20 lutego 2013

Philip K. Dick - Labirynt śmierci

Wydawnictwo: REBIS, 2000
Pierwsze wydanie: A Maze of Death, 1970
Stron: 200
Tłumacz: Arkadiusz Nakoniecznik

Spodziewałam się czegoś lepszego, prawdę mówiąc. To raczej znana książka Dicka, a jednak ukazuje ona słabości warsztatu tego pisarza. Po opisie z okładki (14 ludzi na planecie Delmak-O, nie wiedzą co tam mają robić i nagle zaczynają ginąć) spodziewałam się chyba jakiejś  wersji SF Dziesięciu Murzynków Christie.

Książka ta nie ma jednak nic wspólnego z kryminałem (co nie jest moim zarzutem), z drugiej strony nie za dużo w niej też tego pierwiastka technicznego. Opisy planety, żywych istot i przedmiotów delmakowskich są mało precyzyjne, trudno zagłębić się w ten świat, gdy umysł nie ma punktu zaczepienia, żeby plastycznie sobie to wszystko wyobrazić i uwierzyć w jego prawdziwość (świata, nie umysłu). Przypominało to trochę dekoracje z dykty rodem z westernów klasy C.

Sama historia ma spory potencjał. Są w niej momenty, gdy autor miał całą moją uwagę, bo właśnie jeden z bohaterów sugerował jakieś interesujące wyjaśnienie zdarzeń na planecie. Świetnie wymyślił lina, koło którego można położyć kartkę z pytaniem, a on wyprodukuje inną z tajemniczą odpowiedzią. No i oczywiście zakończenie. Sama końcówka trochę straciła tempo, a w sumie była najlepszym punktem powieści, jednak i tak doceniam to rozwiązanie, nawet teraz wydaje się być bardzo nowoczesne. Jak to u Dicka jest sporo o religii (tym razem opartej na kompletnym systemie wymyślonym przez pisarza i Williama Sarilla) oraz chyba stały (?) motyw Jezusa (lub kogoś podobnego). Pachnie to małą obsesyjką ;) Bardzo przyjemną, nota bene, lubię takie wtręty.

Moim największym zarzutem jednak wobec Labiryntu śmierci jest płaskość i płytkość postaci. Szybko mi się myliły ich imiona, choć niby byli bardzo od siebie różni. Do tego oni sami w ogóle nie nie przykuwają uwagi, nie ma nawet na kim się skupić, są bezkształtną masą, której los był mi od początku do końca całkowicie obojętny. Wydaje mi się, że gdy stawia się na zabijanie swoich bohaterów, to powinno się najpierw coś zrobić, aby czytelnik przejął się samym faktem ich śmierci. A tak poziom napięcia w skali o 1-10 oscylował u mnie w okolicy 1-2.

Ocena: 3,5/6

P.S. O co chodzi z tą okładką? ;)

6 komentarzy:

  1. Miałam właśnie zapytać, jak ma się okładka do zawartości.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pytanie za 100pkt. ;) Z tyłu jest jeszcze obcy i statek kosmiczny!

      Usuń
  2. Postać na okładce to jeden z bohaterów powieści, można sobie wybrać, który; meczet z minaretami nawiązuje do obecnej w książce religii; zaś pies... hm... no, pies mnie pokonał. Nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ten spuszczony ze smyczy pies wszystko psuje.

      Usuń
  3. Nie bardzo interesuję się fantastyką, więc nie wiem, ile krążących o tym autorze historii jest ogólnie znanych. Ale trafiłam niedawno na artykuł (w NF może?), gdzie najzupełniej poważnie była mowa o tym, że Dick uważał się tylko za przekaźnik (piszący pod dyktando sił kosmicznych), że wykazywał mnóstwo paranoidalnych zachowań, podczas tworzenia nie unikał licznych "wspomagaczy", itepe itede. Może czytanie jego książek przez ten pryzmat ułatwia ich odbiór? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dick czasem we wstępie wspomina co brał w trakcie pisania danej książki. Prawdę mówiąc, w ogóle się na tym nie skupiam. Pewnie niektóre jego wizje wprowadza do historii, wygląd czegoś itp., ale poza tym to to nie ma dla mnie znaczenia, choć podejrzewam, że pewnie jakieś prace naukowe powstawały na ten temat :)
      "Valis" jest taką książką trochę o nim i faktycznie jest tam kimś, kto ma bezpośredni kontakt z kimś w rodzaju Boga.

      Usuń

Jak powiedział Tuwim "Błogosławiony, który nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego w słowa" :)