Wydawnictwo: Czarne, 2008
Pierwsze wydanie: 1997
Liczba stron: 200
Tłumacz: Katarzyna Leszczyńska
Literacka Nagroda Nobla 2009
Ciężka pozycja. Müller ciągle wpadała w moje ręce i za każdym razem nie zdążyłam przeczytać jej książki przed terminem jej zwrotu. Tym razem mi się udało. I dobrze, w końcu wstyd nie znać noblistki, niezależnie co się samemu myśli o decyzjach Komitetu.
W trakcie lektury czułam pewien dysonans. Z jednej strony kobieta, która pisze tylko o strachu, o złości, o krzywdach swoich i innych, z drugiej ze zdjęcia patrzyła na mnie mocno umalowana, roześmiana kobieta. Przeczytałam też notki o pozostałych jej książkach i właściwie wszystkie dotyczą tego samego tematu - dyktatury w Rumunii. Wdaje mi się przez to trochę zasklepiona w swoim smutku, we wspomnieniach, jakby była już złamana na całe życie. Nie wiem czy to prawda, mam po prostu takie wrażenie. A znam ludzi też pokiereszowanych przez los w PRL, którzy zostawili to jednak za sobą. Może Herta traktuje pisanie jako formę autoterapii, próbę przetrawienia tego, co się stało. Za młoda jestem, żeby oceniać jej postawę. I przyznaję, że w porównaniu z tym, co pisze o Rumunii, to PRL po 1956r. jawi się jako państwo, w którym jednak dało się jakoś żyć. A ja to mam z nim wspomnienia co najwyżej powiązane z najfajniejszym okresem mojego dzieciństwa. Zresztą, jako dziecko przyjmowałam jako naturalne puste sklepy i kartki na jedzenie, bo nie byłam jeszcze wtedy w wieku, w którym przychodzi zastanowienie. A Müller wspomnienia ma straszne: codzienny strach, okropne traktowanie kobiet jak fabryki dzieci, pokątne mordowanie ludzi, kłamstwa i kult jednostki.
To nie jest proza dla każdego, myślę, że im ktoś młodszy, tym bardziej bym zalecała poczekanie z jej lekturą. Niby to eseje, ale bardzo pachnące prozą, podejrzewam, że jej książki są właśnie w takim stylu. Zmierzę się jeszcze z "Sercątkiem", ale po dłuższym czasie. Czytanie tego siada kamieniem na sercu i ciąży. Trzeba potem odpocząć.
Pierwsze wydanie: 1997
Liczba stron: 200
Tłumacz: Katarzyna Leszczyńska
Literacka Nagroda Nobla 2009
Ciężka pozycja. Müller ciągle wpadała w moje ręce i za każdym razem nie zdążyłam przeczytać jej książki przed terminem jej zwrotu. Tym razem mi się udało. I dobrze, w końcu wstyd nie znać noblistki, niezależnie co się samemu myśli o decyzjach Komitetu.
W trakcie lektury czułam pewien dysonans. Z jednej strony kobieta, która pisze tylko o strachu, o złości, o krzywdach swoich i innych, z drugiej ze zdjęcia patrzyła na mnie mocno umalowana, roześmiana kobieta. Przeczytałam też notki o pozostałych jej książkach i właściwie wszystkie dotyczą tego samego tematu - dyktatury w Rumunii. Wdaje mi się przez to trochę zasklepiona w swoim smutku, we wspomnieniach, jakby była już złamana na całe życie. Nie wiem czy to prawda, mam po prostu takie wrażenie. A znam ludzi też pokiereszowanych przez los w PRL, którzy zostawili to jednak za sobą. Może Herta traktuje pisanie jako formę autoterapii, próbę przetrawienia tego, co się stało. Za młoda jestem, żeby oceniać jej postawę. I przyznaję, że w porównaniu z tym, co pisze o Rumunii, to PRL po 1956r. jawi się jako państwo, w którym jednak dało się jakoś żyć. A ja to mam z nim wspomnienia co najwyżej powiązane z najfajniejszym okresem mojego dzieciństwa. Zresztą, jako dziecko przyjmowałam jako naturalne puste sklepy i kartki na jedzenie, bo nie byłam jeszcze wtedy w wieku, w którym przychodzi zastanowienie. A Müller wspomnienia ma straszne: codzienny strach, okropne traktowanie kobiet jak fabryki dzieci, pokątne mordowanie ludzi, kłamstwa i kult jednostki.
To nie jest proza dla każdego, myślę, że im ktoś młodszy, tym bardziej bym zalecała poczekanie z jej lekturą. Niby to eseje, ale bardzo pachnące prozą, podejrzewam, że jej książki są właśnie w takim stylu. Zmierzę się jeszcze z "Sercątkiem", ale po dłuższym czasie. Czytanie tego siada kamieniem na sercu i ciąży. Trzeba potem odpocząć.
Ocena: 4/6
P.S. Mam okropny kryzys blogowy, bardziej mnie nie ma niż jestem :(
Z chęcia przeczytałabym którąś z jej książek, kiedyś nastawiałam się mocno na "Dziś wolałabym siebie nie spotkać", tyle, że nie wydaje mi się, żeby nastrój jaki tworzy w swoich książkach dobrze współgrał z nastrojem, za który odpowiedzialna jest ta fatalna pogoda :/. Ale przeczytam coś jej na pewno, chociażby właśnie ze względu na to, że wypadałoby znać Noblistkę.
OdpowiedzUsuńA kryzys pójdzie sobie, tylko musisz na niego nakrzyczeć ;)
To nakrzyczę ;)
OdpowiedzUsuńMiałam w ręku tę o bażancie i sercątko i tak jakoś padło, że zawsze były na samym dole stosika. A ten tytuł, który podajesz też mnie zawsze intrygował. W ogóle ona ma ciekawe te tytuły.
Może ten kryzys jest zaraźliwy, bo widzę u siebie pewne początkowe objawy? Bo jeśli tak, to kiedy już na mnie przejdzie, to Ciebie w spokoju zostawić powinien. Powinnaś już czuć poprawę :P
OdpowiedzUsuńHerta wciąż przede mną, ponieważ najzwyczajniej w świecie boję się obciążać jej poważną prozą. Choć wiem, że z ciekawości w końcu spróbuję, to aktualnie jestem w fazie odwlekania :)
Ale pochwalę się, że pod wpływem Twojej entuzjastycznej recenzji Prilepina, kupiłam sobie jego książkę. Tylko tytuł inny, ale jak dobry to z każdej strony, prawda? :)
Hihi, na razie jeszcze bez zmian. Nadal nie napisałam recenzji o Akuninie ;)
OdpowiedzUsuńOoo, jak inna, to możemy sobie potem pożyczymy wzajemnie? :D
Właśnie kończy mi się ten kryzys, jakoś nie mogłam zasiąść do napisania żadnej recenzji.
OdpowiedzUsuń"Głód i jedwab" to była jedyna książka Herty jaką przeczytałam, zrobiła na mnie ogromne wrażenie, aż nie wiem kiedy sięgnę po następną, może nie być taka dobra.Myślę, że autorka doskonale odnajduje się w felietonie
U mnie też zaskoczyło:) Esej na pewno sprzyja jej bolączkom i rozważaniom, ale sama tematyka sprawia, że trochę się obawiam "pełnowymiarowej" prozy. Miałam na ten weekend przygotowane inne książki, skończyło się na Hercie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:) Katarynka.
Ooo, Katarynka! Jako miło Cię tu u mnie widzieć :)
OdpowiedzUsuń