Wydawnictwo: Państwowy Instytut wydawniczy, 1974
Pierwsze wydanie: The First Forty-Nine Stories, 1965
Tłumacz: Bronisław Zieliński (tych 3, które czytałam)
Miejmy to już za sobą. Napisać coś muszę, bo za parę tygodni na zajęciach już niewiele będę pamiętać. Jak już pisałam Hemingway'a nie lubię, i kiedy mówię "nie lubię" mam na myśli, że naprawdę nie jestem w stanie go czytać, zwyczajnie się zmuszam. Odrzuca mnie ten pisarz na całej linii. Niech se będzie wybitny, niech będzie wyjątkowy, niech będzie może i najważniejszym pisarzem amerykańskim. Ja tego nie kupuję. Zwłaszcza jego bohaterów: jak facet, to zimny drań, mruk i często szowinista, który z góry patrzy na głupiutkie kobietki i gardzi bardziej wrażliwszymi mężczyznami. Jak kobieta to albo bezwzględna suka, przyprawiająca rogi swojemu mężowi, albo głupia i naiwna gąska. No bożeno, ręce opadają od tej monotonii. I niech se nawet Ernest zmienił sposób pisania jaki uprawiano przez lata. Pan pisarz porzucił opisy przyrody, drwił z przymiotników, ograniczył możliwe rozmowy swoich bohaterów. To nie dla mnie. Może gdyby go nie było, stracilibyśmy coś, zapewne oświecą mnie w tym względzie na zajęciach, przywołując inspiracje Hemingwayem. No i dobrze, kiwnę na to głową. Ale jednak nie będę pisać, że zachwyca, jak nie zachwyca. A Hemingway wielkim pisarzem nie jest, dla mnie rzecz jasna.
Krótkie szczęśliwe życie Franciszka Macombera (stron 38)
Safari. Na pierwszym planie trójkąt: odważny, pozbawiony skrupułów myśliwy-przewodnik (Wilson), "miętki" i tchórzliwy mąż (Franio), niewierna żona łasa na pieniądze męża i przygody z myśliwym (Margot). Wiemy jak to się skończy? W momencie kulminacyjnym nawet zaangażowałam się w całą historię, aczkolwiek całe opowiadanie (patrz ilość stron) czytałam 4 dni. Rekord życiowy. W tle zabijanie zwierząt. Zakończenie pozostawia czytelnika z odrobiną niepewności, co przemawia na plus całej historii.
W Michigan (stron 6)
Jedyny plus tego opowiadania to to, że jest krótkie. Tym razem mamy parkę głównych bohaterów: ona typ głupiutkiej gąski (Liza), on typ robola pozbawionego głębszej myśli (Jim). Fascynujące. Opowiadanie jest pisane z jej punktu widzenia, bowiem dziewczyna zakochuje się w owym kowalu. Koniec, oczywista, brutalny, zimny, nie pozostawiający żadnych złudzeń. No, przyznam jeszcze, że nie przypomina to amerykańskich filmów z tego okresu (1921), więc jako takie jest odważne, niszczące mit American dream.
Wzgórza jak białe słonie (6 stron)
To opowiadanie pozostawiło po sobie chyba najlepsze wrażenie, bowiem kobieta wreszcie wyłamuje się z Hemingway'owskiego schematu: nie jest gąską, nie jest naiwna, ale jest głupia, no dobra, może nie głupia, ale postępuje nierozsądnie i nie chce kierować swoim życiem sama. Oczywiście, robi to za nią jej chłopak, typ manipulatora i emocjonalnego wampira. Imion brak. Całość to w sumie jedna ich rozmowa, przeprowadzona na stacji gdzieś w Hiszpanii, z pozoru bez znaczenia i prozaiczna, w rzeczywistości ukazująca prawdziwy konflikt, brak bliskości między nimi i odzierająca ze złudzeń.
Zakończę jeszcze błyskotliwą uwagą, że czcionka PIW była wspaniała i szkoda, że nikt już takiej nie stosuje. Koniec tej mordęgi z panem H.
Pierwsze wydanie: The First Forty-Nine Stories, 1965
Tłumacz: Bronisław Zieliński (tych 3, które czytałam)
Miejmy to już za sobą. Napisać coś muszę, bo za parę tygodni na zajęciach już niewiele będę pamiętać. Jak już pisałam Hemingway'a nie lubię, i kiedy mówię "nie lubię" mam na myśli, że naprawdę nie jestem w stanie go czytać, zwyczajnie się zmuszam. Odrzuca mnie ten pisarz na całej linii. Niech se będzie wybitny, niech będzie wyjątkowy, niech będzie może i najważniejszym pisarzem amerykańskim. Ja tego nie kupuję. Zwłaszcza jego bohaterów: jak facet, to zimny drań, mruk i często szowinista, który z góry patrzy na głupiutkie kobietki i gardzi bardziej wrażliwszymi mężczyznami. Jak kobieta to albo bezwzględna suka, przyprawiająca rogi swojemu mężowi, albo głupia i naiwna gąska. No bożeno, ręce opadają od tej monotonii. I niech se nawet Ernest zmienił sposób pisania jaki uprawiano przez lata. Pan pisarz porzucił opisy przyrody, drwił z przymiotników, ograniczył możliwe rozmowy swoich bohaterów. To nie dla mnie. Może gdyby go nie było, stracilibyśmy coś, zapewne oświecą mnie w tym względzie na zajęciach, przywołując inspiracje Hemingwayem. No i dobrze, kiwnę na to głową. Ale jednak nie będę pisać, że zachwyca, jak nie zachwyca. A Hemingway wielkim pisarzem nie jest, dla mnie rzecz jasna.
Krótkie szczęśliwe życie Franciszka Macombera (stron 38)
Safari. Na pierwszym planie trójkąt: odważny, pozbawiony skrupułów myśliwy-przewodnik (Wilson), "miętki" i tchórzliwy mąż (Franio), niewierna żona łasa na pieniądze męża i przygody z myśliwym (Margot). Wiemy jak to się skończy? W momencie kulminacyjnym nawet zaangażowałam się w całą historię, aczkolwiek całe opowiadanie (patrz ilość stron) czytałam 4 dni. Rekord życiowy. W tle zabijanie zwierząt. Zakończenie pozostawia czytelnika z odrobiną niepewności, co przemawia na plus całej historii.
W Michigan (stron 6)
Jedyny plus tego opowiadania to to, że jest krótkie. Tym razem mamy parkę głównych bohaterów: ona typ głupiutkiej gąski (Liza), on typ robola pozbawionego głębszej myśli (Jim). Fascynujące. Opowiadanie jest pisane z jej punktu widzenia, bowiem dziewczyna zakochuje się w owym kowalu. Koniec, oczywista, brutalny, zimny, nie pozostawiający żadnych złudzeń. No, przyznam jeszcze, że nie przypomina to amerykańskich filmów z tego okresu (1921), więc jako takie jest odważne, niszczące mit American dream.
Wzgórza jak białe słonie (6 stron)
To opowiadanie pozostawiło po sobie chyba najlepsze wrażenie, bowiem kobieta wreszcie wyłamuje się z Hemingway'owskiego schematu: nie jest gąską, nie jest naiwna, ale jest głupia, no dobra, może nie głupia, ale postępuje nierozsądnie i nie chce kierować swoim życiem sama. Oczywiście, robi to za nią jej chłopak, typ manipulatora i emocjonalnego wampira. Imion brak. Całość to w sumie jedna ich rozmowa, przeprowadzona na stacji gdzieś w Hiszpanii, z pozoru bez znaczenia i prozaiczna, w rzeczywistości ukazująca prawdziwy konflikt, brak bliskości między nimi i odzierająca ze złudzeń.
Zakończę jeszcze błyskotliwą uwagą, że czcionka PIW była wspaniała i szkoda, że nikt już takiej nie stosuje. Koniec tej mordęgi z panem H.
Niedawno przeczytałam "Starego człowieka i morze". Najbardziej rozśmieszył mnie początek: "Był starym człowiekiem i łowił ryby na Golfsztromie" :)
OdpowiedzUsuńPowiem tak: było OK, ale nic więcej.
Zaliczam się do tych, którzy nie są w stanie czytać tego pana. Chyba, że bym się uparła i przeczytała wszystko co napisał, może coś bym znalazła dla siebie...ale na to siły ani chęci jakoś nie mam.
OdpowiedzUsuńA czemu właśnie te trzy opowiadania wybrałaś? Dlaczego nie całość pytać nie zamierzam - przekaz notki wydaje się być oczywisty w tej kwestii ;)
OdpowiedzUsuńHemingway jest oszczędny w wyrazie i ma swoje własne spojrzenie na świat i ludzi, ale to sprawia że jego proza jest tak mocna i wyjątkowa. Taki był, tak widział innych, tak żył; jest w tym spójny niezwykle i prawdziwy. Wiem, że nie ma sensu przekonywać kogoś do 'polubienia', ale dla mnie to tak jakbyś powiedziała: nie lubię czekolady. W głowie się po prostu nie mieści! :)
Luna i Lotta- dokładnie
OdpowiedzUsuńmaiooffka-przyznaję, jesteś jedyną znana mi kobietą, która przyznaje się do lubienia twórczości Hemingwaya ;) Dla mnie to tak jakbyś ktoś napisał,że lubi czarninę :P wiesz, może mi właśnie to jego postrzeganie świata tak przeszkadza. Widze, ile inni z niego czerpali, a jednak nie mogę, no po prostu nie mogę. Myślę,że na żywo byśmy się tez chyba nie polubili.
Aha, te 3 opowiadania, bo, na szczęście, tylko te będziemy omawiać.
OdpowiedzUsuńHa! Bardzo mi się podoba Twoja recenzja i przedstawienia Twojego stosunku do twórczości pana H.:)
OdpowiedzUsuńTrudna sprawa z tym H. :) Przeczytałam tylko obowiązkowo "Starego człowieka i morze" dawno, dawno temu w szkole podstawowej. Próbowałam całkiem niedawno sięgnąć po "Komu bije dzwon", ale odłożyłam po kilku stronach. Mnie też chyba z nim nie po drodze... :) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBook, ja dobrnęłam do połowy "Komu bije dzwon" i się poddałam. strasznie to wtedy przezywałam, bo to była dokładnie pierwsza książka,jakiej nie skończyłam.
OdpowiedzUsuńOho, Hemingway. Też go nie znoszę. Zakładamy jakąś grupę wsparcia? :)
OdpowiedzUsuńa może grupę oporu? ;)
OdpowiedzUsuńja nie przełykam i nie trawię słowa pisanego owego Pana :)
OdpowiedzUsuńmaiooffka nadal w mniejszości ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam "komu bije dzwon" i choć było to wieki temu to pamiętam, że mi się podobał, był taki inny, ale mocny, solidny, taki jak,eeeee, no dzwon właśnie.
OdpowiedzUsuńTak poważnie to chciałam wrócić do Hemingwaya i właśnie tak poważniej sięz nim rozprawić, sprawdzić czy polubie świadomie itd.
śmietanko, nie potrafiłam zaangażować się w opowieść o tym mężczyźnie, nie czułam tego kompletnie. Jedyne emocje wzbudzała we mnie uległość i pokora jego kobiety, miałam ochotę ją palnąć w ucho za to. Przerwałam w momencie kiedy bodajże zrobili zasadzkę i czekali w jakichś krzakach, czekali tak i czekali i powiedziałam basta! Teraz czytałam te opowiadania i widzę, że nawet jako dorosła osoba nie jestem w stanie się tym zachwycić, nawet jak doceniam pewne rzeczy, których wtedy nie dostrzegałam, to nadal mnie to nie rusza. Dokładnie tak samo mam z filmami Michelangelo Antonioniego. Wszystko pięknie, ale co z tego, nie robi to na mnie dużego wrażenia.
OdpowiedzUsuńWZGORZA JAK BIAŁE SŁONIE
OdpowiedzUsuńanalizowałam to na zajęcia z literaturoznawstwa
Trochę w bólach, troche w pocie czoła
W końcu się udało ( choć dopiero druga analiza została przyjęta przez prwadzącą zajęcia)
Po tym wydarzeniu po pana H już nigdy nie sięgnęłam
Ciekawa jestem co napisałaś w tej analizie!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńAnonimom dziękuję. Jak się podpiszesz, to co innego.
OdpowiedzUsuńPonoć faceci lubią Hemingwaya. Ja nie. Dwa podejścia do "Komu bije dzwon", jakoś tak do połowy dotarłem. Dam jeszcze szansę "Pożegnaniu z bronią", a jak nie wejdzie, to nic na siłę.
OdpowiedzUsuńTo jak ja. I to "Pożegnaniu z bronią" na półce stoi, sama nie wiem po co to kupiłam. Ech, chyba efekt książki za 1 zeta.
OdpowiedzUsuńMój egzemplarz też za złotówkę:P Ale ponoć to jedna z lepszych książek o pierwszej wojnie, więc kiedyś spróbuję:)
OdpowiedzUsuńErnest się w grobie przewraca, że tak tanio idą jego ksiązki ;) Hugo to za 4zł kupiłam.
OdpowiedzUsuńErnest niech nie jęczy, w niezłym towarzystwie na tych wyprzedażach leży:P
OdpowiedzUsuń'geniusz' byłoby to słowo zbyt wielkie,a 'oderwać się nie mogłam' określeniem całkowicie tu nie pasującym.
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak delektowałam się opowiadaniami H jak jakimś niecodziennym smakołykiem, troszeczkę skradły mi one duszę.
'Wzgórza jak białe słonie" są ukoronowaniem całego tomu jaki posiadam.
I nie zgadzam się z recenzją co do tego opowiadania, zwłaszcza jeśli chodzi o osobą kobiety.
Ani polemizować nie mogę, ani zgodzić się nie mogę, bowiem brak słowa o tym, dlaczego się nie zgadzasz :( ale dzięki za odwiedziny.
OdpowiedzUsuńJednakowoż zwolennicy Ernesta nadal w mniejszości :)
W sumie to moja pierwsza wypowiedź na jakimkolwiek forze (tak to się odmienia?) internetowym,ale aż cisnęło się na usta.
OdpowiedzUsuńZazwyczaj się nie wychylam, gdyż tchórz ze mnie.
To nie forum, to tylko mój blog :] Bać się nie ma czego, chętnie się dowiem co Ci się podoba w twórczości H.
OdpowiedzUsuń