6 lutego 2010

Tamara Zwierzyńska-Matzke, Sven Matzke - Czasami wołam w niebo

Wydawnictwo: W.A.B.
wydanie pierwsze: 2002
ilość stron: 240

To będzie osobista recenzja. Jestem całkiem rozbita po tej książce i w sumie nie wiem czy to najlepszy moment na jej pisanie, ale na żywca będę pamiętać moje wrażenia.

Na bnetce pod nią rozpętała się dyskusja na temat obiektywnego i subiektywnego oceniania książek. Więc tak: obiektywnie to według mnie książka jest do bólu przeciętna, wręcz nieciekawa. Nie chodzi tylko o język, zgadzam się z tymi, którzy zwracają uwagę, że prywatnych lisów nie piszemy, używając wyszukanych słów, więc mnie to nie przeszkadzało w ogóle. Ale na dobrą sprawę nudne jest to ciągłe czytanie o pogodzie w Brukseli, o drobnych sprawach z życia bohaterki, jej rodziny i przyjaciół, ciągle te same pozdrowienia, pytania itd. To jest interesujące dla nich i dla nikogo więcej, sama staram się unikać tych rzeczy w listach, bo wiem, że po czasie nie będzie to miało żadnej wartości, no, ale ja też milczek jestem. Zadziwiło mnie też wielce w trakcie lektury, że Tamara pisze jakby nie uświadamiała sobie, co się naprawdę dzieje, nawet gdy było już bardzo źle. Miałam ochotę nią potrząsnąć: kobieto, obudź się! Dlaczego nie zastanawiasz się nad jakimiś ostatecznymi sprawami? Odliczałam jej wręcz czas, zostały jej dwa tygodnie życia, tydzień, za 4 dni będziesz martwa... Byłam w komfortowej sytuacji, ja to wiedziałam, ona nie. Teraz ja to ona, przecież. Nie znajdziecie w tej książce jakichś górnolotnych zdań do zapamiętania, wskazówek, dobrych rad. Najciekawsze w niej są jej sny, moim zdaniem im dalej, tym bardziej znaczące i słowa jej męża. Śmierć chyba nie czyni z nas kogoś bardziej interesującego, niż jesteśmy, ignorujemy wszystko wokół tak, jak robiliśmy to dotychczas, nie chcemy wiedzieć.

W trakcie czytania czułam się fatalnie. Było mi przeraźliwie zimno, miałam wrażenie, że jestem chora, w fatalnej formie, niemalże współodczuwałam jej stan. Przede wszystkim z biegiem kartek ogarniał mnie niewyobrażalny strach. Od razu przypomniała mi się Psychologia społeczna Aronson'a. Choćby nie wiadomo jak człowiek udawał i siebie okłamywał jest to stałym atrybutem każdego człowieka - strach przed śmiercią. I dla mnie ta książka była wyobrażaniem sobie jak to będzie. Nie płakałam nad nią na ostatnich stronach, płakałam nad tą obezwładniającą pewnością, że nie ma innego końca. Opadła mnie taka masa osobistych rozmyślań, że dlatego zupełnie nieobiektywnie daję tej książce 5. A teraz potrzebuję jakiejś ciepłej, pozytywnej lektury, bo mam wrażenie, że po Świtaju i Tamarze nie dam rady zmierzyć się z kolejnym dramatem... Nie będzie mi to chyba jednak dane, ponieważ następna w kolejce jest Z zimną krwią.

Ocena: 5/6

3 komentarze:

  1. Ciężko mi mówić o tej książce, gdyż czytałam ją ładnych kilka lat temu, ale pamiętam, że mniej więcej od połowy miałam dość, bo kołatało mi się w głowie: ona zaraz umrze, ona zaraz umrze...Jak dla mnie: mocna lektura.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Czasami wołam w niebo" czytałam dość dawno, ale tak jak ty wyobrażałam sobie jak to będzie przed śmiercią. Książka skłaniająca do refleksji, którą raczej ocenia się subiektywnie, bo każdy w inny sposób odbiera ten dramat.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam dosyć dawno, ale pamiętam doskonale, miałam podobne odczucia...
    Z "Zimną krwią" mocna lektura, a podejście tych dwóch morderców przerażające.

    OdpowiedzUsuń

Jak powiedział Tuwim "Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa" :)