pisarką jest", a w każdym razie cenioną i warto ją znać, ja się jednak rozczarowałam. Nie jest ona oczywiście grafomanką, piszącą o niczym, warsztat ma jak najbardziej porządny. Jednak 133 strony o tonięciu samochodu to było dla mnie za dużo o jakieś 100... No ile można. Niektórzy chwalili jej budowanie nastroju, stwarzanie dusznej atmosfery, która sprawia, że czytelnikowi też brakuje powietrza, ja tego jednak nie odczułam, czekałam tylko na koniec. Nie męczyłam się za bardzo, w przeciwnym wypadku odłożyłabym lekturę bez żalu, ale skończyłam ją z wyraźną satysfakcją, że to już koniec. Przeciętna pozycja.






Janusz Rudnicki - Śmierć czeskiego psa

Genialne! Owy zbiór opowiadań całe lata (5) siedział sobie w zakładce "planuję przeczytać", ponieważ kiedyś napisały o nim czytanki anki. Złapałam haczyk. Po jakimś czasie zakupiłam nawet własny egzemplarz, ale książka leżakowała. No i wiecie co? Może to wpływa na książki jak na wino, bo byłam zachwycona jej smakiem :) Inteligentne, przekomiczne, absurdalne, do tego kopalnia cytatów. Tylko czytać. Ja akurat oddawałam się tej przyjemności w autobusie i pluję sobie w brodę, że nie wzięłam fiszek do zaznaczania najlepszych fragmentów. Teraz bym całego posta poświeciła temu zbiorowi, bo na serio co chwila miałam ochotę zaznaczyć jakieś zdanie. Są tu oczywiście opowiadania nieco słabsze, jednak na ogólną ocenę wpływa ta oryginalna większość. Nie miałam pojęcia kto to jest Rudnicki, teraz wiem jedno, jest świetny, soczysty, mięsisty (rzadka umiejętność - przeklinać tak, by to nie raziło!), pomysłowy i mam nadzieję, że będzie pisał dalej. Polecam! (Osobne oklaski dla okładki, w przypadku polskiej książki cieszy mnie to podwójnie.)


Krzysztof Czarnota - Niosąca radość

Hm, teoria, aby nie czytać książek, które mają wydrukowaną cenę wielką czcionką na przedniej okładce wydaje się całkiem sensowna. Jednakowoż kiedyś przeczytałam parę takich książek Ludluma i Grishama i były niezłą rozrywką ;) Jeśli chodzi  jednak o Niosącą radość - nawet jej nie otwierajcie. Dałam radę przeczytać 50 stron, uczciwie, zgodnie z moją zasadą. No i nie da się, po prostu się nie da. A co się przy tym naprychałam, naśmiałam i nadenerwowałam to moje. Lektora owa to wysokiej klasy grafomania poziomem zbliżona do szkolnego wypracowania z tezą. Aż zęby bolą... Autor na pewno jest przemiłą osobą, która ceni ważkie wartości w życiu i chciałby zachęcić czytelnika do tego samego. Niestety, nie należy robić tego w taki sposób: dobierając papierowe postacie, które postępują nie tak, jak by normalnie postąpiły, tylko jak autor sobie tego życzy, używając języka zupełnie niepasującego do ich środowiska (np. businessman wyskakuje z "biedactwem", "sunią" czy " to cudownie") itd., itp. Nie, nie i jeszcze raz nie, dawno nie dałam książce jedynki, ale ta zasługuje na nią w całej rozciągłości. To już Klan wydaje się bardziej zbliżony do rzeczywistości.

***

Ostatnio doszłam do wniosku, że mój blogowy szablon jest strasznie przedpotopowy. Chciałabym go zmienić, ale jednocześnie boję się, że mi się tu wszystko posypie. Jakieś propozycje, opinie - użytkownicy bloggera?



17 stycznia 2016

Filmowe podsumowanie lat 2012-2015

Takich filmów nie było znowu tak wiele, zaledwie kilkanaście. Dostały one one ocenę 8/10 (z jednym wyjątkiem - dziewiątką, najwyższej oceny nie dałam żadnemu tytułowi). Te zapadły mi w pamięć:

Niemożliwe (2012r.) aka Lo Imposible
reż. Juan Antonio Bayona
Za historię, która faktycznie na pierwszy rzut oka wydaje się po prostu niemożliwa. Poza tym za to, jak to sfilmowano, co chwila się zastanawiałam: "jak oni to zrobili?". No i to pierwszy film od 15 lat, na którym płakałam w kinie (sic!).



Sekret jej oczu (2009r.) aka El secreto de sus ojos
reż. Juan José Campanella

To Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego z 2010r. Bardzo wciągająca historia, pokazanie Argentyny lat 70. i naprawdę porządne aktorstwo.

Rust and Bone (2012r.) aka De rouille et d'os
reż. Jacques Audiard

Francuski film ze sławną teraz Marion Cotillard. Poruszył we mnie jakieś ciekawe struny. Francuskie filmy mają w sobie coś nietypowe, jakiś brak szablonów i choć nie zawsze wszystko mi w nich odpowiada, to z przyjemnością ogląda się dla odmiany film, w którym nie wiadomo co się stanie. I tu to mamy plus dobre zdjęcia. I wyjątkowo dobrany tytuł!
The First Time (2012r.)
reż. Jon Kasdan

Taki raczej nastolatkowy film, ale tak mnie rozczulił, że dałam mu ósemeczkę :) Fajna dwójka młodych aktorów, trochę nieporadności, nieśmiałości i niewinności. Prosta, bezpretensjonalna historia, a jakoś chwyta za serce.
X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (2014r.) aka X-Men: Days of Future Past
reż. Bryan Singer

Bardzo lubię tę serię, choć dość nisko oceniałam jej filmy. To świetny materiał do robienia adaptacji, a jednak zawsze odnosiłam wrażenie, że na ekranie wyglądało to czasem trochę tandetnie, jakoś tak... tanio. Tę część oceniłam najwyżej. Trzyma za uszy od początku, bucha w twarz gorącem, nie pozwala na chwilę wytchnienia! Władowali w to mnóstwo kasy i to widać na ekranie, efekty są świetne! No i Michael Fassbender - czyż można chcieć więcej? ;)

Blue Jasmine (2013r.)
reż. Woody Allen

Powiem jedno: Cate Blanchett powala na łopatki i pokazuje pełnię swojego talentu. Koniecznie! Tak jak uważam, że Allen najlepsze filmy ma już za sobą, tak ten wreszcie zwraca mu honor.

Nietykalni (2011r.) aka Intouchables
reż. Olivier Nakache, Eric Toledano

W sumie nie będę oryginalna, bo chyba każdy to widział i wielu blogerów też pisało o tym filmie. Ale co zrobić, naprawdę dobra robota, spodziewałam się więcej schematów, banału, wpadania w znane mi koleiny, a tu taka miła niespodzianka. I świetna rola Omara Sy, swoją energią mógłby obdarować z 10 osób.
W głowie się nie mieści (2015r.) aka Inside Out
reż.  Pete Docter

I tu też niczym nie zaskoczę. Zazwyczaj nie oceniam animacji tak wysoko, a to jest właśnie jedyna dziewiątka w tym zestawieniu. W kinie po prostu płakałam ze śmiechu :) Film jest niegłupi, humor inteligentny, przesłanie mądre, a do tego końcowe scenki - zwłaszcza ta z mózgiem kota i jego randomowymi emocjami, dla mnie bomba :) Kilka dni temu powtórzyłam z równą przyjemnością. Smutek rządzi, bez niej ta bajka nie byłaby taka świetna.

Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy (2015r.) aka Star Wars: The Force Awakens
reż. J.J. Abrams

Aż taką fanką serii nie jestem, więc może mogę być ciut obiektywniejsza? ;) Tę część oceniłam najwyżej, więc może wyznawcy SW by mnie zjedli na śniadanie. Mimo pewnej poprawności politycznej bawiłam się na filmie przednio. Świetne nawiązania do poprzednich, starych, części, bardzo dobry humor, śmiałam się w głos, efekty, odtworzenie uniwersum, BB8 i główna bohaterka. Dobrą decyzją moim zdaniem było powierzenie tej roli aktorce właściwie szerzej nieznanej. Bardzo zaplusowała i teraz pewnie wszystko, co najlepsze przed nią.

Wyjątkowo brak w tym zestawieniu filmów starszych, co wynika z tego, że w ostatnich latach czułam potrzebę odpoczęcia od nich, w ogóle mnie do nich nie ciągnęło. Dopiero od wiosny 2015 roku powoli zaczęłam do nich wracać i teraz znowu sprawia mi to przyjemność, nie dałam jednak żadnemu z nich wysokiej oceny, zobaczymy co przyniesie ten rok.