31 lipca 2010

Rosja w literaturze - wyzwanie czytelnicze


Dołączyłam do tegoż wyzwania, jak tylko wyczytałam o nim u prowincjonalnej nauczycielki. Literatura rosyjska jest dla mnie od lat jedną z ulubionych, choć nie widać tego jeszcze na moim blogu. Mam nadzieję, że wyzwanie pomoże mi to zmienić. Jestem dość obeznana z klasyką, czyli Dostojewskim, Tołstojem, Sołżenicynem, Bułhakowem, Lermontowem. Wiele z ich dzieł uznaję za arcydzieła, a Wojna i pokój należy do moich najukochańszych książek. Mam spore luki, jeśli chodzi o Gogola, Czechowa i Puszkina, czego bardzo się wstydzę. Z pisarzy współczesnych poznałam natomiast Sorokina i Pielewina, a ostatnią rosyjską książką, którą czytałam było Białe na czarnym Rubén'a González'a Gallego.

Jeśli chodzi o moje zamiary to będą skromne, bo wiecie jak to jest: chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach ;) Chciałabym przeczytać:
  • a właściwie dokończyć Idiotę Dostojewskiego, bo kilka lat temu nawał obowiązków na studiach mi na to nie pozwolił, czego do dziś żałuję;
  • Białą gorączkę Jacka-Hugo Badera, co prawda na stosiku pożyczonym leży przedostatnia, ale zrobię dla niej wyjątek z okazji wyzwania
  • Moskwa-Pietuszki Wieniedikta Jerofiejewa, bo to hit w mojej rodzinie, wreszcie będę kojarzyć ich żarty nawiązujące do tej książki
  • plus coś Marininy i Akunina, bo kompletnie ich nie znam, jeno ze słyszenia
  • jeśli czas pozwoli, to chapnę jeszcze dwa opowiadania braci Strugackich, które stoją na mojej półce: Daleka Tęcza; Próba ucieczki
* obraz: Artur Grottger - Rekonesans, 1862

Patrick Süskind - Historia pana Sommera

Wydawnictwo: Świat Książki, 2006
Pierwsze wydanie: 1991
Liczba stron: 110
Tłumacz: Małgorzata Łukasiewicz

Książeczka na ok. 1,5 godziny, w sam raz na krótki, przyjemny przerywnik dla oderwania się na chwilę od pozycji cięższych czy bardziej męczących. Mi brakowało takiej normalnej historii, żeby wszystko miało ręce i nogi, bo teraz czytam jakieś opowiadania, literaturę faktu i kończę jedną fatalną powieść noblisty (o której wkrótce).

Nie załapałam się na fale oceniania Pachnidła, gdzieś u mnie w domu chyba nawet jest ta powieść, filmu nie zdzierżyłam do końca, a o Süskindzie nie wiedziałam nic, dopiero tył okładki mnie uświadomił, że to właśnie ten popularny autor. Książka zawiera też ilustracje Jean-Jacques Sempé'go, tego od Mikołajka, są one na pewno dużym atutem Historii pana Sommera.

Ta historia to jednak za dużo powiedziane, ponieważ tytułowy bohater jest jedynie stałym elementem pojawiającym się w różnych epizodach z życia chłopca, którego imienia nie zapamiętałam, a może go nie ujawniono. Epizody te z kolei składają się na historię jego dorastania. Całość napisana jest zgrabnie, choć z licznymi dygresjami, lekko i wcale zabawnie (kilka razy się głośno roześmiałam, zwłaszcza scena z ciasteczkiem mnie ubawiła). Ot, taka książeczka na chwilę, dla relaksu, nic się nie stanie, jeśli jej nie przeczytamy, ale zapewni ona nam chwilę przyjemności.

Ocena: 4/6

27 lipca 2010

Jacek Dukaj - Córka Łupieżcy

Wydawnictwo: Wydawnictwo literackie, 2009
Pierwsze wydanie: 2002
Liczba stron:131

Moje pierwsze spotkanie z tym autorem. Zawsze mnie ciągnęło w stronę jego książek, ale nigdy się jakoś nie składało. Przez to oczekiwania miałam potężne, na szczęście, nie zawiodłam się. Córka... tak mi się podobała, że machnęłam ją w półtora dnia (krótka jest, ale dla mnie to i tak pewien wyczyn, który świadczy o tym, jak się wciągnęłam). Już teraz mam ochotę na kolejne książki spod jego pióra i zastanawia mnie jedno. Ta książka polecana jest (z tego, co piszą w sieci) głównie dla fanów, bo ma lepsze. Więc jeśli tę oceniam tak wysoko, to jak ocenię następne? ;)

Główną bohaterką jest Zuzanna, lat 18, mieszkająca w Krakowie. Nie, wcale nie jest młodziutka, skończyła studia, pracuje, wzięła kredyt na mieszkanie. A to dlatego, że w przyszłości pełnoletność zaczyna się od 10 roku życia, a z małymi dziećmi można normalnie rozmawiać dzięki odpowiedniemu programowi, którzy przetwarza ich gaworzenie na zrozumiałą mowę. W Córce łupieżcy aż roi się od przeróżnych wynalazków, bardzo mi przypadł do gustu opis przyszłości (jest to ok.2050r.). Cała powieść krąży wokół pewnej zagadki, bowiem Zuzanna śledzona jest przez... Miasto. Właśnie tak. Po tym jak odbiera kilka przedmiotów pozostawionych jej przez zmarłego ojca, co jakiś czas pojawia się koło niej Miasto z zupełnie innego wymiaru, które jest odbiciem wszystkich miast wszechświata, zawiera w sobie np. Manhattan, ale też dzielnice fantastyczne nawet dla ludzi z dalekiej nam przyszłości (np. rzeki z rybami, które wiszą w przestrzeni!).
Zuzannie zdało się, że odkryła główną i najpierwszą tajemnicę Sztuki: to samo dzieło zostawia cię pustym o obojętnym, w poczuciu banału, kiczu i sztuczności, i to samo - potrafi wstrząsnąć aż do granic obsesji, zafascynować i zawładnąć, jeśli tylko podarujesz mu szansę prawdy, nawet najmniejszą. (s. 43-44)
Wszystko to sprawia, że książka wciąga jak najlepszy kryminał (początek), potem pojawiają się w niej nowe wątki i aż szkoda, że Dukaj zakończył ją na 131 stronie. W ogóle jawi mi się on trochę jako spadkobierca Lema, ale pisze inaczej, przede wszystkim nowocześniej. I bardzo mi się podobało, że główną postacią jest kobieta, u Lema się jeszcze nie spotkałam z kobietami w książce, jakby nie potrafił o nich pisać, a Zuz jest świetna: żywa, niezależna, zaradna. Do tego sam opis jej rzeczywistości - jest to świat, w którym wiele rzeczy dzieje się w ludzkich umysłach za pomocą lsnów. W jednej chwili możesz być na drugiej półkuli ziemskiej, rozmawiać z innymi, nawet dotykać przedmiotów, ale nadal jesteś w swoim domu.
Uczciwie musiała przyznać, że nigdy nie należała do osób najłatwiej nawiązujących znajomości i zawsze był między nią a ludźmi, między nią a światem jakiś dodatkowy dystans, którego nie dostrzegała u innych, coś ją od nich oddzielało, musiała się świadomie zdobywać na jeden wysiłek więcej. Być może u mężczyzny nie rzucałoby się to tak w oczy, bo trudno wskazać kobietę, która nie miałaby przynajmniej jednej "bliskiej przyjaciółki". Natomiast Zuzanna nie czuła się do końca członkiem żadnej grupy ani częścią żądnego związku (...)" (s. 8-9).
Wydawnictwo Literackie znowu spisało się na medal: staranna korekta, solidna oprawa i piękna okładka (zaprojektowana przez Tomasza Bagińskiego!).

Ocena: 5,5/6

25 lipca 2010

Olga Tokarczuk - Prawiek i inne czasy

Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B., 1997
Pierwsze wydanie: 1996
Liczba stron: 269

Zdjęcie obok przedstawia wydanie Wydawnictwa Literackie.go Moje było ładniejsze, ale w sieci jest tylko małe zdjęcie na jakiejś chińskiej stronie. Jak mój telefon stwierdzi, że jednak pozwoli się podłączyć do komputera, to wymienię je (edit: zrobione).
Ruta kochała grzyby bardziej niż rośliny i zwierzęta. Opowiadała, że prawdziwe królestwo grzybów jest ukryte pod ziemią, tam gdzie nigdy nie dochodzi słońce. Mówiła, że na powierzchnię ziemi wychodzą tylko grzyby skazane na śmierć albo za karę wygnane z królestwa. Tutaj giną od słońca, z ręki człowieka, podeptane przez zwierzęta. Prawdziwa podziemna grzybnia jest nieśmiertelna. (s. 112)
Coś mi się widzi, że Tokarczuk wpadnie do mojego worka "ulubieni pisarze". Jest bezbłędna. Cokolwiek liźnie własną wyobraźnią, zamienia się w moich oczach w złoto. Tak samo się czułam, trzymając w rękach Dom dzienny, dom nocny. Siedzę, czytam i chłonę jak dziecko. To są książki, które bym sama chciała pisać... Konia z rzędem dla tego, kto wie jak one się rodzą w jej mózgu!
Patrzy teraz [Bóg] na swe dzieło i musi zmrużyć boskie oczy. Hiob jaśnieje tym samym światłem, którym jarzy się Bóg. A może nawet blask Hioba jest większy, bo Bóg musi zmrużyć swoje boskie oczy. Przestraszony, w pośpiechu zwraca więc Hiobowi wszystko po kolei, a nawet przydaje mu jeszcze nowych dóbr. Ustanawia pieniądz dla ich wymiany, a wraz z pieniądzem sejfy i banki, daje piękne przedmioty, mody, pragnienia, pożądania. I nieustanny lęk. Zasypuje tym wszystkim Hioba, aż jego światło powoli zaczyna przygasać i wreszcie znika. (s. 200)
Są takie słowa: Co to jest miłość? To spacer podczas bardzo drobniutkiego deszczu. Człowiek idzie, idzie i dopiero po pewnym czasie orientuje się, że przemókł do głębi serca. I ja właśnie miałam tak z Prawiekiem. Czytałam, czytałam, aż się w nim zakochałam. Niby nic, niby nic wielkiego się nie dzieje, ot, życie się toczy swoim torem, ludzie rodzą się i umierają w ciągu niecałych 100 lat, budują, niszczą, odchodzą, przychodzą inni. Zmienia się wszystko, a jednak jest coś trwałego. Prawiek i inne czasy jest jak cykl życia drzewa, które rodzi owoce i rozrasta się by w końcu poddać się czasowi. Jest to z pewnością pozycja, którą bym chciała mieć na półce, i do której chętnie będę wracać. Jest w tej opowieści coś niezniszczalnego.
Młynki mielą i dlatego istnieją. Ale nikt nie wie, co młynek znaczy w ogóle. Nikt nie wie, co wszystko znaczy w ogóle. Może młynek jest odpryskiem jakiegoś totalnego, fundamentalnego prawa przemiany, prawa, bez którego ten świat nie mógłby się obejść albo byłby zupełnie inny. Może młynki do kawy są osią rzeczywistości, wokół której to wszystko się kręci i rozwija, może są dla świata ważniejsze niż ludzie. A nawet może ten jedyny młynek Misi jest filarem tego, co nazywa się prawiekiem. (s. 45)
Każdy ma swój własny czas, każdy ma swoją ścieżkę do przejścia. Chyba najbliższy mi był Izydor i dziedzic Popielski. Ten pierwszy bardzo niespodziewanie, bo początkowo wzięłam go za mało istotną postać, a ostatecznie rozumiałam go jak siebie. Ten drugi za fascynację grą i jej ciekawość. Magia tej książki zasadza się na kilku małych przedmiotach, małej wioseczce, drobiazgu ludzkim. Wszystko jest tu swojskie i ludzkie, ale oparte na tajemnych zasadach rządzących światem. Tokarczuk porównują do Marqueza zg na realizm magiczny. Noblisty nie obrażę, jeśli uznam, że poziom mają równie wysoki.
Labirynt narysowany na płótnie składał się z ośmiu kręgów czy sfer, zwanych Światami. Im bliżej środka, tym bardziej labirynt wydawał się gęsty, tym więcej w nim było ślepych zaułków i uliczek prowadzących donikąd. I odwrotnie - sfery zewnętrzne sprawiały wrażenie jaśniejszych, przestronniejszych, a ścieżki labiryntu zdawały się tu szersze i mniej chaotyczne - jakby zapraszały do wędrówek. Sfera stanowiąca centrum labiryntu - ta najciemniejsza i najbardziej poplątana - nazywała się Światem Pierwszym. (s.87-88)
W 1997r. Prawiek przegrał z Widnokręgiem Myśliwskiego "walkę" o nagrodę Nike. Oby był tego warty, bo jeszcze nie miałam przyjemności. Tokarczuk otrzymała za to Nagrodę Fundacji im. Kościelskich, czyli polskiego Nobla dla pisarzy przed czterdziestką. Czytajcie więc (choć patrząc na liczbę ocen na bnetce pewnie już to wszyscy znają) i pamiętajcie o niepozornych młynkach do kawy ;)

Ocena: 6/6

23 lipca 2010

Artur Domosławski - Ameryka zbuntowana

Wydawnictwo: Świat Książki, 2007
Pierwsze wydanie: 2007
Liczba stron: 285

Część z tych wywiadów (nieco okrojonych) można było przeczytać w "Wybiórczej", tu mamy okazję poznać je wszystkie. Jest to pierwsza książka z mojego schowka na bnetce z kategorii "poszukuję", której faktycznie poszukałam, więc teraz czas na specjalne fanfary! [a jest co świętować zważywszy, że jestem tam już od 5 lat...]

Na wejście i na zakończenie umieszczono dwa najlepsze wywiady (i słusznie): kolejno z Noamem Chomsky'm i Howardem Zinn'em. W ogóle to, co warto pochwalić w tej książce to dobór rozmówców. Oprócz wyżej wspomnianych wypowiadają się np. Benjamin Barber, Philip Zimbardo, Clayborn Carson czy Kevin Philips. Tematy to idea wolności, strach, rasizm, gospodarka, wojsko, polityka wewnętrzna i zagraniczna USA oraz stosunki panujące na światowej arenie politycznej. Część rzeczy będzie wiadoma wielu, cześć nielicznym, część może być nowością. Efekt jest jednak całkiem satysfakcjonujący.

Co mi się nie podobało to, niestety, pytania pana Domosławskiego - tendencyjne, co sprawia wrażenie, że cała książka ma jakąś tezę (prezentującą bądź wcześniejsze poglądy autora, bądź jego opinię, którą wyrobił sobie już w trakcie tych wywiadów i stwierdził, że zrobi z tego książkę). To tego wzajemnego potakiwania sobie mężczyzn, wrzuciłabym jednak jakieś trzy na krzyż rozmowy z drugiej strony barykady, tak dla zachowania równowagi, dla pokazania jakimi (najczęściej miałkimi) argumentami posługują się ci jedyni prawdziwi (jak o sobie myślą) patrioci amerykańscy plus choć jednego rozmówcę-kobietę (naprawdę nie znalazł żadnej publicystki?). Może to by nieco złagodziło wrażenie powtarzania się pewnych zdań w tych siedemnastu rozmowach.

Ocena: 4,5/6

18 lipca 2010

Łańcuch lipcowy


Zaprosiła mnie boo. Mój debiut w tej roli, zielonam kompletnie, obym niczego nie pomyliła.

Do jakiego kraju, miasta chciałabyś pojechać zainspirowana lekturą?
Szkocja, bo choć już w niej byłam, to jednak zależy mi, żeby zwiedzić jej północ, pochodzić po górach, wrzosowiskach, pustkowiach. Inspiracja: Wichrowe wzgórza Bronte*.

Jakie jest Twoje ulubione miejsce do czytania na wakacje?
Na wakacje nic specjalnego nie mam. Jak zawsze najlepiej pozycja leżąca, ewentualnie środki komunikacji miejskiej (jak się uda usiąść).

Poleć mi jedną książkę do przeczytania na wakacje.
Niech będzie Misery Kinga. Wciąga niesamowicie, zimne dreszcze w zestawie, więc jak znalazł na te upały. Do tego napisane sprawnie.

Jaka jest Twoja najnowsza lektura? Co zaczęłaś czytać?
Jak to ja, czytam kilka książek naraz: Lema Bajki robotów, Ameryka zbuntowana Domosławskiego, Historia kina miesięcznika KINO, Prawiek i inne czasy Tokarczuk.

Do łańcuszka zapraszam...yyy...Kasię (Kala).

* Boo mnie naprowadza na ścieżkę prawdy, więc lepiej dodam. Tak, fabuła jest w Anglii, ale jak czytałam pierwszy raz 13 lat temu, to wbiłam sobie do łba, że to Szkocja. I tak już dla mnie zostało ;]

Zdjęcie: Zombie Playground, Jason Chan

15 lipca 2010

Filmowe wyróżnienia pierwszego półrocza 2010r. (oceny 8-9)

Postanowiłam dwa razy w roku zrobić takie mini-podsumowanie dla filmów wyróżniających się swoim poziomem. Na podsumowaniu rocznym wyliczam tylko 10-tki (na razie z nimi krucho, doliczyłam się zaledwie czterech), ale oglądam tyle świetnych filmów, którym dałam oceny 8-9, często z czysto subiektywnych pobudek, że żal o nich zapominać (w ciągu ostatniego półrocza było takich 33, tu będzie top10 z nich). Może kogoś zachęcę, zapewniam, że warto (jeśli ktoś lubi kino nie pod popcorn, jak je nazywam).

10. Ponette (1996r.), reż. Jacques Doillon
Zapamiętajcie nazwisko Victoire Thivisol. Zagrała w tym filmie czteroletnią dziewczynkę, której matka ginie ,i która zostaje sama z ojcem (w rzeczywistości miała wtedy 5 lat). Jest to najdoskonalsza dziecięca rola, jaką w życiu widziałam. Całkowicie naturalna i wiarygodna. Kradła każdą scenę, którą musiała dzielić z dorosłymi. Już nawet nie mówię tym, że ryczałam na filmie jak boberek, bo widok płaczącej Ponette skruszyłby nawet serce Kuby Rozpruwacza. Ta aktora zagrała później w popularnym już filmie "Czekolada" z Johnnym Deppem i Julette Binoche. Mam nadzieję, że będzie kiedyś gwiazdą francuskiego kina, jest wręcz magnetyczna!

9. Opętanie (1981r.), reż. Andrzej Żuławski
Film niepokojący, od którego trudno się uwolnić. Wystawienie mu oceny i jako-takie przetrawienie zajęło mi 3 dni, co jest moim rekordem życiowym. Wybitna, i jak dotąd najlepsza, rola Isabelle Adjani. Nie dziwi mnie wcale, że po zdjęciach przeszła załamanie nerwowe, dała z siebie wszystko. Fabuła pełna tajemnic, niedopowiedzeń, metafor i pytań, na którymi biedzą się później biedni widzowie na forach sprawiają, że istnieje wiele interpretacji tego tytułu. I w każdej znajduję ziarno prawdy!



8. Armia cieni (1969r.), reż. Jean-Pierre Melville
Nieodżałowany i niezawodny Melville. Po nim zawsze spodziewam się wielkich rzeczy. Akcja dzieje się we Francji w czasie II wojny światowej, a główni bohaterowie są członkami ruchu oporu. Jest to opowieść o zdradzie, przyjaźni i próbie charakteru. Wysmakowane kadry, wspaniałe aktorstwo. Palce lizać.




7. Uwolnienie (1972r.), reż. John Boorman
Umieszczenie tutaj tego filmu może trochę zaskakiwać, bowiem jest to obraz, który można spokojnie obejrzeć sobie wieczorem do kolacji. A jednak wyróżnia się na tle innych thrillerów. Może na ocenie zaważyła ta słynna scena? Muzyka, nić porozumienia, zmrużone oczy chłopca i jego spojrzenie, jakby on coś wiedział, do czego my nie mamy dostępu... Zderzenie świata miejskiego z wiejskim, powrót do czegoś, kim kiedyś byliśmy, ludzka zwierzęcość. Film mnie bardzo usatysfakcjonował.


6. Czyż nie dobija się koni? (1969r.), reż. Sydney Pollack
Sławny tytuł, ale ja miałam przyjemność dopiero teraz go zobaczyć, choć może słowo "przyjemność" nie do końca tu pasuje. Zalecana duża ilość napojów i ręcznik w trakcie projekcji. Film, który zmęczył mnie fizycznie i psychicznie. Sama czułam się jak po maratonie tanecznym. Jest on zresztą metaforą ludzkiego życia, pokazano też schematy ludzkich zachowań. Wszystko to w znoju, brudzie, w atmosferze defetyzmu, bohaterowie zachowują jakby nie mieli wyboru, jakby nie mieli wpływu na własne decyzje. I tylko śmierć jest ucieczką z tego. Bardzo pesymistyczna rzecz, dawkować uważnie z odpowiednim nastawieniem.


5. Vincent. Życie i śmierć Vincenta van Gogha (1987r.), reż. Paul Cox
Zaskoczeniem wielkim było dla mnie, że film składa się tylko z listów i obrazów. Okraszone jest to dodatkowo zdjęciami różnych urokliwych miejsc. Wszystko tworzy spójną całość, uzupełnia się nawzajem, a człowiek od lokacji zasługuje na oklaski - bywa, że zdjęcie bierzemy za obraz mistrza, jest tak skadrowany i oświetlony, a tu nagle gdzieś dostrzegam ruszający się mak. Pyk! Iluzja prysła, to jednak prawdziwy krajobraz. Wzruszający film, świetnie wybrane czytane fragmenty. Polecam zwłaszcza jego fanom.



4. Niewinne (1976r.), reż. Luchino Visconti
Visconti staje się powoli jednym z moich ulubionych reżyserów, choć jego filmom nie stawiam nigdy 10-tek. Ale nigdy nie pozwalają mi o sobie zapomnieć, poruszają we mnie jakieś głębokie nuty, trudno mi to wytłumaczyć. Nie jest to jego najlepsze dzieło (dostało ode mnie 8), ale jest tu jakaś kobieca siła, ale też niewola...



3. Powrót do marzeń (1991r.), reż. Isao Takahata
Spokojne, kolorowe anime. Nadzorowane przez Miyazaki'ego, ale nie zawiera właściwie elementów fantasy. W wyważony sposób i tak delikatnie pokazuje podróż młodej kobiety na wieś, która ostatecznie pomoże jej zrozumieć samą siebie i nauczyć szczerości. Piękna kreska.



2. Człowiek na torze (1956r.), reż. Andrzej Munk
Absolutnie genialny dramat, właściwie film psychologiczny. O tym jak szufladkujemy sobie ludzi, jak naklejamy im etykietkę szybko i trzymamy się ich, póki jakiś fakt nie walnie nas jak obuchem w głowę. Ten obraz stopniowo pokazuje różne aspekty charakteru jednego człowieka, jego wady i zalety, pobudki jakie nim kierowały. Kurczę, cokolwiek bym nie napisała - rozpływałam się w zachwycie! Aktorstwo na najwyższym poziomie! Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział - kinematografia polski była kiedyś uznawana za jedną z najlepszych na świecie - oto dowód.

1. Pijany anioł (1948r.), reż. Akira Kurosawa
Bo jest to pierwszy ważny film Kurosawy, pierwszy, w którym mógł robić, co chciał, w którym mógł rządzić i się nie dostosowywać. Bo jest to pierwsza ważna rola genialnego Toshirô Mifune, gdzie zachwyca głębią granego przez siebie bohatera (a niby tylko taki oprych). Bo fabuła: zło i dobro i nasz wybór, i że cały nasz świat zasadza się na naszym wyborze, że zawsze mamy ten wybór, nawet jak nam się wydaje, że nie mamy. Bo powojenna Japonia, widoki ulic wręcz bezcenne.

12 lipca 2010

Doris Lessing - Przed zstąpieniem do piekieł

Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B., 2008
Pierwsze wydanie: 1971
Liczna stron: 331

Literacka Nagroda Nobla 2007

Ta pozycja to nie jest dobry przykład tezy: "przeczytaj pierwsze 50 stron i albo czytaj dalej, albo się dalej nie męcz". Gdybym się poddała, wiele bym straciła. Właśnie ok. 50 strony książka zaczyna wciągać, koło koło 70 już byłam zachwycona, potem mały spadek i 100 ostatnich stron to już z dziką przyjemnością wchłaniałam.

To moje pierwsze spotkanie z tą sławną pisarką i udane, na szczęście (mam tu w pamięci te liczne zachwyty nad jej twórczością). Co tu mówić, Lessing to mądra kobieta, mądrością człowieka pełnego i spełnionego. Tylko pozazdrościć. Jest tak przekonana o tym, co próbuje przekazać czytelnikowi, a jednocześnie robi to w taki subtelny sposób, pozostawiając mu wybór nawet po zamknięciu książki. Bardzo lubię takich nienarzucających się pisarzy.
Tak więc każdy z nas, czy to idąc, czy siedząc, czy śpiąc, przedstawia co najmniej dwie skale czasu opakowane razem jak żółtko i białko w jajku, i kiedy dziecko, któremu dusza daje pierwszy znak istnienia, albo dorosły, który dotychczas miał tylko myśli zwierzęcia, albo zakochany młodzieniec, albo starzec, który stanął wobec śmierci, albo nawet filozof czy człowiek, który mierzy gwiazdy - kiedy ktokolwiek z nich albo ty, albo ja, zada sobie pytanie, które waży dla nich tyle co życie: Czym jestem? Czym jest Czas? Jaki Czas ma dowód na to, że nie jestem śmiertelny jak jesienny jak liść? Wtedy odpowiedzią jest To, co zadaje owo pytanie, znajduje się poza czasem świata... (s. 75)
Książka została porządnie wydana i można bez obaw przeczytać zachętę na okładce, nie zdradza nic, daje tylko wskazówkę. Fabuła krąży wokół losów pewnego profesora, który wylądował w szpitali psychiatrycznym. Nie ma tu opisu jego dni, jakichś specjalnych wydarzeń, dialogów jest raczej mało, trochę listów, które posuwają całą akcję do przodu, a większość rzeczy...jakby to powiedzieć...dzieje się w głowie bohatera lub raczej... no właśnie, tu jest pies pogrzebany. Czytelnik staje przed pytaniem: czy profesor jest szalony, czy nie? Myślę, że odpowiedź na pytanie nie pojawia się po lekturze, tylko już na samym początku czytający ma je w swojej głowie i z takim indywidualnym nastawieniem czytelnik mierzy się z tym tekstem.
Każda jednostka tego gatunku jest zamknięta, albo uważa, że jest zamknięta, w swojej własnej czaszce, w swoim własnym osobistym doświadczeniu, a chociaż wielka część ich systemów etycznych,religijnych i tak dalej zakłada jedność Życia, to nawet ich ostatnia religia, zwana Nauką, która jako najostatniejsza jest najbardziej potężna, rzadko miewa błyski intuicji co do tego, że życie jest Jednością, a i te błyski są słabe. W gruncie rzeczy cechą wyróżniającą tę nową religię oraz powodem, dla którego okazała się niedostateczna,jest nacisk, jaki kładzie na dzielenie, szufladkowanie i segregowanie wszystkiego, a jednym z najbardziej godnych pożałowania jej cech jest podejrzliwość wobec słów i nieudolność posługiwania się nimi. (s. 160)
Co było dla mnie sporym zaskoczeniem to umiejętność Lessing do wypuszczania takich baniek kolejnych opowieści. Jest szaleństwo głównego bohatera, jakiś jego bełkot, potem zaczyna wreszcie wyłaniać się z tego jakaś historia i potem nagle znowu bańka pryska, a my jesteśmy wpuszczani w kolejną bańko - opowieść.
-Więc pan jest również Bogiem?
-Tak samo jak pan.
-Ja nie mierzę tak wysoko, zapewniam pana.
-Głupcze. Nie masz wyboru. (s. 180)
Ocenę obniżyłam tylko za tak długie zwodzenie czytelnika, nie wiem, może mieli skończyć ci cierpliwi ;) Ale męczyłam się bardzo na początku, tylko noblowska rekomendacja skłaniała mnie, żeby dalej w to brnąć. Książkę polecam, stawia ważne pytania i jest, co tu dużo mówić, mądra. Aha, ten tekst z uzasadnienia Akademii "jej epicka proza jest wyrazem kobiecych doświadczeń" to niech se w... znaczy bez komentarza pozostawię.

Ocena: 5/6