11 sierpnia 2013

Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska

Wydawnictwo: Książka i Wiedza, 1987
Pierwsze wydanie: Крейцерова соната, 1889
Stron: 190
Tłumacz: Eleonora Słobodnikowa (Albert), Maria Leśniewska (Sonata...)


Moje wydanie zawierało też opowiadanie Albert, krótką opowiastkę o skrzypku-alkoholiku. O nim później.

Skandaliczna Sonata Kreutzerowska to relacja o burzliwym małżeństwie Pozdnyszewa. Wszystkiego dowiadujemy się w jego rozmowie z innym pasażerem pociągu. Jego opowieść jest pełna emocji, sączy się z niej zazdrość, nienawiść, pożądanie i pogarda. Człowiek ten wpada w ciąg monologów, w których wyłuszcza swoje poglądy na społeczeństwo, mężczyzn i kobiety, ludzką moralność i różnice między klasami. Co jednak najważniejsze i będące przyczyną całego skandalu wokół Sonaty to atak na instytucję małżeństwa, wieszanie psów na obu płciach i krytykowanie ówczesnego wychowania dziewcząt. Pozdnyszew jest bardzo radykalny i w tym swoim radykalizmie posuwa się bardzo daleko. Czasem zaskakiwał mnie spostrzeżeniami, które są czasem jeszcze prawdziwe i w naszych czasach, np. gdy zwraca uwagę, że młode kobiety uczone są, aby występowały jak na targu, prezentując swoje atuty cielesne, że poddawane są presji znalezienia męża za wszelką cenę. Innym razem podkreślał kwestie charakterystyczne dla XIX w., gdy kobieta nie miała w sumie żadnych praw. Całe szczęście, to już się zmieniło. Nie da się też nie zauważyć, że główny bohater często sobie sam zaprzecza, zapętla się w tym swoim spojrzeniu czarne-białe i nawet tego nie widzi. Składam to na karb jego rozemocjonowania. Z tego co wyczytałam w sieci opowiadanie to prezentuje jednak poglądy samego autora.

Warto było to przeczytać zg na język, jak zawsze u Tołstoja, krystalicznie czysty i ostry jak nóż. Do tego głębokie opisy charakterologiczne, rytm dialogów (a właściwie monologu), który sprawia, że w głowie sama nadawałam słowom ton, tempo, słyszałam czyjąś barwę głosu, akcent w odpowiednim momencie itd. (podobne wrażenie miałam też u Meyrinka i Miltona). To literatura, która dobrze brzmi czytana na głos. Spodobał mi się też pomysł na rozpoczęcie opowiadania: kilka osób w pociągu, zaczyna się kleić rozmowa, wreszcie wybucha dyskusja, potem zostaje dwóch mężczyzn i ten, który siedział wcześniej milczący, nagle się otwiera.

Na koniec parę słów o Albercie. Jest równe i porządne, ale nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia. Jest tam ciekawy opis czegoś na kształt delirium, pokazanie przepaści między tym, co sobie wyobrażamy nt. ludzi, a tym, jacy oni rzeczywście są, plus ta literacka kreska z jaką narysowano postać muzyka. Dobre, ale łba nie urywa :)

Ocena: 4,5/6

2 komentarze:

Jak powiedział Tuwim "Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa" :)