![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWJcf895H__TAaAa5Rw_2ofErs-tJojOWZ0YgTQV9iBssImPJCP1aSQLzzG38OaDwkAqONTBMGRPpnPvmuqDd-Z7jrawKqj5m6gf0szFGjFMsx5MD9smmwuu7YtgwZdoHk8nwV-vJUR9w/s320/usmiech-pol-pota-bprod58574297.jpg)
Pierwsze wydanie: Pol Pots leende : Om en svensk resa genom röda khmerernas Kambodja, 2006
Stron: 293
Tłumacz: Mariusz Kalinowski
Spotykam się najczęściej z reportażami, których autorzy starają się być gdzieś poza tekstem, oni są tylko narzędziami do przekazania nam pewnych wydarzeń, do opisu społeczności lub/i danego miejsca. Idling potraktował ten gatunek znacznie szerzej i napisał książkę osobistą, a wszystko czego doświadczył, co przeczytał lub o czym się dowiedział od innych przefiltrował przez siebie, przez swoją wrażliwość, swoje spojrzenie.
Uśmiech Pol Pota jako główny wątek przyjęło odniesienie się do wizyty szwedzkiej delegacji z 1978 w Kampuczy. Poza tym opowiada o Kambodży przed rządami Czerwonych Khmerów, o jej losach potem i współcześnie. O samym Pol Pocie i innych ludziach reżimu. O podróży autora do tego kraju. Nie chciałabym zamykać moich spostrzeżeń do banalnego "to straszne co zrobiono z tym krajem" itp., w związku z tym napiszę o mojej osobistej refleksji w trakcie lektury, która okazała się też - wraz z odwróceniem ostatnich stron - refleksją Idlinga.
Jedno zdjęcie zostaje w pamięci. Mogę przywołać je w każdej chwili. To fotografia małego chłopca. Nie starszy jak pięć lat. Mały wróg lud. (...) Siadam na schodach prowadzących do jednego z budynków i płaczę. (s. 161)Sporo miejsca w Uśmiechu zajmuje odmalowanie nastrojów opinii publicznej lat 70. One, zarówno jak losy Kambodży po inwazji Wietnamu, były dla mnie nowością. Z czego to się bierze? I tu po raz drugi pochylę się nad podręcznikami do historii, które z każdym rokiem zawodzą mnie coraz bardziej swoją powierzchownością, a nawet przekłamaniami. Serwuje się młodzieży gładką i prostą historię świata, przemilczając sprawy zbyt skomplikowane, zbyt obszerne lub niepochlebne dla (wstaw jakieś państwo, jakąś kulturę, daną grupę społeczną). Potem człowiek dorasta, a jeśli ma szczęście, trafia na inne źródła i następuje wielkie zdziwienie. Moja książka od historii przekłamała nie tylko wiele faktów z PRL-u, zaserwowała mi też niesprawdzone plotki na temat khmerskiej dyktatury! Słowem też nie wspomniała o dalszych losach Kambodży. Po co, w końcu szybko przestała być istotna dla dwóch głównych mocarstw.
Jeżeli trzy z czterech pogłosek są najwyraźniej nieprawdziwe, to tej czwartej też niezbyt łatwo dać wiarę. A teraz na odwrót: gdy okazało się, że te masowe mordy, w całej swojej grozie, to nie wymysł, lecz prawda, prawdziwe stały się też tamte pozostałe pogłoski. Czarno - biały obraz przysłania koniec końców wszystko. Jak więc wyciągnąć jakąś naukę z historii? (s. 226)Autor umiejętnie próbuje przekazać jak niewielkie szanse mamy na obiektywizm wobec wydarzeń bieżących. Dopiero po upływie dłuższego czasu zaczyna w nas przeważać trzeźwe spojrzenie, dopiero wtedy jesteśmy racjonalni. Jak więc o czymkolwiek możemy wnioskować? Nie tylko nasze bliskie otoczenie filtrujemy przez własne, subiektywne spojrzenie; nawet codzienne wydarzenia jak kryzys ekonomiczny, wojna tu czy tam, decyzje polityczne; jesteśmy jak dzieci we mgle. Nie wiemy nic, Sokrates miał rację, my naprawdę nie wiemy nic... i ta myśl przypomniała mi moje polemowskie zadumanie nad nauką. Jedynie ona, i tylko w ścisłym zakresie, jest czymś namacalnym już tu i teraz. Ani historia, ani literaturoznawstwo, ani biologia itp. nie załapują się do tego marginesu pewności. Nagle ten cud natury, człowiek, staje się szmacianą, nierozumną lalką i może to jest nasz prawdziwy obraz (?). No dobra, znowu za bardzo odeszłam od tematu! (silly me). Zwrócę jeszcze tylko uwagę na fakt, że czasem znajdzie się ktoś, kto jest w stanie dostrzec prawdę od razu. W tym przypadku był to François Ponchaud, któremu nikt nie wierzył i który przez lata był dyskredytowany w oczach opinii publicznej i wyśmiewany.
Interesujący jest też tu język, czasem faktycznie dość poetycki, na pewno subtelny i oddający wrażliwość Idlinga. Drażnił mnie jednak czasem nadmiar zbyt krótkich zdań, czasem ich równoważniki. No i autor nie ma smykałki do pisania o historii, fragmenty poświęcone na zapoznanie czytelnika z podstawowymi faktami były najsłabsze. Poza tym nie mam żadnych do niego zastrzeżeń. Do wydania też (jedna literówka), z wyjątkiem sceny nr 150 (to błąd czy to jakieś tajemnicze nawiązanie do dadaizmu? ;)
Ocena: 5/6