Wydawnictwo: MUZA SA, 2009
Pierwsze wydanie: The Believers, 2008
Liczba stron: 341
Tłumacz: Hanna Pawlikowska-Gannon
No, proszę, proszę. Ktoś tu ma talent. Zazwyczaj obawiam się nieco współczesnych powieści ze stanów czy UK, często wydają mi się zbyt oderwane od mojej rzeczywistości, zbyt wulgarne, dosadne, takie zimne. Jednak tę czytałam z rosnącym zainteresowaniem i myślę, że do Heller na pewno jeszcze wrócę, zwłaszcza, że na półce mam jej Notatki o skandalu w oryginale. Jedynym jej trickiem charakterystycznym dla tego trendu jest banalizowanie codzienności, ale na szczęście zna umiar.
Moim zdaniem pisarka, Brytyjka mieszkająca w Stanach, nieco wyśmiewa się z Amerykanów w taki europejski sposób, który dla samych zainteresowanych chyba jest niewyczuwalny (choć kto wie jak tam została przyjęta ta książka, mnie się sprawdzać nie chce jakoś). Nie jest jednak złośliwa do bólu, po prostu delikatnie z nich kpi. Widać chyba, że się już naoglądała takich ludzi. Jest to opowieść o nowojorskiej rodzinie Litvinoff: ojciec, matka, ich dorosłe dzieci (dwie córki i adoptowany syn). Są bardzo lewicowi, w tak idiotyczny sposób dla czytelnika zza dawnej Żelaznej Kurtyny, są radykalni w swoich poglądach, wielbią jakieś rewolucyjne bzdury. Czasem aż mi się wierzyć nie chciało, że ludzie mogą swoje życie poświęcić na takie kretynizmy. Nawet dzieciaka adoptowali z takich pobudek! Żyją sobie w tym swoim bogatym światku, otoczeni codziennym luksusem, obsikują się na samą myśl o niesprawiedliwości społecznej, a sami są za ślepi, żeby dostrzec własną, porąbaną rodzinę. Nie zrozumcie mnie źle, nie narzekam na książkę, po prostu odniosłam wrażenie, że tak Heller ich przedstawiła i ja tak to odebrałam.
Ich życie zmienia się kiedy ojciec dostaje wylewu, od tego czasu jest już tylko elementem rozmów pozostałych bohaterów. I jest to dla nich początek powolnego spadania łusek z oczu, zmiany, szukania własnej tożsamości, sprawdzania jaka jest prawda o ich życiu. Właśnie prawda wydaje się być głównym tematem tej książki, a najważniejszy dialog, punkt kulminacyjny, jest w rozmowie o tym na stronie 321. O tak, to było coś, nie każdy potrafiłby napisać coś takiego. Heller ma talent, szarżuje niesamowicie, ale nigdy nie traci nad tą grupką kontroli. Przygląda im się pod mikroskopem, czasem pociągnie za sznurek, dziabnie skalpelem, patrzy jak zareagują. I jeszcze jedno, jej talent jaśnieje, kiedy co kilkadziesiąt stron trafia się na perłę w postaci pięknego porównania. No, takie cudeńka, to widziałam ostatnio tylko u Edith Wharton. Jednocześnie, ma manierę pochwalenia się czasem bardzo wyrafinowanym, sztucznym słowem, co daje efekt zgrzytu; na szczęście są to rzadkie przypadki. Może kwestia tłumaczenia? Ale ono mi jednak nie zgrzytało, wręcz przeciwnie.
Wydanie jest na wysokim poziomie, zwłaszcza okładka, raz, że niepstrokata, dwa, że z dobrym pomysłem na zdjęcie, trzy, że są na niej ukryte znaczki widoczne pod światło i niematowe jak reszta okładki. Są to ikony przywołujące na myśl do czego ludzie dążą, w co wierzą lub czego szukają, udany pomysł.
Ocena: 5/6
Pierwsze wydanie: The Believers, 2008
Liczba stron: 341
Tłumacz: Hanna Pawlikowska-Gannon
No, proszę, proszę. Ktoś tu ma talent. Zazwyczaj obawiam się nieco współczesnych powieści ze stanów czy UK, często wydają mi się zbyt oderwane od mojej rzeczywistości, zbyt wulgarne, dosadne, takie zimne. Jednak tę czytałam z rosnącym zainteresowaniem i myślę, że do Heller na pewno jeszcze wrócę, zwłaszcza, że na półce mam jej Notatki o skandalu w oryginale. Jedynym jej trickiem charakterystycznym dla tego trendu jest banalizowanie codzienności, ale na szczęście zna umiar.
Moim zdaniem pisarka, Brytyjka mieszkająca w Stanach, nieco wyśmiewa się z Amerykanów w taki europejski sposób, który dla samych zainteresowanych chyba jest niewyczuwalny (choć kto wie jak tam została przyjęta ta książka, mnie się sprawdzać nie chce jakoś). Nie jest jednak złośliwa do bólu, po prostu delikatnie z nich kpi. Widać chyba, że się już naoglądała takich ludzi. Jest to opowieść o nowojorskiej rodzinie Litvinoff: ojciec, matka, ich dorosłe dzieci (dwie córki i adoptowany syn). Są bardzo lewicowi, w tak idiotyczny sposób dla czytelnika zza dawnej Żelaznej Kurtyny, są radykalni w swoich poglądach, wielbią jakieś rewolucyjne bzdury. Czasem aż mi się wierzyć nie chciało, że ludzie mogą swoje życie poświęcić na takie kretynizmy. Nawet dzieciaka adoptowali z takich pobudek! Żyją sobie w tym swoim bogatym światku, otoczeni codziennym luksusem, obsikują się na samą myśl o niesprawiedliwości społecznej, a sami są za ślepi, żeby dostrzec własną, porąbaną rodzinę. Nie zrozumcie mnie źle, nie narzekam na książkę, po prostu odniosłam wrażenie, że tak Heller ich przedstawiła i ja tak to odebrałam.
Ich życie zmienia się kiedy ojciec dostaje wylewu, od tego czasu jest już tylko elementem rozmów pozostałych bohaterów. I jest to dla nich początek powolnego spadania łusek z oczu, zmiany, szukania własnej tożsamości, sprawdzania jaka jest prawda o ich życiu. Właśnie prawda wydaje się być głównym tematem tej książki, a najważniejszy dialog, punkt kulminacyjny, jest w rozmowie o tym na stronie 321. O tak, to było coś, nie każdy potrafiłby napisać coś takiego. Heller ma talent, szarżuje niesamowicie, ale nigdy nie traci nad tą grupką kontroli. Przygląda im się pod mikroskopem, czasem pociągnie za sznurek, dziabnie skalpelem, patrzy jak zareagują. I jeszcze jedno, jej talent jaśnieje, kiedy co kilkadziesiąt stron trafia się na perłę w postaci pięknego porównania. No, takie cudeńka, to widziałam ostatnio tylko u Edith Wharton. Jednocześnie, ma manierę pochwalenia się czasem bardzo wyrafinowanym, sztucznym słowem, co daje efekt zgrzytu; na szczęście są to rzadkie przypadki. Może kwestia tłumaczenia? Ale ono mi jednak nie zgrzytało, wręcz przeciwnie.
Wydanie jest na wysokim poziomie, zwłaszcza okładka, raz, że niepstrokata, dwa, że z dobrym pomysłem na zdjęcie, trzy, że są na niej ukryte znaczki widoczne pod światło i niematowe jak reszta okładki. Są to ikony przywołujące na myśl do czego ludzie dążą, w co wierzą lub czego szukają, udany pomysł.
Ocena: 5/6
Czasem lubię poczytać sobie te wulgarne powieści ze Stanów, na przykład Joyce Carol Oates. Ale ta brzmi po prostu wyśmienicie. Europejska, więc swojska. Ironicznie o Amerykanach, więc to coś, co lubię. Utalentowana autorka? Więcej pytań nie mam.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że o tym tytule nawet nie słyszałam, ale na "Notatki o skandalu" od dawna mam ochotę, tym bardziej, że bardzo chciałabym w końcu obejrzeć film ;).
OdpowiedzUsuńSen, tej Oates to prawdę mówiąc nie znam, a przeglądając tytuły nawet nie kojarzę żadnego!
OdpowiedzUsuńIza, mnie się film podobał, trochę teraz muszę odczekać, żeby go bardziej zapomnieć, zanim książkę przeczytam ;) W sumie szkoda.
Nazwisko o uszy mi się obiło, ale na razie nie miałam kontaktu. A po Twojej recenzji chcę :D Więc jeżeli jest to Twoja książka, to zaklepuję pożyczkę po wakacjach 2011 :D
OdpowiedzUsuńDone :]
OdpowiedzUsuńOglądałam dawno już "Notatki o skandalu" i podobały mi się.
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie swoją recenzją, czuję, że może mi się ta książka spodobać :).
Recenzowałam to kiedyś, dawno temu u siebie i wciąż pamiętam tę książkę bardzo dobrze. Nie jest to regułą, więc potwierdza moją bardzo dobrą opinię o tej powieści, szkoda, że jest u nas tak mało znana.
OdpowiedzUsuńKornwalia - super :D Mam tylko nadzieję, że będę pamiętała, że ją sobie zaklepałam :D A jak nie, to pewnie Ty będziesz i mi ją przyniesiesz kiedyś ;)
OdpowiedzUsuńhmmmm, mówiąc szczerze pierwsze słyszę. Brzmi zachęcająco.
OdpowiedzUsuńKwadraciki zaznaczać, kwadraciki ankietki, moi Państwo ;)
OdpowiedzUsuńPadma- sprawdzę co pisałaś.
Raczej nie :)
OdpowiedzUsuńPierwsze słyszę o tej autorce, ale zapamiętam sobie nazwisko skoro warta uwagi.
OdpowiedzUsuńWidzę, że Dukaja czytasz - zazdroszczę, bo zaintrygował mnie ten autor :)
Luna, faktycznie, dla Ciebie jeszcze nie, ale już za parę lat ;)
OdpowiedzUsuńmaioofka -no, stałam się fanką po tej jednej książce, którą czytałam. A Król Bólu to na razie konsternacja.
No właśnie, dlatego ja nie chcę go obejrzeć przez czytaniem, bo wiem, że potem książka nie będzie już tym samym. Jakoś wolę oglądnąć film i wiedzieć jak się skończy niż czytać jakąkolwiek książkę znając zakończenie. Chociaż wiadomo, nie zawsze tak się da.
OdpowiedzUsuńJuż od jakiegoś czasu mam ją na liście, a teraz jeszcze bardziej czuję, że warto
OdpowiedzUsuńIzusr-mam tak samo, ale masz rację czasem tak wychodzi po prostu.
OdpowiedzUsuńgrendella-tym bardziej się cieszę:)