Pierwsze wydanie: 2005
Stron: 311
Tłumacz: Elżbieta McIver
Jest duża szansa, że to będzie jedna z niewielu negatywnych blogowych recenzji tej książki, jeśli nie jedyna. Byłam nastawiona do niej bardzo pozytywnie, ot, przyjemne, lekkie czytadełko, coby się uśmiechnąć trochę i odmóżdżyć. Niestety, dla mnie to było prawie niestrawne, mdłe w smaku, bez polotu.
Na tytułowej ulicy mieszka kilkoro bohaterów naszej książki, fabuła jednak ogarnia większą liczbę ludzi, ale każdy z nich jest jakoś powiązanych z którymś mieszkańcem nr 44. Jednak ich wybór wydaje się być bez składu i ładu. Jedna połowa, starsze pokolenie, to raczej sztampowe typy (wyzwolona geolog, artystyczna dusza; typowy Brytyjczyk, bywalec pubów, matka materialistka, próbująca wyswatać córkę i zmienić ją na modłę lat jej własnej młodości); druga połowa, młodsza generacja, to wachlarz ludzi bezbarwnych, niezdecydowanych, bez żadnej pasji, których jedynym poważnym problemem jest brak drugiej połowy (litości!), bowiem większości rodzice płacą czynsz i dają, bo ja wiem?, kieszonkowe (?).
Ich życie jest nudne, w każdym razie mnie nużyło. Zajmują się bzdurami, gadają o pierdołach, brak w nich jakiejś głębszej myśli, może czasem mają jakieś przebłyski, ale szybko gasnące, ich problemy są mi kompletnie obce. Nie przytrafia im się absolutnie nic godnego większej uwagi. Książka jest chyba jakąś wariacją chick lit, przede wszystkim jednak to łagodna, smętna obyczajówka. Wiem, wiem, nie powinnam oczekiwać za dużo po takich pozycjach, sama nie wiem, przestali już pisać czytadła, które mają szansę mi się spodobać? Pamiętam, że były jednak takie, które przeczytałam dla relaksu, z zainteresowaniem, a bez marudzenia.
Do plusów 44 Scotland Street zaliczyłabym lekkość stylu (czyta się szybko), ilustracje, kilka zabawnych momentów, w których się roześmiałam i przedstawienie Edynburga (bardzo zachęcające). Niestety, zdążyłam zamówić już sobie część 2, zanim przeczytałam pierwszą. Przeczytać, przeczytam, wybrzydzać nawet nie będę, ale zrobię to bez pozytywnego nastawienia , jakie miałam wcześniej.
Ocena: 2,5/6
Na tytułowej ulicy mieszka kilkoro bohaterów naszej książki, fabuła jednak ogarnia większą liczbę ludzi, ale każdy z nich jest jakoś powiązanych z którymś mieszkańcem nr 44. Jednak ich wybór wydaje się być bez składu i ładu. Jedna połowa, starsze pokolenie, to raczej sztampowe typy (wyzwolona geolog, artystyczna dusza; typowy Brytyjczyk, bywalec pubów, matka materialistka, próbująca wyswatać córkę i zmienić ją na modłę lat jej własnej młodości); druga połowa, młodsza generacja, to wachlarz ludzi bezbarwnych, niezdecydowanych, bez żadnej pasji, których jedynym poważnym problemem jest brak drugiej połowy (litości!), bowiem większości rodzice płacą czynsz i dają, bo ja wiem?, kieszonkowe (?).
Ich życie jest nudne, w każdym razie mnie nużyło. Zajmują się bzdurami, gadają o pierdołach, brak w nich jakiejś głębszej myśli, może czasem mają jakieś przebłyski, ale szybko gasnące, ich problemy są mi kompletnie obce. Nie przytrafia im się absolutnie nic godnego większej uwagi. Książka jest chyba jakąś wariacją chick lit, przede wszystkim jednak to łagodna, smętna obyczajówka. Wiem, wiem, nie powinnam oczekiwać za dużo po takich pozycjach, sama nie wiem, przestali już pisać czytadła, które mają szansę mi się spodobać? Pamiętam, że były jednak takie, które przeczytałam dla relaksu, z zainteresowaniem, a bez marudzenia.
Do plusów 44 Scotland Street zaliczyłabym lekkość stylu (czyta się szybko), ilustracje, kilka zabawnych momentów, w których się roześmiałam i przedstawienie Edynburga (bardzo zachęcające). Niestety, zdążyłam zamówić już sobie część 2, zanim przeczytałam pierwszą. Przeczytać, przeczytam, wybrzydzać nawet nie będę, ale zrobię to bez pozytywnego nastawienia , jakie miałam wcześniej.
Ocena: 2,5/6
Dokładnie tego się po te książce spodziewałem i dziwiły mnie niektóre super pozytywne opinie:)
OdpowiedzUsuńTak się bałam, że będzie to niezłe przynudzanie. Tak jak cykl O Mme Ramotswe jeszcze trawię (w niewielkich dawkach), niedzielny klub filozoficzny mnie zmęczył, a Espresso tales (z tego cylku o którym piszesz), w ogóle sobie darowałam, mimo, że miałam okazję korzystnego zakupu tego dziełka:).
OdpowiedzUsuńTeż zamówiłam już tom 2, a pierwszy nieprzeczytany czeka na półce ;) Zobaczymy, jakie będę miała wrażenia, teraz jeszcze bardziej jestem ciekawa :D
OdpowiedzUsuńoj, też zamówiłam już 2 tom, a pierwszy na półce :) Mama nadzieję, że jednak nie będzie aż tak źle ;P
OdpowiedzUsuńHm... nie wiem, czy mam ochotę ją przeczytać, ale to nie zmienia faktu, że recenzja jest bardzo dobra! :D
OdpowiedzUsuńTak samo jak szfagree :)
OdpowiedzUsuńKatastrofa? Jakoś potrafię w to uwierzyć ;-)
OdpowiedzUsuńBędzie hurtem. Dzięki wszystkim za wpisy. Jeśli ktoś lubi takie lekkie książki, to i tak przeczyta, a jak nie lubi, to przynajmniej ostrzegłam :]
OdpowiedzUsuńOjej. No to klops.
OdpowiedzUsuńBo ja nie wiem czy lubię, a przeczytać chyba już muszę, gdyż stoi już na półce.
Mam nadzieję, że będzie bezboleśnie i bez wielkiego dramatu!
Pozdrawiam :)
Mi już ją ma enga pożyczyć w ramach kolejkowa, więc też pewnie kiedyś przeczytam, w każdym razie w tym momencie cieszę się, że jej nie kupiłam ;)
OdpowiedzUsuńMiałam niemal idealnie takie same wrażenia z lektury tej książki. Po drugi tom jednak pewnie nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńZrezygnowałam z 2 cz., wydawnictwo nie robiło z tego problemu ;)
OdpowiedzUsuńJejku, wreszcie ktoś, kto się nie zachwyca Alexandrem McCallem Smithem...
OdpowiedzUsuń