Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 1988
Pierwsze wydanie: 1976
Stron: 40
Wiedziałam, że mam do czynienia z geniuszem, ale Maska mnie zaskoczyła na całej linii. Jest to króciutkie opowiadanko bardzo wyróżniające się na tle twórczości Lema. Po pierwsze główną postacią jest istota płci żeńskiej. Po drugie język jest niezwykle wyrafinowany*, kunsztowny, stylizowany na dawne czasy (ale bez przesady z tą ostatnią cechą), z długimi zdaniami. Po trzecie jest to bardzo nietypowe science - fiction. Brak w nim w zasadzie elementu science, a tym samym opisów technicznych wynalazków ani zagadnień z zakresu fizyki czy astronomii. Po czwarte fabuła umiejscowiona jest... na dworze królewskim. Przypominało mi to XVII wiek tak na oko. Po piąte pomysł jest kosmiczny, wielce oryginalny, wręcz oszałamiający. Po szóste - zakończenie, takie nieoczekiwane. To wszystko przyczynia się do gonitwy myśli i coraz bardziej opadającej szczęki czytającego.
Odnośnie zawiązania akcji powiem Wam tylko co jest na pierwszej stronie. Jest istota, która myśli o sobie w rodzaju nijakim (Lem bawi się językiem i pisze "rozponawałom siebie" itp.). To coś czuje, że jest poddawane jakimś działaniom, powołującym ją do życia. Mój pierwszy trop, aha, lecimy Snergiem, mamy cyborga, który teraz będzie próbował wstać i zorientować się w tym nowym świecie. A figa! Istota nagle czuje "napływ płci" i wtedy zaczyna używać końcówek "-am". Następnie otwiera oczy i... jest na królewskim balu. Rzadko, bardzo rzadko jestem tak zaskakiwana podczas lektury. Każdy akapit wnosił coś nowego, coś absolutnie wykraczającego poza moją wyobraźnię, co wybijało mnie z raz obranego toku myślenia i utartych założeń, których nauczyły mnie poprzednie książki. Chapeaux bas!
Ocena: 5,5/6
Pierwsze wydanie: 1976
Stron: 40
Wiedziałam, że mam do czynienia z geniuszem, ale Maska mnie zaskoczyła na całej linii. Jest to króciutkie opowiadanko bardzo wyróżniające się na tle twórczości Lema. Po pierwsze główną postacią jest istota płci żeńskiej. Po drugie język jest niezwykle wyrafinowany*, kunsztowny, stylizowany na dawne czasy (ale bez przesady z tą ostatnią cechą), z długimi zdaniami. Po trzecie jest to bardzo nietypowe science - fiction. Brak w nim w zasadzie elementu science, a tym samym opisów technicznych wynalazków ani zagadnień z zakresu fizyki czy astronomii. Po czwarte fabuła umiejscowiona jest... na dworze królewskim. Przypominało mi to XVII wiek tak na oko. Po piąte pomysł jest kosmiczny, wielce oryginalny, wręcz oszałamiający. Po szóste - zakończenie, takie nieoczekiwane. To wszystko przyczynia się do gonitwy myśli i coraz bardziej opadającej szczęki czytającego.
Odnośnie zawiązania akcji powiem Wam tylko co jest na pierwszej stronie. Jest istota, która myśli o sobie w rodzaju nijakim (Lem bawi się językiem i pisze "rozponawałom siebie" itp.). To coś czuje, że jest poddawane jakimś działaniom, powołującym ją do życia. Mój pierwszy trop, aha, lecimy Snergiem, mamy cyborga, który teraz będzie próbował wstać i zorientować się w tym nowym świecie. A figa! Istota nagle czuje "napływ płci" i wtedy zaczyna używać końcówek "-am". Następnie otwiera oczy i... jest na królewskim balu. Rzadko, bardzo rzadko jestem tak zaskakiwana podczas lektury. Każdy akapit wnosił coś nowego, coś absolutnie wykraczającego poza moją wyobraźnię, co wybijało mnie z raz obranego toku myślenia i utartych założeń, których nauczyły mnie poprzednie książki. Chapeaux bas!
(...) musiał być już zmęczony własną inteligencją, zbyt przeszywającą i też po trosze niszczącą jego samego, zapewne zjadał nocami sam siebie, widać było, że mu z tym ciężko i że są godziny, w których rad by się jej pozbyć niczym kalectwa, nie jak przywileju i daru (...) (s. 9)Maska to dobry sposób, żeby posmakować s-f, bez obawy, że zasypią nas techniczny żargon i niezrozumiałe naukowe wyjaśnienia. Mały 40-stronicowy łyczek tego gatunku, ale jaki, proszę państwa, ale jaki!
Ocena: 5,5/6
* Z jednej strony miałam "Słownik języka polskiego", z drugiej "Słownik wyrazów obcych", z trzeciej słownik Kopalińskiego ;) Nie przerażajcie się, sprawdzałam jedno słowo na 1-2 strony, więc nie przerywałam sobie aż tak często czytania.
O, czytałam to kiedyś. W moim wydaniu to opowiadanie było dołączone do "Kongresu futorologicznego". Lem był po prostu geniuszem.
OdpowiedzUsuńCzytałm już wiele tekstów Lema, lecz "Maski" nie maiłam okazji. Genialny człowiek. Cenię i podziwiam jego teskty. A zabawy językowe- rewelacja! :-)
OdpowiedzUsuńMoje serce śpiewa jak skowronek, kiedy słyszę pochwały dla swego Mistrza!!! Niech ci się szczęści za ten akt łaski "docenienia" ;) Wiesz, że gdyby nie Lem, nie budowano by dziś międzynarodowej stacji kosmicznej? ;) A wszystko przez Arthura C. Clarke'a, kolegę po piórze, ale i wiernego fana Stanisława X,D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam wiosennie :)
I ja się cieszę, że Lem jest tak doceniany na blogach :]
OdpowiedzUsuńBasiu, nie, nie wiedziałam, jego życie to kopalnia ciekawych opowieści i anegdot, ciągle czegoś nowego się dowiaduję.
Book- te jego zabawy języków to nie pierwszyzna dla mnie mnie, Bajki robotów są tego pełne.
Pozdrawiam Was wszystkie :)
Ja też byłam zdziwiona, kiedy usłyszałam tę anegdotkę, ale porównując dzieła Lema i Clarke, można doszukać się jeszcze więcej zbieżności. Poza tym, obydwaj - to najwięksi pisarze tego gatunku, Clarke jako specjalista od inżynierii, wieloletni pracownik NASA, może poszczycić się wieloma osiągnięciami. :) Te obrotowe części stacji, które nie raz widzimy na filmach czy serialach, to właśnie jego projekt, ale właśnie ponoć to, jako pierwszy wymyślił Lem. ale długo by opowiadać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJedno słowo: Wow! Na pewno przeczytam :)
OdpowiedzUsuńCzytałam sto lat ;) temu, małe toto, ale pomysł wcina się w mózg i tam zostaje.
OdpowiedzUsuń