13 lutego 2010

Truman Capote - Z zimną krwią

Wydawnictwo: REBIS
wydanie pierwsze: 1966
ilość stron: 427

Znałam i film na podstawie tej książki (In Cold Blood), jak i film o powstawaniu tej książki (Capote), w związku z tym zawsze chciałam to przeczytać. Nie dziwię się, że Capote nie był po niej w stanie napisać już niczego równie dobrego, bo tu pobił samego siebie. I jest to kryminał, i nim kompletnie nie jest. Jak to jest: znam dokładnie całą tę historię, znam jej tło (vide film), a nawet wiem jak to się skończy. A jednak nie można się od niej oderwać. Wspaniale zarysowane charaktery, z tym że słowo "zarysowane" jest wręcz obraźliwe dla tego pisarza. Gdy coś jest zarysowane, kojarzy mi się ze szkicem, a to nie są szkice, to nawet nie portrety, to są głębokie, psychologiczne i genialne opisy ludzi. Jakby im walcem w dusze wjechał. I to nie tylko jeśli chodzi o samych morderców, mam też na myśli tę zabitą rodzinę i kilkoro innych uczestników tej całej historii. Rzadko się czytelnik z czymś takim spotyka. Jeśli kiedykolwiek będę mogła powiedzieć, że poznałam prawdę o jakimś człowieku ( w końcu czuża dusza temnyj lis), to zaryzykowałabym, że był nim Perry Smith (na nim Capote się wyraźnie skupia).

Co dziwne, mam dość ambiwalentny stosunek do tego tytułu jak i do samego pisarza. To, co zrobił jest naprawdę świetne, włożył w to ogrom pracy, osiągnął szczyt swojego talentu jak dla mnie. Ale z drugiej strony... był wampirem jakby nie patrzeć. Wyssał z tej historii wszystko, co się tylko dało, niemalże z żył tych morderców i innych, do szpiku kości, wziął dla siebie, zmielił i wykorzystał jak jakaś okropna pijawka. Dlatego ten tytuł ma dla mnie trzy, nie dwa znaczenia, ostatnie było niezamierzone i tyczy się właśnie autora.

Czy książka zbliża się do wielkiej tajemnicy - jakie są korzenie zła? Nie, ale dlatego, że to jest po prostu niemożliwe. Pokazuje jednak, że ono nie ma granic, że nie da się go ogarnąć i zrozumieć. Opisuje tam takie rzeczy, że człowiek ma ochotę zamknąć się w schronie i nie ufać nikomu (w mistrzowski sposób opisuje Lowell'a Lee Andrews'a). Wyobrażacie sobie sytuację, w której zabijany jest człowiek, która pyta się "w czym mogę pomóc?", po tym fragmencie musiałam na chwilę odłożyć książkę, przerosło mnie to wtedy...

Styl Capote robi wrażenie, z ręką na sercu. Potrafi wyraźnie zarysować scenę, nakreślić dialogi (w których całkowicie, nie licząc jednego razu, pomija siebie), oddać czyjś charakter przy pomocy kilku zdań tej osoby, oddać panującą atmosferę. I do tego pięknie pisze o naturze, pogodzie i krajobrazach, np. Minęło Święto Dziękczynienia, skończył się sezon polowań na bażanty, ale przepiękne babie lato wciąż trwało, przędąc czyste i jasne dni. Przeczytałam to zdanie z miejsca dwa razy :)

Wydanie. Za Rebisem nie przepadam, ale tym razem naprawdę się postarali. Ładny papier, przyjemna czcionka, porządnie wykonana okładka (pomysł na zdjęcie jednak średni), szczególne uznanie dla tłumaczenia Krzysztofa Filipa Rudolfa - oddaje nawet południową gwarę, sposób mówienia ludzi prostolinijnych i/lub niewykształconych oraz błędy ortograficzne w cytowanych listach.

Ocena: 5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak powiedział Tuwim "Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa" :)