Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie, 2005
Pierwsze wydanie: The Scarlet Letter, 1850
Liczba stron: 218
Tłumacz: Bronisława Bałutowa
Zacznę od tego, że gdybym nie musiała tej książki skończyć, to bym rzuciła ją w kąt ok. strony 90. Teraz możecie już przejść do oceny pod recenzją, a wytrwałych czytelników zapraszam dalej na mały blogowy lincz.
Szkarłatną literę można otworzyć na dowolnej stronie, a natychmiast z lewa i prawa zaatakują nas grzech, cnota, odpowiedzialność przed Bogiem i społeczeństwem, sumienie, palące duszę wyrzuty sumienia, wizje piekła, nieba i grzesznicy, którzy całymi dniami jęczą... o czym by innym - dlaczego są tacy źli i potępieni. Na coś takiego mówię nie, nie i jeszcze raz nie. Bo ile można?!
A zaczął tak dobrze: na pierwszej stronie praktycznie nazwał mnie swoim przyjacielem! No sami zobaczcie:
Uwaga końcowa: gdybym miała ocenić tę książkę obiektywniej, myślę, że dostałaby około czwórki. Jakby nie było jest to napisane językiem, którym dziś nikt nie mówi, nikt tak nie pisze i pewnie nawet już tak nie potrafimy. Myślę, że ludziom 150 lat temu spadały skarpetki z wrażenia. Mnie się na przykład podobało to:
Ocena: 2,5/6
Pierwsze wydanie: The Scarlet Letter, 1850
Liczba stron: 218
Tłumacz: Bronisława Bałutowa
Zacznę od tego, że gdybym nie musiała tej książki skończyć, to bym rzuciła ją w kąt ok. strony 90. Teraz możecie już przejść do oceny pod recenzją, a wytrwałych czytelników zapraszam dalej na mały blogowy lincz.
Szkarłatną literę można otworzyć na dowolnej stronie, a natychmiast z lewa i prawa zaatakują nas grzech, cnota, odpowiedzialność przed Bogiem i społeczeństwem, sumienie, palące duszę wyrzuty sumienia, wizje piekła, nieba i grzesznicy, którzy całymi dniami jęczą... o czym by innym - dlaczego są tacy źli i potępieni. Na coś takiego mówię nie, nie i jeszcze raz nie. Bo ile można?!
A zaczął tak dobrze: na pierwszej stronie praktycznie nazwał mnie swoim przyjacielem! No sami zobaczcie:
Niekiedy pisarze posuwają się dalej i pozwalają sobie na zwierzenia nader intymnie, nadające się bardziej do opowiedzenia jednej, jedynej osobie, przeznaczone dla jednego serca i umysłu, z którym łączy nas idealne zrozumienie - tak jakby drukowana książka, rzucona w szeroki świat, miała odnaleźć druga połowę rozdwojonej psychiki pisarza i dopełnić kręgu jego egzystencji jako ogniwo we wzajemnym ich obcowaniu. (s. 5)Po czym takim miał u mnie +10 punktów w kategorii przyjazne nastawienie czytelnika! W ogóle książka ma swoje zalety: dogłębne, szczegółowe opisy charakterów, analiza ich motywów postępowania, namiętności czy łatwość oddania detali codziennego życia - ubrań, różnych przedmiotów, zachowania ludzi, przyrody. Jednak to trzymanie lupy nad małym mrowiskiem purytańskiego społeczeństwo zamieniało się w przytłaczające przegadanie. Zbyt dużo kwiecistych zdań, przy zbyt małej ilości zdarzeń. Takie opowiadanie w stylu Dostojewskiego jak we "Wspomnieniach z domu umarłych", z tym że Rosjanin według mnie jest zdecydowanie bieglejszy w sztuce przykuwania uwagi czytelnika. Taka "Zbrodnia i kara". Napisana 16 lat później, właściwie główny temat ma ten sam, tylko pokazany dosadniej, a jakże lepiej. Nadal się ludzie zaczytują tym, potakują autorowi i zachwycają jego stylem. Tak książki okazują się nieprzemijającymi arcydziełami. Podczas gdy Szkarłatna litera dobijała mnie swoim wymuszonym moralizatorstwem i przez to wydaje mi się, że proza Hathorne'a się zwyczajnie zestarzała przez te lata. Takie samo wrażenie miałam bowiem czytając jego "Dom o siedmiu szczytach". I choć wiem, że był przeciwny purytańskiej obyczajowości, starał się bronić nonkonformistycznych postaw odszczepieńców i wnikać w ich charaktery, to jednak sposób w jaki to czynił, wydaje mi się przewrotny, a obrany styl obecnie już nie do strawienia.
Uwaga końcowa: gdybym miała ocenić tę książkę obiektywniej, myślę, że dostałaby około czwórki. Jakby nie było jest to napisane językiem, którym dziś nikt nie mówi, nikt tak nie pisze i pewnie nawet już tak nie potrafimy. Myślę, że ludziom 150 lat temu spadały skarpetki z wrażenia. Mnie się na przykład podobało to:
Wiemy, że prócz zdobycia upragnionych uczuć kobiety nie ma nic milszego od sympatii, okazanej przez dziecko, spontanicznej i instynktownej, która każde nam wierzyć, że jest w nas coś prawdziwie godnego miłości. (97-98)Jednak na dłuższą metę tematy grzechu i winy mnie niezmiernie znudziły, w każdym razie podane w sosie tego klasyka. Fabuły nie opisywałam, każdy wie co czym mowa (mam nadzieję).
Ocena: 2,5/6