Wydawnictwo: Czarne, 2010
Pierwsze wydanie: 2005
Liczba stron: 306
Tłumacz: Małgorzata Buchalik
Zostałam zmiażdżona tą książką. Nie mogę ochłonąć i nadal czuję adrenalinę we krwi. Są książki, które pozwalają czytelnikowi być turystą podróżującym przez historię, świat i obserwującym ludzkie losy. Ale w tej książce można poczuć się jak uczestnik wydarzeń. Jestem weteranem wojny Prilepina...
Moim kompanem był Jegor Taszewski, rosyjski żołnierz po 20-stce. Jedzie do Czeczeni walczyć. Cała jego historia ocieka strachem, nawet w trakcie niewinnej sytuacji Jegor ma ciągle wizje niebezpieczeństwa, wątpliwości co tam robi, analizuje czy rozwalą mu głowę teraz czy za godzinę. I wspomina chwile zwykłego życia, swoją dziewczynę, zazdrość o nią. Te fragmenty nie zakłócają całości opowieści, tylko bardzo udanie uzupełniają obraz głównego bohatera. Każdy z jego kolegów to silny, młody mężczyzna i każdy się boi, inaczej reagując na tę sytuację. Pewnie słyszeliście o tej sławetnej bratniej więzi, jaka tworzy się na wojnie pomiędzy żołnierzami. Tutaj zostało to genialnie pokazane. Wcale nie jakimiś górnolotnymi słowami, a jednak wreszcie zrozumiałam to niewypowiedziane uczucie. Porozumienie bez słów, znaczące milczenie, głupie kawały, ochota by nagle jak dziecko dotknąć czyjegoś żywego jeszcze ciała.
Widzę huśtawkę na placu zabaw. W słabym podmuchu wiatru brzęczy szyba na piętrze pod nami... Drzewo... Korona jakby gotowała się, mrugała na słabym ogniu... Ktoś kiedyś siedział pod tym drzewem, całował się na ławce. Czeczeński chłopak i czeczeńska dziewczyna... A może im nie wolno? Musze zapytać Hasana: czy wolno im się całować na ławkach pod drzewami na placach zabaw, czy u Czeczenów to w ogóle nie do pomyślenia.
Skąd myśmy się tu wzięli, skąd ja się tutaj wziąłem? Siedzimy pośrodku obcego miasta, całkiem sami, jak na dnie oceanu. Co pomyślałaby Dasza, gdyby dowiedziała się, gdzie teraz jestem...? (s.136)
Obawiałam się swojej reakcji na tę książkę, bo raz, że swoje zdanie na dwie wojny czeczeńskie mam już dawno ustalone i wiem na ten temat sporo, dwa, że autor jest kilometry dalej od moich własnych poglądów (co wynika z
notki biograficznej na okładce). Nie wiedziałam czy będę w stanie obdarzyć sympatią głównego bohatera. A jednak szybko zaczęłam mu kibicować, zachwycać jego czułością wobec bliskich osób, przeżywać sukcesy i porażki całego oddziału... Solidaryzowałam się ze stroną, którą pokazano mi z bliska, ale nie straciłam z oczu kolei tej wojny: to, że dwie strony totalnie powariowały, że to patologia, która nigdy nie powinna mieć miejsca.
Zachwyciło mnie pisarstwo Prilepnia: dynamiczne, soczyste, łatwo odmalowujące emocje, jego mistrzowsko oddane ludzkie charaktery, nieprzegadane, a za to istotne dialogi, niesamowicie wciągająca fabuła (w tym mocny początek i wstrząsające zakończenie). Takiej literatury wojennej jeszcze nie czytałam, przypominało mi to jedynie (pod pewnymi względami) film "Helikopter w ogniu", tyle że książka jest znacznie bardziej głęboka i wymowna. Porównywana do "Na Zachodzie bez zmian" podobała mi się dużo bardziej niż ta klasyczna już pozycja. Bardzo chciałabym przeczytać jego
Sańkja. I pomyśleć, że przechadzając się po księgarni, chyba nie wypatrzyłabym sama takiego skarbu!
Patologie wydano porządnie, tekst zawiera zaledwie cztery małe błędy edytorskie. Okładka lepiej prezentuje się na żywo niż jako zdjęcie (projekt Kamila Targosza, nazwisko, które zapisałam sobie kilka lat temu w komórce!). Ale najlepsze jest tłumaczenie: idealnie dopasowujące rosyjskie wyrażenia potoczne i zastępujące je też potocznymi polskimi. Dzięki temu nie ma żadnej sztuczności, można zapomnieć o narodowości bohaterów, staje się ona uniwersalna. Gorąco polecam, ważna książka, obok której trudno przejść obojętnie!
Ocena: 6/6