22 sierpnia 2014

W telegraficznym skrócie 5

Magdalena Grzebałkowska - Beksińscy. Portret podwójny
Pewnego dnia kupiłam tę książkę tak spontanicznie, jak jeszcze mi się nie zdarzyło. Zdzisław Beksiński to od zawsze jeden z moich ulubionych malarzy, więc przeczytanie jego biografii było dla mnie oczywiste. W nastoletnim życiu przeżyłam też epizod pewnej fascynacji Tomkiem - dziennikarzem radiowej Trójki i felietonisty Tylko Rocka. Portret podwójny zaskoczył mnie szczegółami, wręcz ich przesytem, jakby autorka nie mogła się zdecydować na odrzucenie niektórych, nie chcąc nic stracić. Chcę jednak podkreślić, że biografia ta to kawał dobrej roboty. Zaskoczył mnie obraz jaki się z niej wyjaśnia, obraz kilku pokoleń Beksińskich, tego jak członkowie rodziny na siebie wpływają, jak wybory jednych determinują życie innych, a jak czasem jesteśmy bezsilni, sama nie wiem wobec czego, genów? No bo chyba nie fatum? W to już nie wierzę. Jednak jest coś ciężkiego w tej rodzinie, jakaś spirala, która doprowadziła, że wszyscy wymarli, jakby ich nigdy nie było. Brrrr....


Charlotte Brontë - Profesor
Raczej rozczarowanie. Główna postać jest wyjątkowo niewyrazista, wręcz miałka. Podział na bohaterów pozytywnych i negatywnych oczywisty niemal do bólu, no może z wyjątkiem Hunsdena. Do tego fabuła dość szybko stała się dla mnie zbyt oczywista. Niby książka poprawna, nie razi, czytałam ją z umiarkowanym zainteresowaniem, ale bez żadnych myśli o jej porzuceniu, jednak to nie to, po prostu. Dziwne losy Jane Eyre napisała później, więc może stąd moje zastrzeżenia; nie zaczęła najgorzej w każdym razie.




Arthur C. Clarke - Koniec dzieciństwa
To pozycja, która uprzyjemniała mi wyjazd wakacyjny i żal mi było, że tak szybko się skończyła. Pomysł na jej powstanie jest fantastyczny (ta okładka to jednak brzydki spoiler, odebrała mi istotny moment zaskoczenia!!!). Napisana jest swobodnie, fabuła wciąga, czytelnik skręca się z ciekawości, a zakończenie w taki sentymentalny sposób przypomniało mi Wellsa. Clarke to zdecydowanie świetny pisarz, który zaskakuje oryginalnymi pomysłami i wie jak poprowadzić akcję. Czy mogę jeszcze raz to wykrzyczeć: jakże ja lubię science-fiction? :)





Imre Kertész - Los utracony
Literacka Nagroda Nobla 2002
Dawno już nie sięgałam po literaturę związaną z holocaustem. Noblista? Póki co, po tym jednym tytule, Nobel dla Kertésza jest dla mnie raczej zaskoczeniem. Wiem, że to może zabrzmieć arogancko, ale naprawdę czytałam o wiele lepsze książki dotyczące tego tematu. Może czepiam się, bo to powieść? A że oparta na doświadczeniach pisarza to już inna sprawa. Jakoś mnie ten główny bohater nie przekonał, bardziej przypominał manekina. Zwłaszcza jego życie wewnętrzne przed obozem w ogóle nie przypomina nastolatka, na rzeczywistość patrzy jak przez mikroskop, jakby nic nie czuł, żadnych skrajnych, gwałtownych uczuć, wyprany z emocji; całuje się z dziewczyną i nic? Na serio nic? Relacjonuje jakieś wydarzenia jak dziennikarz, nienaturalnie. Kertész chyba już w ogóle nie pamiętał jak może myśleć młody chłopiec, zrobił z niego suchego starca nawet jeszcze przed wszystkimi katastrofalnymi wydarzeniami. Ja tego nie kupuję. Nie jest to zła książka, czytałam ją z zaciekawieniem, jednak moje przemyślenia po jej lekturze nie są zbyt zachęcające, zdaję sobie z tego sprawę. 

19 czerwca 2014

Witold Bereś i Krzysztof Brunetko - Marek Edelman: Bóg śpi

Wydawnictwo: Świat Książki, 2010
Stron: 255

Moja reakcja na ten zbiór rozmów trochę mnie zaskoczyła. Opierają się one na kluczu, którym jest dekalog. Panowie przepytują Edelmena z przeróżnych spraw, najczęściej odwołujących się do jego doświadczeń z getta, a wyjściem do każdego wywiadu jest kolejne przykazanie. Pomysł jest więcej niż karkołomny. Edelman jest ateistą, owszem humanistą, ale jednak do bólu wręcz pragmatycznym, który próby namówienia go do jakichś górnolotnych wypowiedzi natury egzystencjalnej kwituje kpiną, czasem wręcz obelgą. Jeździ po obu dziennikarzach bezpardonowo, aż czasem włos się jeży. Początkowo mnie to raziło, w sumie nadal razi, daleka jestem od zwracania się do kogokolwiek w ten sposób. Niespodzianką był mój odbiór samego głównego bohatera: Edelman to zdecydowanie nie był ciepły i pogodny starszy pan. Jest ostry jak żyleta, bardzo surowy, o wyrazistych poglądach, konkretny, daleki od - w jego rozumieniu - fiu bździu i takich dyrdymałów jak dusza, duchowość człowieka, miłość. Jest tylko życie, wolność i walka o to, tylko zdzieranie paznokci by przeżyć jeszcze trochę, nic więcej się nie liczy i nie dopisuje do tego żadnej ideologii. W końcu jednak dotarło do mnie to, co zawsze, gdy człowiek styka się z tego typu doświadczeniem. Faktycznie, co my możemy wiedzieć, ani moje życie, ani Beresia, ani Burnetki nie przystają do tego, co działo się na wojnie, możemy sobie o tym czytać, dywagować, prowadzić wielogodzinne dysputy, rozbierać to na czynniki pierwsze, a i tak można to o kant d... rozbić. Rzeczywiście, nie wiemy, nie mamy pojęcia, nic nie rozumiemy, co stale zarzuca nam Edelman w tych rozmowach. I tyle. Trzeba pokornie pochylić głowę i siedzieć cicho jak uczniak. 

Ale swoje zdanie o książce i tych rozmowach mieć można! No i moje jest takie, że koncept jest ździebko słaby, na siłę. Tak się czasem męczą, żeby jakoś podciągnąć rozmowę pod dane przykazanie, że aż trudno było czytać jak się przy tym męczyli... Taki tam katolicyzm do zrzygania, podawany w sosie: "jakież to uniwersalne, nieprawdaż", a Edelman na to pokazał figę z makiem i wyśmiał ich dokumentnie.

Tak więc miło poczytać sobie wypowiedzi kogoś doświadczonego, inteligentnego i trochę liznąć z tego dla siebie, warto było sięgnąć po ten tytuł. Nie należy się jednak nastawiać na jakieś objawienie dziennikarskie. Czytałam wywiady tych panów z Kapuścińskim i też miałam sporo zastrzeżeń.

Ocena: 3/6

27 maja 2014

Konkurs

Zapuściłam Mikropolis strasznie, mam trochę wyrzutów sumienia, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Jest szansa, że jeszcze kiedyś odżyje mój mały zakątek.
Okazji do konkursu nie ma żadnej, po prostu dostałam książkę do recenzji, której nie zamawiałam. Niespodzianka to miła, jednak jak już kiedyś pisałam, w takich przypadkach zdecydowałam oddawać taki egzemplarz osobom faktycznie zainteresowanym. Oto ona:
Warunkiem jest zamieszczenie recenzji po jej lekturze na swoim blogu lub wybranym portalu dotyczącym książek do 31 lipca 2014r. Proszę podesłać mi potem linka, na pewno zrobię odnośnik u siebie.
Pytanie konkursowe: co dla Ciebie oznacza mieć klasę?
Odpowiedzi proszę zamieszczać w komentarzach do 1 czerwca. Ciekawe ile osób się zgłosi, mój blog pewnie już niemal zaginął w czeluściach internetu...
Wysyłka na mój koszt.

***
8 czerwca 2014
Książka, oczywiście, trafia do prowincjonalnej nauczycielki ;)
Jej recenzja

26 kwietnia 2014

Janusz Głowacki - Z głowy

Wydawnictwo: Świat Książki, 2004
Stron: 270

Zbiór felietonów/wspomnień (?) dramaturga, prozaika i scenarzysty, Janusza Głowackiego. Przyznaję się, wcześniej w ogóle go nie kojarzyłam, stąd moje zaskoczenie, gdy okazało się, że jest współautorem scenariusza do Rejsu.

Zaczyna od wizyty w Anglii w 1981, gdzie najpierw utknął ze względu na stan wojenny w Polsce, by potem przenieść się do USA i tam ostatecznie osiąść. Głowacki nie prezentuje raczej pisarstwa, które do mnie trafia, pewnie więc dlatego dotąd na niego nie natrafiłam. 

W jego felietonach podobała mi się szczerość, nawet jeśli przybierał jakąś pozę, np. mituwisizm, szybko potrafił ją wyśmiać i odrzucić. Nie robił z siebie żadnego anioła, niczego nie ukrywał. Czasem aż przesadzał z opisami swoich i cudzych imprezowo-alkoholowych doświadczeń i te fragmenty interesowały mnie najmniej. Za to w tych dotyczących emigracji miał moją pełną uwagę. Żadnego koloryzowania, zero pozłotki, tylko sama prawda, np. o tym, że jak jest się tam, to każdy Polak codziennie myśli czy może jednak nie wracać i tak stale, niezależnie od stażu na emigracji. No i jeszcze jedno: Z głowy to też skarbnica anegdot i historyjek o znanych artystach; można się niejednego dowiedzieć :)

Ocena: 3,5-4/6