28 stycznia 2011

Ken Kesey - Lot nad kukułczym gniazdem

Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1991
Pierwsze wydanie: One Flew Over The Cuckoo's Nest, 1962
Stron: 295
Tłumacz: Tomasz Mirkowicz

Należę do szkoły twierdzącej, że są książki, które "należy" przeczytać. Wiem, że jest też druga szkoła, która się na to oburza, jednak jej członkowie tracą możliwość załapania pewnych nawiązań do danego tytułu w rozmowie, filmie, innej książce, sztuce itd. ;) Wg mnie Lot nad kukułczym gniazdem jest jedną z takich książek. Nie jest to jednak talerz szpinaku z dziecięcych koszmarów, to prawdziwa uczta!

Najpierw składniki: wariaci plus personel szpitala. Ci pierwsi to marionetki i kukiełki, ci drudzy trzymają sznurki przytwierdzone do rąk i nóg pacjentów. Kucharzem jest Kesey, a narratorem Indianin Bromden. Świat widziany jego oczami staje się maszyną, a ludzie posiadający władzę - cyborgami. W ścianach ukryte są tysiące kabli, w mózgi pacjentów wmontowuje się małe urządzenia, uderzenie kogoś skutkuje wysypem śrubek i sprężyn na podłogę. Potrawę przyprawiono sproszkowanym charakterem głównego bohatera - McMurphy'ego, będzie więc pikantnie. Talerz w białe wieloryby przybrano Ludźmi-Roślinami. Podano do stołu, smacznego!

Najbardziej fascynująca jest wielość interpretacji pierwszej (!) powieści 27-letniego autora. Nawet najmniej spostrzegawczy czytelnik będzie usatysfakcjonowany odczytaniem jej dosłownie - jako historii o szpitalu psychiatrycznym. To jednak tylko czubek góry lodowej. Odczytać ją można i jako krytykę totalitaryzmu, powieść o wolności, gloryfikację buntu i nonkonformistycznych postaw, powieść psychologiczną, rozliczenie z amerykańskimi winami, walkę między kobietami a mężczyznami, parabolę losu Jezusa. Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka pomysłów do kolekcji.

Bardzo Ważna Książka! Must read i kolejny dowód, że kino nie ma szans, próbując przenosić literaturę na swoje podwórko. Tłumaczenie jest mistrzowskie, a posłowie tłumacza niezwykle pomocne.

Ocena: 6/6

19 komentarzy:

  1. Nie dalej jak przedwczoraj oddałam ją do biblioteki. Niestety jej nie przeczytałam. Jakoś nie mogłam się wpasować w klimat, trafiła do mnie w najmniej odpowiednim momencie. Nie mówię jej jednak kategorycznego nie. Może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  2. Skasowało mój komentarz :[ Nienawidzę blogspota, wiecznie mnie gdzieś przekierowują, komentarze kasują i ogólnie istne szaleństwo :/. No nic, w każdym razie chciałam napisać, że z niecierpliwością czekałam na Twoją opinię i cieszę się, że książka wywarła takie wrażenie. U mnie było tak samo, dałam jej nawet chyba 6 i kiedyś na pewno nabędę własny egzemplarz, żeby móc od czasu do czasu wrócić ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczytana- mnie właśnie wręcz zaskoczyło jak byłam pozytywnie nastawiona w trakcie lektury. Co więcej, filmowy Mak mnie wkurzał nieraz, a pierwowzór uznałam za fajnego człowieka.

    Izusr- dziwna sprawa z tym komentarzem, jeszcze mi blogspot nie wyciął takiego numeru. Własny egzemplarz to dobry pomysł, nie dałam ostatecznie cytatu, bo stwierdziłam, że mały fragment i tak nie odda tego tak, jakbym chciała :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaintrygowałaś mnie :)
    Kiedyś z pewnością przeczytam :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Też uważam, że istnieją książki, które po prostu NALEŻY przeczytać! Trzeba, trzeba :) Po za tym też jestem zdania, że kino to "pikuś" przy książkach. Głoszę niechwalebną idee, że książki znacznie przewyższają film :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj. Zgadzam się, że to książka, którą powinno się znać. Żałuję, że takich pozycji nie czyta się w szkołach średnich, jako lektur obowiązkowych. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Książka jest genialna! Czytałem ją już kilka... eee... naście (ale ten czas leci!) lat temu i do dzisiaj co nieco z niej pamiętam:)
    Co do tych filmów, to są takie, które paradoksalnie są lepsze jednak od książki:) Chciałem podać przykład i akurat nie mogę nic wymyślić;) Jak na coś wpadnę, to dopiszę:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Pablo, ja znam tylko 3 takie przypadki: Niebezpieczne związki, Ojciec chrzestny i Ostatni Mohikanin. Wyjątki potwierdzające regułę ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. To ja jeszcze od siebie dodam "Zieloną milę" ;D.
    A blogspot wiecznie mi coś takiego wyczynia, a ja nie wiem o co chodzi, uwziął się czy co?

    OdpowiedzUsuń
  10. Teraz mi do głowy przeszedł Forest Gump i Skazani na Shawshank - moim zdaniem filmy lepsze niż książki na podstawie których je nekręcono. Ostatnio mierzyłem sie też troszeczkę z Potterem, ale filmy o nim zdecydowanie bardziej mi się podobają, jednak tu jeszcze zdania nie mam wyrobionego:)
    @Iza Z tą Zieloną milą to Cię w 100% popieram:)
    @kornwalia Akurat Ojca chrzestnego wolę w edycji pisanej, nie wiem dlaczego, ale film mnie wynudził swego czasu:)

    Zresztą ten temat to mocno subiektywna sprawa, bo np: moj dobry kolega Trylogii Tolkiena nie przeczytał a filmową wersję uwielbia:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oooo, to ja z tym "Harrym Potterem" się jeszcze zgodzę, bo filmy uwielbiam i na każdą nową część, razem z moim M. zresztą, biegniemy do kina jak tylko się pojawi, a książkę próbowałam kiedyś, ale jakoś mi nie podeszło. Choć cały czas obiecuję sobie ponowną próbę. Ze "Skazanymi na Shawshank" i "Forrestem Gumpem" też się jak najbardziej zgadzam. Szczerze powiem, że z tymi "Skazanymi..." to jest nawet tak, że wersji książkowej do końca nie pamiętam, za to film był świetny. Może książki Kinga w ogóle lepiej wypadają na ekranie niż w tej podstawowej wersji książkowej? :D

    OdpowiedzUsuń
  12. cieszę się, że się podobała :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytałam "Lot..." dawno, dawno temu, nie mając jeszcze praktycznie żadnych poważnych doświadczeń czytelniczych - stała sobie "od zawsze" na półce w domu, a mnie naszła nagle ochota na coś ambitniejszego niż powiastki dla dorastających dziewcząt - i na pewno wiele treści uroniłam, ale już wtedy ta powieść zrobiła na mnie wrażenie. Wspaniała postać Wodza (niby McMurphy robił dużo zamieszania i bez niego w zasadzie tej historii by nie było, ale ten Indianin... poczciwy spryciarz!), niesamowita atmosfera niepokoju i bezsilności. Zgadzam się, że to książka, którą powinno się przeczytać (i dopisuję się zarazem do grupy wyznawców poglądu, że są dzieła, które szanujący się wielbiciel literatury znać powinien). :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Hm, Zielona mila to dla mnie nic specjalnego, Skazani to porządna robota, ale bez zachwytu, więc tych książek nawet nie będę sprawdzać. Tak więc dla mnie, jak już pisałam, są tylko 3 takie wyjątkowe filmy, które uznaję za lepsze niż pierwowzory.
    Podsłuch, z Tobą nie gadam, ranisz me serce, Ojciec chrzestny jest u mnie na ołtarzu w pokoju, palę pod nim lampki i bije regularnie pokłony, a Ty tu tak piszesz. No wiesz, foch!

    Co do HP, książki są the best (choć takie zżynki), ale filmy też obejrzałam z przyjemnością (choć filmowego odtwórcy Harry'ego nie znoszę, to aktorskie drewno bez talentu).

    naia - wiesz, nawet zapomniałam napisać w recce, że była zachwycona tym pomysłem zrobienia z Wodza narratora, bo film właśnie dużo na tym traci, że Indianin robi tam za paprotkę aż do ostatniej sceny. Wszystkie te opisy ludzi-maszyn bez niego by się nie udały, a tak łykałam je jak młody pelikan i sama czułam się jak bez jednej klepki! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Kornwalio, wszystko pięknie. Piszesz mądrze i głowa mi się kiwa (od przytakiwania)... aż do momentu, gdy całkiem niepotrzebnie dajesz palmę pierwszeństwa książce. Film Formana jest genialny! Jack Nickolson również. I siostra oddziałowa i everyone & everything.

    Veto w sprawie rozstrzygania, co lepsze.
    A jeśli już...;)
    Taka na przykład "Ziemia obiecana"... Reymonta nie mogłam doczytać a Wajda zrobił z tego materiału majstersztyk.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  17. nie no... też się sprzeciwiam stawianiu palmy pierwszeństwa w sporze film vs książka, tak w ogóle ;)

    niech sobie fakt bycia ekranizacją pozostanie kryterium, narzędziem klasyfikacji, tutaj nawet jeden "wyjątek" nie moze być podporą dla reguły

    co nie znaczy, że nie mam swoich typów)

    poza tym, jak to możliwe, że w Twojej trójce nie ma Stalkera, Blade Runnera, They Shoot Horses, ja się pytam?!

    OdpowiedzUsuń
  18. "Lot nad kukułczym gniazdem" to według mnie pozycja obowiązkowa (tak, też należę do grupy, uważajaćej, że pewne książki po prosu trzeba przeczytać - choć oczywiście wszystkich się nie da). "Lot" przeczytałam jeszcze w czasach nastoletnich, ale nie raz i nie dwa do niego wracałam.

    Absolutnie zgadzam się z Tamaryszkiem, że film genialny! I również postuluję, brak rozstrzygnięcia w kwestii, co "lepsze".

    OdpowiedzUsuń
  19. Jaki odzew :) Cudownie!
    Wiem, że jedni nie lubią porównań książka-film, mnie to jednak wychodzi jakoś automatycznie. Co do Stalkera, to jako fanka Tarkowskiego powinnam się teraz palnąć w czółko i powiedzieć, ależ oczywiście, zapomniałam, ale nie, to nie tak. Raz, że film nie jest ekranizacją książki, jest tylko na jej motywach, dwa, że i film i książka podobają mi się, nie powiem, że po równo, bo porównać ich nie można, ale obie te pozycje cenię wysoko i polecam zawsze innym. Co do trzech innych tytułów, to nie podałam ich, bowiem nie znam książek (jeszcze, a w przypadku They Shoot Horses, nie wiem czy to "jeszcze" rozumiane jako "kiedyś" w ogóle nastąpi).

    Co do ekranizacji Formana. Mogę być skażona moją pewną niechęcią do filmowego McMurphy'ego, filmy zawsze oceniam bardziej pod wpływem emocji. Jednak teraz, kiedy wiem jak Kesey poprowadził narrację, tym bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że tak jest lepiej. Ale nie trzeba się ze mną zgadzać :)

    OdpowiedzUsuń

Jak powiedział Tuwim "Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa" :)