Pierwsze wydanie: 1957
Stron: 385
Jest dużo wydań Dzienników, zawierają też różne opowiadania, od tych najwcześniejszych, z lat 50., do najpóźniejszych - z początku lat 80. Pewnie będę szukać tych, których nie ma w tym wydaniu.
Gdzieś wyczytałam, że to bardzo przystępna pozycja Lema, ale mnie nie czytało się jej łatwo. Jest w niej dużo poważnych, ciężkich gatunkowo spraw opakowanych w celofanik humoru, absurdu jeszcze bardziej pokracznego niż u Monty Pythona. Więc tak, uśmiałam się, choć nie jest to humor łatwy, może czasem przytłaczać neologizmami i pewnym nalotem staroświeckości. A jednak mimo tego śmiechu - ileż powagi tam znalazłam...
(...) w poszukiwaniu nowych oporów, bo ich już ludzie ludziom nie stawiają, odnajduje się je w świecie i w sobie i wybiera się za przeciwnika siebie i świat, żeby z obojgiem walczyć i oboje sobie podporządkować. A kiedy i to się nie udaje, otwiera się otchłań wolności, ponieważ im więcej można czynić, tym mniej się wie, co czynić należy. Zrazu kusi mądrość, lecz z dzbana wody na pustyni staje się ona takim dzbanem wśród jeziora (...). O ile jednak dążenie do mądrości wydaje się dostojne, nie ma dostojnych argumentów na ucieczkę z mądrości, nikt bowiem nie oświadcza wtedy głośno, że pragnie otępienia, a jeśliby, nawet pragnąc, miał tę odwagę wyznań, to dokąd się ma właściwie cofnąć? (...) Straszliwie mądry wśród podobnych sobie, staje się karykaturą mądrości (...). (Podróż dwudziesta pierwsza, s. 178)
Bardzo mi się podobają te wydania Lema, które na końcu mają posłowie Jerzego Jarzębskiego. Wydawnictwo Literackie je zachowało, całe szczęście. On tak prosto a precyzyjnie ujmuje słowami to, co wynosi się z lektury tych książek. Na przykład ten fragment: Zgodnie z poetyką filozoficznej powiastki, Ijon Tichy, lecąc w Kosmos, dociera więc wciąż na Ziemię i z ludzkimi wciąż kłopotami musi się borykać (s. 381). Tytułowe Dzienniki są bowiem zapisem przygód tegoż kosmonauty i obieżyświata. Opisuje on swoje liczne podróże oraz przytacza anegdoty, których akcja dzieje się na Ziemi. Do Pirxa bym go jednak nie przyrównała, ponieważ Tichy równi się od niego charakterem (to odważny optymista, brylujący w towarzystwie), poza tym jego przygody można czytać w dowolnej kolejności, bohater nie ewoluuje, nie dorasta.
W dodatku wyrzucona za burtę wołowina, zamiast ulecieć w dal, nie chciała opuścić pobliża rakiety i krążyła wokół niej jako drugi sztuczny satelita, powodując regularnie co jedenaście minut i cztery sekundy krótkotrwałe zaćmienie Słońca. Aby uspokoić nerwy, obliczałem do wieczora elementy jej ruchu, jak również perturbacje orbity, wywołane krążeniem utraconego klucza. Wypadło mi, że przez najbliższych sześć milionów lat wołowina będzie wyprzedzała klucz, wirując wokół statku po torze kołowym, aby potem go prześcignąć. (Podróż siódma, s. 14) [płakałam na tym ze śmiechu:]
O nawiązaniach do ówczesnych kwestii polityczno-ideologicznych pisać nie będę, chętni sobie to gdzieś znajdą. Bardziej mnie interesuje uniwersalna strona twórczości Lema. W tym zbiorze akurat pisarz bierze na warsztat kilka problemów natury filozoficznej: pisze o Bogu, o granicach wolności i poznania, o subiektywnym postrzeganiu zmysłowym. Nieraz w trakcie lektury przypominały mi się teorie z książki 50 teorii filozofii, które powinieneś znać, a raz czy dwa nawet film Matrix (!). I to zrobiło na mnie ogromnie wrażenie, zwłaszcza bardzo trudna, ale wybitna Podróż dwudziesta pierwsza.
Książka ta nie nadaje się raczej dla początkujących lemowców. Obawiam się, że poprzeczkę może zawiesić za wysoko, a nie nazwałabym ją też przesadnie wciągającą (w końcu to opowiadania). To coś dla zagorzałych fanów, dla entuzjastów filozofii, dla ciekawych jak pisarz kpił sobie z cenzury, ale też dla ludzi żądnych śmiechu.
Ocena: 4,5/6Dzień zapowiadał się kiepsko. Bałagan, panujący w domu od chwili, kiedy dałem służącego do remontu, rósł. Niczego nie mogłem znaleźć. W kolekcji meteorów zalęgły się myszy. (...) Ten elektroniczny bałwan schował ścierki razem z chusteczkami do nosa. Powinienem był dać go do generalki, już kiedy zaczął mi pastować buciki od środka. (Podróż jedenasta, s. 36)
Najbardziej podobała mi się opowieść o sepulkach:) płakałam ze śmiechu. A podobno w latach 60-tych czy 70-tych "Dzienniki..." były czytane w radiu przez Mieczysława Czechowicza i jego interpretacja rzucała na kolana:)
OdpowiedzUsuńMnie jednak najbardziej ta wołowina i pętla czasu rozwaliła. Absurd gonił absurd :)
Usuń