Wydawnictwo: MUZA, 2011
Pierwsze wydanie: The Origin. A Biographical Novel of Charles Darwin, 1980
Stron: 718
Tłumacz: Hanna Pawlikowska-Gannon
Książki mają jedną, zasadniczą wadę. Mają zakończenie, po przeczytaniu którego trzeba je zamknąć i odłożyć na półkę. Owszem, można trochę na siłę wydłużać czytanie, jednak kiedyś trzeba lekturę skończyć. A czytanie o Darwinie niesłychanie uprzyjemniło mi całe dwa tygodnie. To były chyba najlepsze chwile dnia, kiedy wiedziałam, że mam wolną godzinę i mogę znowu zanurzyć się w ten świat. Przez ten czas bohaterowie Stone'a stają mi się już tak bliscy, że ciężko się potem z nimi rozstawać. Dodatkowo takie biografie zawsze kończą się ich śmiercią, więc smutek ma jeszcze takie nietypowe zabarwienie, jakby się traciło przyjaciela.
Opowieść o Darwinie na pewno nie dorównuje poziomem Pasji życia, jednak nadal jest to Stone, a to nazwisko to reklama sama w sobie i gwarancja satysfakcji. Nie tylko pokazał Darwina jako żywego człowieka, ale też wspaniale odmalował jego czasy. Jak wspominała śmietanka jest to też parada szczegółów i szczególików: twarzy, jedzenia, mebli, krajobrazów, strojów itd. Początkowo byłam tym przytłoczona, ale po kilku stronach już się przyzwyczaiłam. Ze śmietanką zgodzę się w jednym - niektóre dialogi faktycznie wydawały mi się zbyt wyszukane, zbyt dopieszczone, takiego wrażenia nie miałam czytając Pasji życia.
Co mnie szczególnie za to urzekło, to tło społeczne i historyczne. Jest tam cała brytyjskość ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami. Późne małżeństwa klasy średniej, rodzinne wieczory z książką czytaną na głos, kobiety rodzące nawet dziesięcioro dzieci (dzięki Ci, Panie, za antykoncepcję!), specyfika medycyny XIX wieku, imperializm i już trącący myszką stosunek do innych nacji. Stone wspaniale też oddał dlaczego tak naprawdę teoria ewolucji wstrząsnęła światem i doprowadziła do wielkiej awantury. Owszem, i dziś znajdą się inteligentni inaczej, których oburza to sławne uproszczenie "człowiek pochodzi od małpy", do teraz zresztą dzieci przeżywają pewien szok, kiedy na lekcjach biologii pojawia się darwinizm. Jednak w XIX wieku tę małpę jeszcze jakoś by łyknęli, po bojach, ale jednak. Sęk w tym, że dla ludzi rewelacje Darwina był równoznaczne z tym, że Boga albo nie ma, albo po stworzeniu świata przestał w niego ingerować! Powszechnie uznawano wtedy, że świat liczy ok. 4 tysięcy lat, i że Bóg od razu stworzył wszystkie gatunki, projektując każdy ich szczegół. Nie mogły więc one być zastępowane przez inne, nie mogły się zmieniać (ewoluować), nie wiedziano co począć z faktem, że były dowody na istnienie dawniej zwierząt im już nieznanych. A już sama myśl, że pierwsze życie to jakieś praktycznie bezmózgie wodne żyjątko, pra-rodzic wszystkiego co żyje (do tego obojnacze), wydawała się iście szatańska! Stąd ten zmasowany atak na Darwina, stąd kościelne kazania, stąd polemiki w gazetach itd. I tak, Darwin, który planował karierę duchownego, ostatecznie okazał się być agnostykiem.Co ciekawe, i to też zasługa Stone'a w uświadomieniu mnie: prawie równolegle z nim na tę samą teorię wpadł inny człowiek - Alfred Wallace.
To teraz technicznie. Nie uważacie, że okładka jest dziwna? Pamiętam, że kiedy zamawiałam książkę był na niej tylko Darwin i cieszyłam się, że jest taka estetyczna, nienachalna. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy łypnęła na mnie okiem ta szkarada z pierwszego planu, jak tylko otworzyłam paczkę. Do tego chyba niefortunnie umieścili pasek z tytułem. Nad nim widać jeszcze łysinkę Karola (na tym zdjęciu tego nie ma), co sprawia, że wygląda on jak Indianin. Z gadem próbującym dać mu... buziaka(?). Indianin z gadem, a to ci dopiero. Aha, czy tylko ja czasem rozpędzonym umysłem hamowałam i głowiłam się nad zmianą szyku w zdaniu? Kurczę, chyba jestem przewrażliwiona.Chwalę jednak twardą okładkę, dobry papier, mapę i szycie. I to "I think" ręką Darwina na okładce :) Korekta na 4+.
Ocena: 5/6
Gdyby nie ty nigdy bym nie określiła Darwina na okładce jako Indianina z gadem. Teraz już zawsze będę patrzyła na mój egzemplarz przez ten pryzmat :)
OdpowiedzUsuńA co do samej treści, podzielam twój zachwyt szczegółowością w opisie epoki przed- i wiktoriańskiej. Niezwykły obraz XIX wiecznej Anglii. Dla mnie książka "bomba". I już na wakacje wypożyczyłam "Grecki skarb" Ach ten uwodziciel Stone...:) Serdeczności
PS A z ikonkami się jednak nie udało (fb, twitter etc.)?! :(
OdpowiedzUsuńJakoś nie przemawia do mnie ani okładka ,ani tematyka. Po prostu nie mój styl, mimo iż recenzja bardzo fajna.
OdpowiedzUsuńBook - ja w wakacje planuję tę o Freudzie. Ciekawa jestem jak zareaguję, bo nigdy go nie lubiłam, a wiesz jak pisze Stone :)
OdpowiedzUsuńOkazuje się, że mój szablon najwyraźniej jest niekompatybilny z tym gadżetem, a nie chcę go zmieniać :|
Ja kocham wszystko co brytyjskie, dlatego ta ksiażka jest na mojej liście
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Monia zaczęłam studiować okładkę, szukając Indianina :)) Że pasek to pióropusz? - o to chodzi? Rzuciłaś ziarno zwątpienia w mój zmysł estetyczny. Uparli się na kolor, ostatecznie: stara twarz, choćby należała do mędrca, nie ma tego namagnesowania co rumieniec młodości. Stąd ten rzucik, ta egzotyczna szkaradka (sorry Winnetou) na pierwszym planie.
OdpowiedzUsuńZ wielką chęcią przeczytam. Zwłaszcza, że zachwalasz tło społeczne i obyczajowe. Dwa tygodnie... Jak ja się cieszę, że za moment uścisk czasu przestanie tak naciskać. :)
Pasek to opaska, brakuje jeszcze piórka z boku ;) Stare twarze są interesujące, mówią więcej niż młode.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, bardzo zachęcająca. Z chęcią przeczytam, jak będę miała tylko taką możliwość i książka wpadnie w moje ręce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kass
Czytam i się śmieję na głos - z tego Indianina, pocałunku z gadem:) To ciekawa obserwacja - jak ludzie mogą różnie widzieć tę samą książkę. Ja miałam ją w ręku tyle razy i w ogóle nie zwróciłam na to uwagi. Indianin z gadem - :))) Coś w tym jest. Tak a propos - książka szalenie mi przypadła do gustu.
OdpowiedzUsuń:D Moja wyobraźnia nie zna granic, więc nigdy się nie nudzę :)
OdpowiedzUsuń