7 kwietnia 2015

Cormac McCarthy - Przeprawa

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2012
Pierwsze wydanie: The Crossing, 1994
Stron: 598
Tłumacz: Jędrzej Polak

Jest to druga część Trylogii Pogranicza. Nie ma tu żadnej ciągłości, jest to bowiem odrębna historia, jednak fabuła oparta jest na właściwie bliźniaczym koncepcie: młodzi Amerykanie w drodze, południowe Stany, Meksyk.
Wieczorem znów usłyszał żurawie lecące wysoko nad chmurami, pod którymi ciągnął się szmat ziemskiej krzywizny, szmat ziemskiej pogody. Metalowe oczy żurawi wwiercały się w drogę wyznaczoną im przez Boga. Ich serca wypełniała radość. (s. 545)
Spotkałam się w sieci z wieloma opiniami, że Przeprawa wyraźnie przewyższa Rącze konie. Ja mam jednak odmienne zdanie. Część pierwszą czytałam oczarowana książką, Przeprawę za to czytałam z przerwami około roku... Owszem, pierwsze 200 stron jest wręcz genialne, na nich to rozgrywa się opowieść o wilczycy z okładki. Ta historia trzymała mnie w napięciu, wciągnęła, wręcz zaszkliły mi się oczy pod koniec w trakcie lektury. Gdyby książka skończyła się wtedy dałabym jakieś 5,5. Reszta to po prostu korowód postaci, które napotyka główny bohater, ich losy, lapidarne dialogi i bardzo typowe, jak na McMarthy'ego przystało, zakończanie. W Przeprawie wszystko skupia się na Billym, nastolatku z południa. To jego decyzje wpływają na całą historię i na życie innych ludzi. Przez jakiś czas w drodze towarzyszy mu młodszy brat, wielokrotnie przechodzi on też przez granicę między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem.
Gdyby ludzie znali swoje przyszłe życie, ilu chciałoby żyć? Ludzie mówią o tym, co ich czeka. A nic ich nie czeka. Każdy dzień składa się z tego, co było wcześniej. Nawet świat musi być zdziwiony kształtem, w jakim się pojawia. Może nawet sam Bóg. (s. 543)
Po tych 200 stronach doszłam do wniosku, że McCarthy...chyba mi się przejadł. Na serio, miałam wrażenie, jakbym czytała w kółko tę samą książkę (i nie mam na myśli tylko podobieństwa Rączych koni i Przeprawy). I choć nadal warsztatowo to jest napisane wybtnie dobrze, to jednak mnie już nużyło momentami. Tak naprawdę to język sprawiał, że i tak skończyłam tę książkę i nawet nie przyszło mi do głowy jej przerwanie. Jest tak plastyczny, całe to pogranicze, natura, góry, drzewa, stawy, opisy ruin, surowych wnętrz, to mnie zawsze ciągnie do tego pisarza. Do tego ciekawie pokazał męskie rozmowy, tak różne od kobiecych:
Jak długo jeszcze miarkujesz się gniewać?
Aż się odgniewam.
(s. 277)
 Można przeczytać Przeprawę, ale nie trzeba, choć inni powiedzą Wam, że Rącze konie już niekoniecznie, ale za to Przeprawę obowiązkowo. W każdym razie mnie się do trzeciej części nie spieszy.

Ocena: 4/6


5 komentarzy:

  1. Pamiętam, że kiedy tak piałam u siebie z zachwytu nad „To nie jest kraj dla starych ludzi”, ktoś zasugerował w komentarzu, żeby zrobić sobie przerwę przed następną książką McCarthy'ego, najlepiej długą. Poczekałam kilka miesięcy, to była dopiero druga jego książka którą czytałam i przesytu nie było, ale wierzę, że ten autor po pewnym czasie może się przejeść, jak już zblednie to ogromne wrażenie, jakie wywiera na początku jego wizja świata. Potraktuję Twoją recenzję jako kolejne ostrzeżenie, żeby się z nim nie śpieszyć. A następny w kolejce będzie „Suttree”, który (sądząc z Twojej recenzji i kilku jeszcze innych głosów, z którymi się spotkałam) trochę różni się od większości książek McCarthy'ego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację z poczekaniem.
      Suttree ma nietypowego bohatera, ale jednak styl nadal biję McCarthym z kilometra ;)

      Usuń
  2. Zgadzam się. "Przeprawa" jako taka w moim odczuciu niestety ugina się pod własnym ciężarem. O ile pierwsza wyprawa to istna perełka, to druga i trzecia część książki jest pozbawiona dyscypliny narracyjnej, jaka cechowała "Rącze konie". I chociaż są tu epizody, które zaliczam do najmocniejszych w dorobku CMC, to jako całość grzeszy niespójnością, przerostem epizodów nad fabułą, i nawet widoczna gołym okiem konwencja "Odysei" jakoś jej nie broni.

    Na szczęście "Sodoma i Gomora" to inna już jakość, koniec z powodzeniem wieńczy i spina dzieło, które jest u mnie, jako całość, drugim co do wielkości dokonaniem w całym literackim westernie jako gatunku. Pisałem o tym TU i TUTAJ (uwaga - to drugie to rojąca się od spojlerów analiza "Sodomy i Gomory").

    Zgadzam się też z Naią - pomiędzy książkami CMC warto robić solidne przerwy. I nie warto się spieszyć. Ja "Suttree" stojące na półce obwąchiwałem przed lekturą dwa lata, czytałem bite trzy miesiące, a po wszystkim nie byłem w stanie sklecić recenzji, choć uważam, że to jedna z najpiękniejszych jego książek. Ale nie potrafiłem poddać jej analizie - tak bardzo jest oparta o refleksje i nastroje, a tak mało fabularna. Tak czy owak powodzenia. Jest to z całą pewnością pisarz, którego znać i czytać warto - dla mnie jeden z tych najlepszych. Pochwalę się półżartem, że czytałem go jeszcze zanim to było modne, w 1996 roku :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że pozytywnie nastawiłeś mnie do części 3., bo jakoś zniechęcona byłam. Ale faktycznie dam sobie z nią, czas, trudno, że to książka recenzyjna, ale inne też się naczekały ;)

      Usuń

Jak powiedział Tuwim "Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa" :)