Wydawnictwo: Znak, 2006
Pierwsze wydanie: Disgrace, 1999
Stron: 266
Tłumacz: Michał Kłobukowski
Literacka Nagroda Nobla 2003
Nagroda Booker'a 1999
Nagroda Booker'a 1999
Ociągam się z pisaniem o Hańbie. Czuję się po niej jakby ktoś po mnie grabiami przejechał. Raz na kilka lat zdarza mi się przeczytać książkę w jeden dzień (z tych dłuższych) i to jest właśnie jeden z tych nielicznych przypadków. Kilka godzin praktycznie bezustannej lektury, podczas których trudno było mi tę książkę odłożyć. Na co drugiej okładce można przeczytać zachętę z gazetowej recenzji, że trudno się od danej książki oderwać. Na niej też tak napisano (cytat z The New York Times), tyle że tym razem to prawda. Co więcej, jest to chyba jedyna książka, która po przewróceniu ostatniej strony wywołała we mnie dziwny, fizyczny stan. Kręciło mi się w głowie, wzrosło mi ciśnienie, chciało mi się niemożliwie płakać, choć nie byłam w stanie, zaczęła boleć mnie głowa... Nie mogłam potem zasnąć, nie chciało mi się z nikim rozmawiać.
Hańba jest dziwną książką. Nie mogę o niej powiedzieć "podobała mi się" w takim znaczeniu jak np. mówię o Lamparcie. Ciągle miałam wrażenie, że jej nie rozumiem. Właśnie "nie rozumiem", a nie "nie zrozumiałam". Nic tam nie było takie, jakie bym sobie życzyła, a jednak tłukła mi się ciągle myśl, że to jest wielkie, wybitne. A nawet fabuła brzmi cokolwiek niezachęcająco: starzejący się profesor David Lurie i jego życie zawodowe i intymne, po prostu nieprzyjemny typek w Kapsztadzie. W końcu ląduje na farmie swojej córki i tam jego los diametralnie się zmienia. Staram się uniknąć w tym opisie zbyt wielu konkretów, opisanych zresztą na okładce. Nie lubię wiedzieć z góry co się dzieje dopiero na stronie ok. 75, a potem chyba 110 i może ktoś też tak ma; chcę zgadywać rozwój akcji lub zwyczajnie na niego czekać w tempie narzuconym przez pisarza, bo tylko wtedy jestem w stanie ocenić czy było to przewidywalne.
- Biedna stara Katy [pies], jest w żałobie. Nikt jej nie chce, a ona o tym wie. O ironio, w całej tutejszej okolicy ma pewnie dzieci, które chętnie gościłyby ją u siebie. Niestety, nie mogą jej zaprosić. Same są tylko częścią umeblowania, systemu alarmowego. Robią nam ten zaszczyt, że traktują nas jak bogów, a my w zamian traktujemy je jak przedmioty. (s. 98)
Kiedy dziś czytałam o Hańbie, uderzyło mnie jak wiele jest w tej nie za długiej powieści. Skupiłam się sama na jakichś dwóch najważniejszych wątkach, a przy kolejnych źródłach przytakiwałam: "faktycznie, jeszcze to; no jasne, jeszcze poezja; o nie, zapomniałam o języku; i przecież te zwierzęta; racja, racja, relacje męsko-damskie" itd. Moim zdaniem świadczy to o tym jak bardzo książka została przemyślana, niczego tu Coetzee nie pozostawił przypadkowi, z niczym nie popłynął. Podziwiam taką postawę. Wielkim momentem było też dla mnie tłumaczenie sobie cytatów z włoskiego i łaciny oraz znalezienie odniesienia do mitologii greckiej i Dantego. Co więcej, jeden z tych cytatów podbudowuje moją własną interpretację tego dzieła. Sunt lacrimae rerum et mentem mortalia tangunt (z Wergiliusza) ma kilka pięknych tłumaczeń: polskie - I pamiątki łzy wyciskają i znikome rzeczy duszę rozczulają (Tadeusz Karyłowski?); angielskie - Here are tears of things and mortal things (sufferings) touch the soul; The world is a world of tears, and the burdens of mortality touch the heart (tłum. Roberta Fragles'a); They weep here \ For how the world goes, and our life that passes \ Touches their hearts (tłum. Roberta Fitzgerald'a). W centrum rozważań autora oprócz hańby stoi też kara, wina, odkupienie. Wielu wskazuje też na relacje międzyludzkie, zwłaszcza między kobietą a mężczyzną, między dzieckiem a rodzicem, między białymi a czarnymi. Stąd tak wielki nacisk na słowa, na ich martwotę i niemożność porozumienia czy zrozumienia drugiego człowieka, wejścia w jego skórę. Wspaniały jest fragment, gdy córka Luriego zarzuca mu, że widzi ją tylko jako drugoplanową postać w jego życiu, bowiem centrum wszechświata jest dla każdego umiejscowione w nas samych. Trudno zapomnieć również o warstwie politycznej i hańbie jaka miała miejsce w RPA, a której pokłosie zbierane jest do dziś. Mnie jednak najbardziej poruszył aspekt godzenia się człowieka z własną śmiertelnością i bezsilnością związaną z tym faktem oraz temat zapomnienia i próba odkupienia win. Lurie'go nie polubiłam, zresztą jak żadnego z bohaterów, jednak powoli zaczynałam go rozumieć, stopniowo rozglądałam się po jego głowie i dochodziłam do wniosku, że nie potrafię go potępić, że w sumie nie jestem lepsza od tego egoistycznego dziada. Osobliwe wrażenie czytać wynurzenia podstarzałego gościa, myślącego często o kobietach, oceniającego je. Ten jeden raz można chociaż poczuć przez chwilę jak to jest spojrzeć na swoją płeć oczami kogoś takiego.
Rozpatrywałam tę tytułową hańbę na dziesiątki sposobów; o tych nawiązujących do fabuły nie chciałabym tu pisać (chyba, że ktoś, kto czytał książkę, poruszy ten temat), mnie natomiast ona kojarzy się z hańbą ludzkiego życia, tym co robimy z nim, ze sobą, ze światem. Ludzkość w tej powieści pełźnie przez świat jak robak, zarażona jakąś niemocą i bezsensem, a wszystko dąży ostatecznie to do tego, co Coetzee zawarł w ostatniej scenie. Zdaję sobie sprawę, że piszę bełkotliwie, ale po takiej dawce emocji na więcej mnie stać i, jak nietrudno się domyśleć, myśli mam po niej mocno niewesołe.
Ten dzień jeszcze nie skonał, jeszcze żyje. (s. 126)
Książka dla odważnych, warto się z nią zmierzyć, choć tak wiele to kosztuje czytelnika. Pierwszy raz w życiu mogę się też zgodzić z trochę patetycznym cytatem na okładce "Nieuchronnym przeznaczeniem tej powieści jest wpisanie jej do kanonu literatury światowej klasyki" (znowu The New York Times). Chcę ją powtórzyć, gdy będę stara i pomarszczona jak rodzynka, tak w ramach masochizmu.
Ocena: 6/6