26 grudnia 2015

Bolesław A. Uryn - W świecie jurt i szamanów

Wydawnictwo: MUZA, 2013
Stron: 335

Od razu uprzedzę, że nie jestem targetem tej książki. Zamówiłam ją zg na cudowną okładką, która po prostu zawładnęła moją wyobraźnią, a że Mongolia fascynuje mnie od lat, wydawało mi się, że to będzie książka dla mnie. W czasie lektury doszłam do wniosku, że to pozycja napisana przez mężczyznę po 60. skierowana właśnie do męskich czytelników w średnim wieku. Nie sądzę, żeby autor zdawał sobie z tego sprawę i że zrobił to intencjonalnie, po prostu skupia się na sprawach interesujących z punktu widzenia męskiego podróżnika w jego wieku lub trochę młodszego i ma też taki, a nie inny styl pisania. Nie jest to zarzut, daleka jestem od tego, po prostu łatwiej będzie mi wytłumaczyć mój odbiór tej książki.

Uryn jest na pewno świetnym podróżnikiem, jednak pisanie o swoich wojażach wychodzi mu już nieco gorzej (choć zdecydowanie lepiej niż Pałkiewiczowi!). Dużo miejsca poświęca historii i pisze o niej w mało interesujący sposób, wyciąga mało ciekawe szczegóły, jest też bardzo techniczny, skłonny do suchych opisów. Pisze właśnie tak po męsku: o łowieniu ryb w Mongolii, o jakichś danych technicznych spływu kajakowego, o sprzęcie i jego zabezpieczeniu. Nie jest więc to książka stricte podróżnicza, raczej książka, która ma przedstawić bardziej szczegółowo Mongolię oraz pomóc przygotować się do ewentualnej tam podróży. Z każdej strony przebija jego miłość do tego kraju i to poczytuję za jej plus!

Trochę rozczarowana byłam też, że część tekstu była już wcześniej gdzieś drukowana, bo zawiera wiele cytatów. Do tego zdjęcia są opisywane fragmentami tejże książki, więc co chwila czytelnik czyta dwa razy to samo. Oczekiwałabym choć bardziej osobistych podpisów pod zdjęciami. Mapa nie zawiera wszystkich miejsc, o których pisze autor, więc czasem wiedziałam tylko mniej więcej, gdzie akurat był. Zdarza mu się pisać o czymś wyjątkowo interesującym i oryginalnym i wspomnieć, że ma tego czegoś zdjęcie, ale brak tego zdjęcia w samej książce. Brakowało mi więcej o samych podróżach, jakichś anegdot z nich, opowieści o ludziach tam, mieszkających. To się pojawia, ale jednak nie w takim natężeniu, w jakim bym sobie życzyła.
Jesienią tajga jest cicha i piękna. W kolorach złota i czerwieni. Świetlista. Szczyty gór skrzą się lodem na tle błękitnego nieba. Wszystko to jednak ładnie wygląda, gdy świeci słońce. Szczególne wrażenie sprawiają zachody słońca, gdy ziemię pokrywa czarny, lodowaty mrok, a modrzewie na stokach gór jeszcze złocą się w słońcu. Płoną ogniem w jego promieniach. O zachodzie świat staje się czarny, ponury. Po zmroku natychmiast robi się zimno, groźnie i nieprzyjemnie. Pod lodowatym oddechem wiecznej zmarzłoci zamiera życie przyrody i - podobnie - obozowe. W oddali zaczynają wyć wilki... (s. 228)
No i moje osobiste zaskoczenie: Mongolia zawsze była w sferze moich marzeń. W trakcie lektury W świecie jurt i szamanów zaczęło do mnie docierać, że to chyba jednak za wysoka poprzeczka dla mnie. Trochę mnie Uryn otrzeźwił. Żeby zwiedzić ten kraj trzeba mieć kilka tygodni wolnego (jest ogromny), trzeba umieć prowadzić samochód (dobrze i to najlepiej terenowy), jeździć na koniu, trzeba umieć przetrwać czasem w ciężkich warunkach (np. zalany samochód, spędzasz cały dzień w lodowatej wodzie, ratując swoje rzeczy), nie należy odmawiać zjedzenia lub wypicia czegoś, na widok czego mój żołądek się sam skręca, do tego... roje komarów i insektów (sic!). To była ciekawa lekcja pokory dla mnie. Wiem, że nie jestem jednak typem ekstremalnego podróżnika, któremu żaden trud nie jest straszny.
" (...) wylazłem na zewnątrz i oniemiałem. Wokoło - bajka. Gwiazdy lśniły jak świąteczna dekoracja. Jaskrawe światło księżyca odbijało się od srebrnej ziemi. Szron spowodował, że wokół mnie cały świat aż po horyzont był jak z polerowanej srebrnej blachy. Łącznie z końmi, które grzebały kopytami i chrzęściły pyskami, żując wydobyte spod śniegu źdźbła. (s. 242)
Co polecam Waszej uwadze to zdecydowanie wspomniane już zdjęcia. Są naprawdę dobre i wysokiej jakości. A część z nich można zobaczyć tu.

Ocena: 3,5/6

2 komentarze:

  1. Ja tak może nie do końca na temat, bo nie o tej książce, ale skoro tak lubisz Mongolię, to czy słyszałaś – a może nawet już czytałaś? – o „Czasie Czerwonych Gór” Petry Hůlovej? To fikcja, ale akcja osadzona jest w Mongolii właśnie, a autorka zna realia, bo studiowała mongolistykę i spędziła w tym kraju sporo czasu. Myślę, że mogłaby Cię zainteresować, bo oprócz tego, że z Mongolią w tle, to też naprawdę dobra książka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znałam. Przeczytałam sobie opis, może być całkiem ciekawa.

    OdpowiedzUsuń

Jak powiedział Tuwim "Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa" :)