27 czerwca 2011

C.S. Lewis - Z milczącej planety

Wydawnictwo: Wydawnictwo Pelikan, 1989
Pierwsze wydanie: Out of the Silent Planet, 1938
Stron: 183
Tłumacz: Andrzej Polkowski

Kuriozalna okładka. Nie mówię, że kompletnie bez sensu, bo jakieś tam nawiązanie do treści jest, jednak wygląda co najmniej dziwnie. Lewis. Zachwyt Narnią mnie ominął, w dzieciństwie czytałam raczej Chmielewską i Sienkiewicza, jednak sława pisarza do mnie dotarła. Patrzyłam na niego średnio przychylnym okiem, ponieważ lekko mnie odrzuca jego przemycanie wartości chrześcijańskich (w ogóle - religijnych) do powieści. Z milczącej planety zakupiłam bo science-fiction. Popełnił Trylogię międzyplanetarną, ponoć godną uwagi, więc jak już ma się cz. 1 w ręku, to wstyd nie wziąć, zwłaszcza jak dają za darmo.

Ze względu na moje sceptyczne podejście czytałam to, obawiając się, że na którejś stronie zaatakuje mnie Jezus, gdzieś wyskoczy boskie poświęcenie lub wyczuję silenie się na dydaktyzm. Na szczęście, odetchnęłam z ulgą w punkcie kulminacyjnym i potem do końca książki już tylko delektowałam się tą historią. A opisuje ona podróż na jedną z planet naszego Układu Słonecznego (łatwo się można domyśleć, o którą chodzi, patrząc na datę wydania). Dr Ransom spaceruje sobie po angielskiej prowincji, gdy nagle zostaje porwany przez naukowca Westona i jego kompana Devine'a. Budzi się już w kosmosie w drodze na Malakandrę; oprawcy nie chcą puścić pary z ust o co im chodzi. Kiedy lądują na planecie, Ransom ucieka i zaczyna ją poznawać. Ten inny świat wydaje mu się zdumiewający, poznaje różne rasy zamieszkujące Malakandrę, ich styl życia, wzajemne relacje, mentalność i poglądy na wiele spraw, najczęściej społecznych. Nie da się ukryć, że Lewis napisał utopię i muszę przyznać, że to pierwsza utopia jaka przypadła mi do gustu. To znaczy, po raz pierwszy zasady w niej przyjęte mogłabym uznać za własne, podzielałam je, a ich wewnętrzna spójność mnie ujęła. I właśnie brak tam tego, czego się bałam, czyli nawracania mnie (lub jakichś komunistycznych manifestów). Oczywiście, w filozofii Malakandryjczyków jest sporo z filozofii chrześcijańskiej, jednak nie w wydaniu ziemskim, ponieważ wiele istotnych jej elementów, z Chrystusem na czele, zostało pominiętych. To właśnie dzieje Ziemi zostały pokazane jako odrażające, a Ziemianie jako omotane ofiary bardzo dawnej wojny.

Słabsze fragmenty natomiast zawierają opisy przedziwnej przyrody (są mało plastyczne), sam początek, te, w których akcja dzieje się jeszcze na Ziemi oraz brak uprawdopodobnienia tej opowieści (jako taka książka jest bardziej fiction niż science). Pod tym względem Lewis ustępuje zdecydowanie Wells'owi (wspominany nota bene kilka razy w tekście), jednak ojciec s-f jest tylko jeden. Wszystko to jednak nadrabia stwarzając tak ciekawy świat, jej przedziwnych, oryginalnych mieszkańców, które w cudowny sposób dziwią się ziemskim zwyczajom. Na pewno sięgnę w przyszłości po cz. 2 trylogii Perelandrę.

Ocena: 5/6

1 komentarz:

  1. O jeju, czytałam to, ale tak dawno, że nic już prawie nie pamiętam...

    OdpowiedzUsuń

Jak powiedział Tuwim "Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa" :)