Ostatnio oglądam zdecydowanie mniej filmów niż kiedyś, co więcej oglądam jakieś chałowate blockbustery, durne hollywoodzkie produkcje i ich pochodne, no mówię Wam, najgorsze odrzuty. I to z pełną premedytacją, wiem, że je nisko ocenię, a i tak oglądam. Nie wiem z czego to wynika, czy muszę zwyczajnie odpocząć od poważnego kina, które oglądałam przez ostatnich parę lat, czy wynika to, że wśród moich zainteresowań środek ciężkości pada teraz na książki, a może to wynik bardzo ciężkiego roku na studiach, który kosztował mnie tyle pracy (ale pochwalę się, stypendium naukowe jest;). Nie wiem, nie wiem, biję się w pierś, oglądam teraz takie szmiry, że aż wstyd się przyznać. Trudno, widać tego właśnie teraz potrzebuję, szmir przez duże S. I kryminałów. I zasmażki ;D W poprzednich podsumowaniach biedziłam się bardzo, mając ok. 30 filmów ocenionych wysoko. Teraz jest ich zaledwie...8, więc i lista ułożyła się praktycznie sama. Szkoda tylko, że nie robiłam sobie notatek o nich, mam nadzieję, że będę w stanie uzasadnić swoje oceny.
Mattie wynajmuje szeryfa, aby ten odnalazł i zabił mordercę jej ojca. Jest to western, więc mamy wszystkie wspaniałe rzeczy z tym związane jak przemierzane odludzia, rewolwery, konie, twardych mężczyzn, ogniska i pojedynki. Oczywiście, można powiedzieć, że to tylko odsmażane kotlety, bo raz, że jest to remake, z tego co wiem raczej wierny, dwa, że film nie zaskakuje niczym nowym. Jednak myślę, że to właśnie tak by dawniej kręcono westerny, gdyby tylko technika i finanse na to wtedy pozwalały. Ale czy dałabym tak wysoką ocenę za ładne obrazki? Nie. Ocenę podniosła zdecydowanie główna rola młodziutkiej Hailee Steinfeld, która czaruje widza swoim spokojem i determinacją niczym doświadczona aktorka. Więc jeśli ktoś nie lubi westernów, to choćby dla niej - warto się przełamać.
6.
Sieci popołudnia (1943r.) aka Meshes of the Afternoon, reż. Maya Deren, Alexander Hammid
Zaledwie 14-minutowa krótkometrażówka dostępna na tubce. Trudno mówić w jej przypadku o fabule, bowiem jest to film surrealistyczny, w stylu Psa andaluzyjskiego. Jest jednak bardziej stonowany, zdecydowanie taniej zrobiony. Dwóch aktorów, dom, kilka rekwizytów (chleb, nóż, kwiat, klucz). Oniryczny świat, pętla czasu, zaburzona percepcja, irracjonalny strach. Równie dobrze można powiedzieć, że to nic nie znaczy, taki groch z kapustą, jednak wszystko zasadza się na subiektywnym wrażeniu u każdego widza. Mnie zaczarowało to rozmycie między snem a jawą, plus jedna postać w czerni, jak tylko się pojawiła wyprostowałam się na krześle, przerażona.
5.
Czułe słówka (1983r.) aka Terms of Endearment, reż. James L. Brooks
Nie jestem pewna czy widziałam to po raz pierwszy. Jak sporo amerykańskich filmów ma w sobie coś nieznośnie cukierkowatego, sztucznie optymistycznego i familijnego. Jednak jest to też doskonała analiza specyficznej relacji matka - córka, gdzie ta pierwsza jest zaborcza, wręcz zazdrosna o dziecko, ta druga natomiast jednocześnie pragnie wolności, z drugiej strony nie potrafi przeciąć pępowiny. Film zdecydowanie zasługiwałby na większe uznanie, gdyby nie wpadł w stare koleiny szpitalno-chorobowe, typu Love story lub późniejsze Stalowe magnolie itp. Jednak dopracowane i wiarygodne dialogi oraz wręcz nadzwyczajna gra Shirley MacLaine (nagrodzonej, zresztą, Oscarem) sprawiają, że Czułe słówka warto znać i pamiętać (szczególnie polecam uczestnikom wyzwania oscarowego, bo to najlepszy film roku 1984), choć pewnie paniom bardziej się spodoba niż panom.
4.
Iluzjonista (2010r.) aka L'Illusionniste, reż. Sylvain Chomet
Animacja. Starzejący się magik próbuje zarobić na życie. Traf sprawia, że spotyka młodą, jeszcze nieskażoną dorosłym życiem, dziewczynę, jedyną, która jak dziecko wierzy w jego sztuczki. Iluzjonista, Tatischeff, ponownie odkrywa radość ze swojego zawodu. Nie dość, że mądre, nie próbujące podrabiać japońskich mang w stylu Miyazakiego, narysowane piękną, miękką kreską, to jeszcze tak dobijająco prawdziwe i smutne.
Hehe, wywołałam wilka z lasu, znowu ten Miyazaki :) Chętnie bym zamieszkała na jakiś czas w jego głowie, bo pomysłów mu nie brak, a co jeden, to lepszy. Wszystko, co tworzy jest tak odmienne od wytworów kultury zachodniej, do której jesteśmy przyzwyczajeni, że już samo to wprowadza element totalnego zaskoczenia. Do tego każda jego bajka tchnie mądrością, czymś dostępnym tylko dla starych, doświadczonych bajarzy. No i ta kopalnia pełna gwiazd i ten zamek - wprost nie do opisania! Jak on to robi?! Wszystko podane z taką lekkością, jakby nie wymagało to żadnych przemyśleń, żadnego dopracowania, jakby brał prawdziwą historię i tylko ją rysował...
2. Strefa X (2010r.) aka Monsters, reż.Gareth Edwards
Oryginalny tytuł brzmi lepiej: Monsters. Wielkie zaskoczenie tego roku. Oglądam większość nowych filmów s-f , najczęściej spodziewając się syfu. Większość z nich to popcornowe badziewie zbijające kasę na sławnych komiksach, napakowane efektami specjalnymi z zerową fabułą, przesłaniem i napięciem. Czasem, oczywiście, zdarzą się miłe rodzynki w rodzaju District 9 czy Moon, nie pozbawione wad, ale zyskujące uznanie za nieszablonowe podejście. Jednak Monsters mnie wręcz urzekł. Jest tak nie s-f, jest tak absolutnie niepozerski, nie próbujący podlizać się dzieciarni, że z miejsca mnie zawojował. Jego niska ocena, moim zdaniem, wynika z tego, że nastolatki poszły do kina, kupiły kubeł popcornu, wiadro coli, nastawiły się na łubu-dubu i fajerwerki. A tu takie rozczarowanie! Leniwie snująca się akcja, jacyś przypadkowi ludzie, obcych jak kot napłakał i do tego nikomu nie odpada głowa! Jeśli komuś to odpowiada, to zachęcę jeszcze dobrymi zdjęciami i udźwiękowieniem, starannie dopracowaną scenografią oraz niebanalnym pomysłem. Strefą X jest obszar Meksyku, tam wylądowali jakiś czas temu obcy i tam nadal rezydują. Od czasu do czasu ludzie mają z nimi kłopoty, jednak ciągle jest to dla nich zjawisko niezrozumiałe. Dwójka bohaterów (powód jest jedynie pretekstem dla zawiązania akcji) jest zmuszona przemierzyć ten teren, by dotrzeć do Stanów. Film zyskuje zwłaszcza po finale, wręcz melancholijnym. Wychodzi z tego też dość nietypowe kino drogi. Ciągle sobie obiecuję, że powtórzę ten film, ciekawa jestem czy znowu odbiorę go tak emocjonalnie.
Meksyk, lata 20. Trójka poszukiwaczy złota wyrusza w góry Sierra Madre. Początkowo dobrze się dogadują, pomagają sobie, jednak z czasem wszystko zaczyna się kręcić wokół złota i budzą się w nich emocje, o jakie by się wcześniej nie podejrzewali. Film bardzo przypominał mi "Chciwość" von Stroheim'a z 1924r., który również gorąco polecam fanom kina niemego. Huston napisał porządny scenariusz bez kreowania amerykańskich herosów, skupił się na relacjach między trójką bohaterów, dorzucił dobre zdjęcia, a przede wszystkim dokonał słusznego wyboru w kwestii obsady. Humphrey Bogart zachowuje się jak aktorska plastelina, łatwo pokazując każdą subtelną zmianę w swojej roli, a już Walter Huston wręcz lśni na ekranie. Jedyna 9-tka w tym zestawieniu.
Osobno chciałabym jeszcze wyróżnić film szczególny, bo nie tyle dokumentalny, co propagandowy. Polecam go jednak tylko dwóm grupom: przyszłym operatorom i historykom. Jest to
Triumf woli (1943r.) Leni Riefenstahl. Oceniłam wysoko za stronę techniczną, rzecz jasna. Leni, co by o niej nie powiedzieć, wiedziała co można zrobić z kamerą. Pierwsza grupa studentów niech przejrzy fragmenty nawet bez fonii, a druga lepiej z fonią i napisami, coby poczuć, że historia to nie nudne podręczniki. Całości nie polecam nikomu, film sam w sobie jest nużący, a jeszcze krew człowieka momentami zalewa, jak się pomyśli co wtedy się działo w Polsce przez tych padalców.