Wydawnictwo: W.A.B.
Pierwsze wydanie: The Book of Straange New Things, 2014
Stron: 589
Tłumacz: Tomasz Kłoszewski
To była uparta książka, ponieważ wywalczyła sobie miejsce na mojej liście "planuję przeczytać". Pamiętam, że kiedy na blogach często ją omawiano, cichy głosik w mojej głowie mówił "nie, nie wrzucaj jej do schowka, za dużo już masz tam książek, skupiasz się teraz na czytaniu swoich". Aż w końcu padma wrzuciła podsumowanie 2015 roku i ugięłam się. A to jej
recenzja.
Księga tkwiła sobie spokojnie na liście, aż tu nagle mój DKK uszczęśliwił mnie perspektywą jej omawiania.
Nasz klub kręci się wokół fantastyki, a ta książka miała należeć do SF. Nie wiedziałam czego się spodziewać, ponieważ Faber znany jest z innej książki, Szkarłatny płatek i biały, która nota bene też jest w moim schowku (efekt czytania blogów!) i jest zupełnie niepodobna do Księgi. Gdzieś nawet wyczytałam, że autor lubi skakać po gatunkach i z każdego coś uszczknie dla siebie. Tak więc z tym gatunkiem SF też sprawy się komplikują, jako że nie jest to czysta gatunkowo powieść. Owszem, ma wiele elementów sci-fi: inna planeta, obca cywilizacja, przyszłość Ziemi, a jednak jest to jedynie jej tło. Co wybija się na pierwszy plan tej historii to relacje międzyludzkie i religia. Zalążek tego jest taki: chrześcijański pastor, Peter, wyrusza na planetę Oazę, ma nauczać tamtejszych mieszkańców. Jego żona, Bea, zostaje na ziemi. Lecimy razem z Peterem, poznajemy ten nowy dla niego świat, czytamy wymianę listów między małżonkami. I to w tych listach dzieje się najwięcej, a nie na Oazie (sic!). Ten pomysł uważam, że wyjątkowo oryginalny, bo choć opisy przeżyć pastora są bardzo interesujące, a ich głębia przypominała mi czasem skrupulatność stwarzania obcych kultur w stylu Le Guin (oraz szacunek w ich przekazywaniu), to listy Bea były jak kamienie milowe tej powieści. Zżerała mnie czytelnicza ciekawość co się dzieje na Ziemi i najchętniej wysłałabym głównego bohatera do domu, żeby mi to opowiedział!
Ujął mnie Faber swoją niespiesznością, wręcz idealnie podporządkował tempo tej spokojnej, delikatnej społeczności Oazjan. Wymyślił ich od podstaw (język, wygląd, zachowanie, gospodarkę, architekturę itp.), odsłaniał ich powolutku, niemal taktownie, jak gdyby naprawdę istnieli i nie chciał ich urazić ;) Również opis planety jest bardzo pomysłowy, żadnych fajerwerków, a jednak wydaje się tak... prawdopodobna! Początkowo byłam bardzo negatywnie nastawiona do pomysłu, że narratorem jest chrześcijański pastor, głęboko wierzący, nawrócony do szpiku kości, z czasem jednak Peter okazał się całkiem interesującą postacią i dobrym rozmówcą dla innych ziemian wysłanych na misję. Z drugiej strony moja sympatia do niego nie była mi dana raz na zawsze, w końcu uznałam go za niebywałego egoistę ukrytego pod płaszczem troskliwego i kochającego męża.
W kwestii religii Księga skłania do wielu rozważań o przekładalności danej wiary na zrozumiały przekaz dla obcej kultury. Czy ich wiara jest prawdziwa? Czy naprawdę rozumieją to, czego są nauczani? O czym to świadczy, jeśli oni wydają się w swej wierze o wiele bardziej szczerzy i autentyczni od chrześcijan na Ziemi? Bardzo interesująca jest ta warstwa, choć z drugiej strony uważam, że sam koncept, aby jakiekolwiek kosmiczne humanoidy miałyby przyjąć jedną z naszych religii jest mocno naciągany.
Wracając na chwilę do gatunku SF - twardogłowych fanów gatunku chyba nie zachęcam do przeczytania, ponieważ będą bardzo psioczyć na brak naukowych podstaw w opisywaniu zasad działań świata przyszłości lub w ogóle na brak wyjaśnienie kilku co bardziej palących kwestii. Mnie to w sumie nie przeszkadzało, ponieważ skupiałam się na czymś innym. Całej reszcie książkę zdecydowanie polecam, jeśli nie lubicie fantastyki, to nic Was w tej lekturze dodatkowo nie zniechęci do tego gatunku, a na pewno docenicie psychologię postaci i pomysłowość autora. To nie jest też czytadło, ale na pewno nie jakaś bardzo wymagająca pozycja.
Ostatnie kilka słów poświęcę okładce - moim zdaniem jest obłędna! U padmy sobie zobaczycie, że to nie jest kolor żółty, tylko złoty. Lubiłam sobie pomacać tę książkę w księgarni, choć z czasem - muszę przyznać - te złocenia się trochę wycierają w tych miejcach, w których naturalnie ręka styka się z okładką.
Ocena: 5-5,5/6
P.S. Wpisałam Wielka Brytania w tagach, ale na zasadzie, żeby jednak coś było, bo sam Faber nie identyfikuje się z żadną narodowością...