18 lipca 2011

Kate Wilhelm - Gdzie dawniej śpiewał ptak

Wydawnictwo: Czytelnik, 1981
Pierwsze wydanie: Where Late the Sweet Birds Sang, 1976
Stron: 226
Tłumacz: Jolanta Kozak

Nagroda HUGO 1977

W ramach zachęty: książka ta zaliczana jest do kanonu literatury s-f (np. przez James'a Gunn'a), właśnie dzięki temu na nią trafiłam (jest też pierwszą z tej listy s-f, którą sobie wybrałam dzięki niemu); ponadto autorka otrzymała za nią nagrodę Hugo (wygrała wtedy m.in. z Dziećmi Diuny Herbert'a) oraz czasopisma Locus. Zakładałam, że z tego kanonu książki w większości będą mi się podobać, dostaną tak ze 4,5, ale nie spodziewałam się, że już pierwsza wybrana przeze mnie pozycja dostanie aż tak wysoką ocenę!

Motyw zagłady ludzkości nie jest może jeszcze do cna wyeksploatowany, ale na pewno wyjątkowo popularny. Jedyne czym tu można czytelnika zaskoczyć, to chyba tylko wybraną formą, sposobem opisu, skupieniem się na jednym aspekcie. Nie jestem pewna czym ta książka wygrywa, chyba odwagą. Dzieli się na trzy części. Początek to nasilające się kłopoty Ziemi: zaczyna się głód, pogoda wariuje, brakuje surowców. Jednak największym problemem staje się degeneracja genów, bezpłodność, powolne wymieranie ludzi, zwłaszcza, że pojawiają się nowe choroby. Prawdę mówiąc, właśnie sam początek jest najsłabszy, bowiem praktycznie nie umotywowany. Na tych stronach nastawiałam się jeszcze na dość naiwną opowieść o ochronie środowiska z wątkiem miłosnym. I właśnie wtedy Wilhelm mnie zaskoczyła, ponieważ książka broni się jak może przed wyświechtanymi stereotypami. W cz. 1 historia skupia się na Dawidzie. W obliczu zagłady on i jego rodzina zakładają sporą farmę, gromadzą zapasy i sprzęt laboratoryjny, którego planują użyć, kiedy Stany Zjednoczone ogarnie już chaos. Wkrótce zaczynają prace nad klonowaniem, spieszą się, za wszelką cenę chcą uniknąć całkowitej zagłady naszego gatunku, a jedynie badania nad płodnością w kolejnych generacjach klonów stanowią nadzieję, że po ziemi będzie jeszcze kiedyś chodził człowiek. W cz. 2 w centrum pojawia się Molly - klon, a akcja skacze o wiele lat do przodu..
Gdy nadeszły wiosenne deszcze, nie było już przy życiu ani jednego dziecka poniżej ośmiu lat, a z trzystu dziewiętnastu osób, które przywędrowały w górę doliny pozostało dwieście jeden. W miastach żniwo było znacznie obfitsze. (s. 24)
Jak już wspominałam, podobała mi się odwaga książki. Jest w niej trochę erotyzmu, - klony np. uprawiają wolną miłość, ponadto istota ludzka jest w niej nieraz traktowana przedmiotowo, a fabuła nie grzęźnie w zbyt przewidywalnym błocku. Moją uwagę zwrócił też oryginalny opis społeczeństwa klonów, które uważają samych siebie za odrębny od człowieka gatunek. Część pierwsza ponadto wywołała u mnie gęsią skórkę, mimo upału, i podobne wrażenia jakie miałam, czytając Ostatni brzeg Shute'a. Najmocniejszym w niej akcentem jest gloryfikacja jednostki i indywidualizmu i choć robi to zupełnie inaczej niż np. Lot nad kukułczym gniazdem, to udaje jej się to równie znakomicie. Ponadto jest to kolejna już książka s-f, którą mogę polecić osobom obawiającym się tego gatunku. Brak tu właściwe technicznych opisów, a naukowych dywagacji jest tylko kilka akapitów na całych dwustu stronach. Wilhelm stawia na dialogi, opis działań bohaterów i ich emocji.

Żałuję, że nie wydano więcej powieści tej pisarki w Polsce. Dobrze jednak, że Gdzie dawniej śpiewał ptak przypomniało Solaris w 2007. Na pewno ta nowa okładka prezentuje się atrakcyjniej (zdjęcie z empiku).


Ocena: 5,5/6

9 komentarzy:

  1. Witam! Nominowałam cię do nagrody "One Lovely Blog Award".. Wiem, że nie wszyscy lubią tego typu zabawy, ale jeśli sprawi ci ona radość, będzie mi miło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie na temat zupełnie:))
    Typuję Cię (typ, typ), nominuje do zabawy blogowej One Lovely blog awards:) Info na moim blogu (się pojawi za chwilę). Jeśli masz chęć zapraszam:) Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki dziewczyny, tym razem jednak spasuję, zwłaszcza, że ostatnio w ramach zabawy ujawniałam kilka informacji o sobie. Ale dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta nowa okładka to jakiś ohydny kicz... Pierwsza jest wg mnie fajniejsza. Z jednej strony abstrakcyjna z drugiej przypomina te kule z oldskulowego The Prisonera.

    OdpowiedzUsuń
  5. inna sprawa że żywotność książek z tamtej ery się chyba właśnie jakoś kończy... wiele klejonych tamtą techniką się rozpada itd... :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz, mnie się właściwie żadna nie podoba, choć zdaję sobie sprawę, że ta druga przyciągnie wzrok większej liczby czytelników jako kolorowa. To dobrze, bo książka jest tego warta. A te kule to zakładam, że nawiązują do klonowania, wszystkie są identyczne.
    Książki z lat 80. mają się jeszcze świetnie, jak i ta. Owszem, papier żółknie, ale druk nie zanika, a klej trzyma jak trzeba. To te nowsze są gorzej często robione.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć! Nominowałam Cię do nagrody "One Lovely Blog Award"... Nie wiem, czy lubisz takie zabawy - jeśli nie, to nie chowaj urazy :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki, jak wcześniej pisałam: pasuję.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytam, koniecznie. Myślałam, że czytałam, bo okładka jakby znajoma, ale chyba bardziej znajomy jest ten ludzik Czytelnika, a nie kule.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Jak powiedział Tuwim "Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa" :)