Mogłabym opisać trochę tytułów, o których nigdy na blogu nie wspomniałam. Regularnie zaczytuję Wichrowe wzgórza, Dumę i uprzedzenie, Grę Endera, kryminały Christie czy serię Jeżycjady. Jednak od miesięcy planowałam napisać ponownie o poniższej pozycji, ponieważ nie byłam i nie jestem zadowolona z mojego poprzedniego tekstu o niej, sprzed dwóch lat.
Cormac McCarthy - Krwawy południk
Czytałam ją na razie 4 razy. Pierwszy raz, w 2010 roku, zwyczajnie, bo sobie kupiłam. Drugi, w zeszłe wakacje, bo już wiedziałam, że o niej będę pisać swoją pracę licencjacką. Trzeci, w lutym, bo potrzebowałam bardziej szczegółowych notatek i planu wydarzeń, o których nie pomyślałam wcześniej. Czwarty, w marcu, bo po napisaniu dwóch rozdziałów całkowicie zmieniłam koncepcję, doznałam olśnienia i postanowiłam z własną interpretacją podążyć w innym kierunku niż wcześniej zakładałam. Pierwszy raz czytałam po polsku, potem musiałam już tylko w oryginale (wymiata mówiąc krótko!, a najbardziej mnie zadziwił fakt, że nawet nativi czytają tę książkę ze słownikiem w ręku; faktycznie McCarthy lubuje się w rzadko używanych słowach :).
Przyznaję, że pomysł pisania o Krwawym południku był trochę porywaniem się z motyką na słońce. Myślałam chyba, że się wykpię jakimś omówieniem przemocy, specyficznego systemu wartości bohaterów i pokazaniem kontrastu między ich językiem a narratora. Lipa. Wszystko wzięło w łeb. Moja promotorka, choć książki wcześniej nie czytała, dobrze mnie poprowadziła i wyszło, że nie mogę sobie wybrać trzech różnych rzeczy i myśleć, że magicznym sposobem ułożą się w logiczny tytuł prezentujący spójną pracę. Musiałam ciągle coś odrzucać, zawężać pole, aż w końcu stanęło na jednym - na czym by innym - na Holdenie :] Zaczynałam pisać z myślą, że dzięki temu uda mi się zgłębić tajemnicę tej książki, wyrwę jej trzewia, rozłożę na czynniki pierwsze, policzę każde włókno i wydobędę na światło dzienne każdy ukryty szczegół, symbol i zagadkę. Taaa... Niestety/stety, tak się nie da z tą książką. Nie licząc pierwszego razu, kiedy to nadal byłam jak dziecko we mgle i nie do końca rozumiałam z czym mam do czynienia, to każde kolejne czytanie pokazywało mi co innego, jakby odbicie z innego lustra. Za trzecim razem już coś do mnie docierało, coś tam się ukazywało na horyzoncie. Nawet poukładałam to sobie jakoś w głowie i sądziłam, że na tym oprę moją koncepcję licencjatu. Ale jak tylko zaczęłam czytać ją czwarty raz doszłam do wniosku, że przez cały czas byłam ślepa, spojrzałam na tę postać i całą historię z innego punktu widzenia i widziałam jak poszczególne kawałki układanki zaczynają do siebie pasować. Ale czy dotarłam o prawdy o Krwawym południku? Nie. Właśnie to jest niemożliwe i to mnie tak bardzo fascynuje w tym dziele. Nie wszystko tam trybi tak, jakbym, sobie tego życzyła. Jestem pewna, że czytając to piąty i kolejny raz znowu dostrzegę coś, co wcześniej umknęło mojej uwadze.

Nie psuło mi to jednak krwi, ponieważ obok Blood Meridian przeczytałam też kilkanaście książek na jego temat, dziesiątki artykułów i chyba setki dyskusji w sieci (toczonych nawet przez kilka lat!). I wiem jedno, nikt nie zgadza się z nikim, w każdym razie nie do końca :) Ile ludzi, tyle interpretacji, nie tylko sędziego, ale samej opowieści. Nieodmiennie mnie to fascynuje, właśnie takie artystyczne twory lubię najbardziej. Tak więc, nieważne, że McCarthy zmusił mnie do czytania książek o Tarocie z XIX w., do studiowania obrazów z wieku XVII, do wgłębiania się w symbolikę zwierząt, czy do czasochłonnego szukania odpowiednich fragmentów w Boskiej komedii Dantego. Wiem jedno, moja interpretacja jest moja (żaden znany mi krytyk o tym nie pisał! ;), mam do niej święte prawo i nie umniejsza to ani nie niweluje innych spojrzeń na tę powieść*. Jeśli więc ktoś po pierwszym czytaniu tej pozycji miał min "ale o co się rozchodzi?", to zachęcam do zmierzenia się z nią jeszcze raz, i jeszcze raz, i kolejny :) Według mnie zyskuje ona więcej po parokrotnej lekturze, w moim przypadku skutkowało to też podniesieniem jej oceny i przytaknięciem wielkim krytykom - zgadzam się, nawet jeśli nie do końca odzwierciedla ona mój gust, jest to arcydzieło i największa powieść McCarthyego. Co więcej, mam nawet swoje ulubione sceny (np. przemowa Holdena o moralności i jego ostatnie pytanie do Tobina) i cytaty, np. ten:
A ship's light winked in the swells. The colt stood against the horse with its head down and the horse was watching, out there past men's knowing, where the stars are drowning and whales ferry their vast souls through the black and seamless sea. (s.304)
[Pośród fal zamigotało światło statku. Źrebak stał z opuszczonym łbem obok klaczy, a ona patrzyła hen w dal poza ludzkim pojmowaniem, tam gdzie toną gwiazdy, a wieloryby taszczą swe ogromne dusze przez jednorodne czarne morze.] (s.399, tłum. Robert Sudół)
Wielokrotne czytanie tej książki było dla mnie trudne, nieraz żałowałam, że nie wzięłam na warsztat czegoś nie tyle sztampowego, co już tak wszerz i wspak omówionego, że łatwo o tym napisać samemu. Ileż razy zastanawiałam się czy szanowna komisja nie wybuchnie mi w twarz śmiechem, słysząc o mojej interpretacji Holdena albo czy nie zaczną mi wykazywać popełnionych błędów logicznych, naprawdę się przejmowałam :) Myślę jednak, że z tej próby wyszłam zwycięsko, lepiej czyta mi się teraz tego pisarza, więcej wyłapuję, mam nawet małą paranoję z wyszukiwaniem nawiązań do Biblii ;)
* MOŻLIWY SPOILER!!! podświetl na własne ryzyko -> (ja skupiłam się na przedstawieniu sędziego jako śmierci).