Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2010
Stron: 824
Czytałam Króla prawie 3 miesiące, tym samym przypominając sobie sens i przyjemność jaką daje slow-reading. Statystycznie wychodzi mi około 10 stron dziennie, w praktyce były dni, kiedy nadal nie czułam się gotowa na ciąg dalszy, musiałam przetrawić to, co zdążyłam przeczytać wcześniej. Poza tym między opowiadaniami robiłam kilkudniowe przerwy, nie dało się tego inaczej czytać, zakończenia mnie zawsze wprowadzały w stan całkowitego zdumienia.
Od razu uprzedzę, że to, co napiszę dalej będzie istnym grochem z kapustą. Omawiany zbiór jest tak obszerny, podnoszący tak dużą liczbę wątków, że nie sposób ująć tego zgrabnie. Ta cegła zdominowała na długo mój czytelniczy żywot, wkradając się do snów albo uniemożliwiając zaśnięcie (jak wczorajszej nocy po skończeniu ostatniego opowiadania). Nie zliczę, ile razy myślałam o poszczególnych tytułach, ile czasu spędziłam próbując rozwikłać wszystkie zawiłości. Jedno jest pewne. Dukaj - wielką ręką boga-narratora - bierze czytelnika za kark i zrzuca w sam środek stworzonego przez siebie oceanu powieści. Nie pyta się, czy umiesz pływać. Nie zostawia szalupy, ani koła ratunkowego. Żadnych wskazówek którędy do brzegu. Po prostu odwraca się na pięcie i znika. I między innymi za to niezmiernie go szanuję. Bo i on uszanował czytelnika, pokładając nadzieję w nim i jego intelekcie. Zdecydowanie to nie jest książka dla leniwych.
Wybaczcie ten okropnie długi i nieskładny post, składam to na karb mojego amatorskiego podejścia. Na zakończenie dodam tylko, że każdemu autorowi życzę, aby wydawano go/ją tak, jak WL wydaje Dukaja.
Ocena: 5/6 (dokładna średnia ocen wszystkich ośmiu opowiadań)
* Esencja Moc generowania sensów (wywiad z pisarzem)
Stron: 824
Czytałam Króla prawie 3 miesiące, tym samym przypominając sobie sens i przyjemność jaką daje slow-reading. Statystycznie wychodzi mi około 10 stron dziennie, w praktyce były dni, kiedy nadal nie czułam się gotowa na ciąg dalszy, musiałam przetrawić to, co zdążyłam przeczytać wcześniej. Poza tym między opowiadaniami robiłam kilkudniowe przerwy, nie dało się tego inaczej czytać, zakończenia mnie zawsze wprowadzały w stan całkowitego zdumienia.
Od razu uprzedzę, że to, co napiszę dalej będzie istnym grochem z kapustą. Omawiany zbiór jest tak obszerny, podnoszący tak dużą liczbę wątków, że nie sposób ująć tego zgrabnie. Ta cegła zdominowała na długo mój czytelniczy żywot, wkradając się do snów albo uniemożliwiając zaśnięcie (jak wczorajszej nocy po skończeniu ostatniego opowiadania). Nie zliczę, ile razy myślałam o poszczególnych tytułach, ile czasu spędziłam próbując rozwikłać wszystkie zawiłości. Jedno jest pewne. Dukaj - wielką ręką boga-narratora - bierze czytelnika za kark i zrzuca w sam środek stworzonego przez siebie oceanu powieści. Nie pyta się, czy umiesz pływać. Nie zostawia szalupy, ani koła ratunkowego. Żadnych wskazówek którędy do brzegu. Po prostu odwraca się na pięcie i znika. I między innymi za to niezmiernie go szanuję. Bo i on uszanował czytelnika, pokładając nadzieję w nim i jego intelekcie. Zdecydowanie to nie jest książka dla leniwych.
Szukam odpowiedniego słowa i nie mogę znaleźć. Wiem jedynie, że jakikolwiek hołd przed tym socjerskim pokurczem jest nie do pomyślenia - i, tym bardziej, nie do opowiedzenia jest to obrzydzenie, wstręt zgoła fizyczny, alergia do wszystkiego, co on reprezentuje. Jak wytłumaczyć odmowę, gdy na porcelanowym talerzu podsuwają nam do spożycia parujące gówno? Można jeno kląć. (Crux, s. 591)Zbiór zawiera 8 opowiadań. Ja, jako nowa dukajowa czytelniczka, nie znałam żadnego z nich (kilka było już wcześniej wydanych), z tego, co wyczytałam w sieci wiem, że różnią się bardzo od innych utworów tego autora. Sama patrzyłam na świeżo. Nie widzę sensu przytaczania fabuły poszczególnych tytułów. Co z tego, że zasygnalizuję jakieś wprowadzenie, kiedy w każdym z nich jest ukryty fabularny klejnot, do którego sami musicie dotrzeć, bo nie będę spoilerować. Taka wisienka na torcie, która ze zwykłego opowiadania robi nagle filozoficzny/metafizyczny traktat i sprawiała, że - zawiedziona, iż to już koniec danego tekstu - tworzyłam w głowie własne jego wersje, dalszy ciąg, alternatywne dialogi, nowe opisy różnych miejsc (ilu pisarzy jest aż tak inspirujących?). Jako zachętę podam kilka tematów. Prawie każde z nich mówi o tym, co sam pisarz nazywa "szeroko rozumianym transhumanizmem"*. Oznacza to wszystkie zmiany (np. genetyczne, ale nie tylko) jakie zaszły w człowieku w bliżej niesprecyzowanej przyszłości. To one sprawiają, że pytanie "kim jest człowiek?" nabiera nowego znaczenia i znacznie utrudnia stworzenie jakiejś uniwersalnej definicji (Szkoła, Aguerre w świcie). Do tego dochodzi tzw. rzeczywistość wirtualna, w której ludzie dosłownie żyją, a tym samym trudno jest na pierwszy rzut oka odróżnić go od realnego, tak jak chwilę zajmuje uświadomienie sobie, czy bohater fizycznie jest w jakimś miejscu w danej scenie (Linia oporu, Król bólu i pasikonik). Znajdzie się też opowiadanie bardzo lemowskie (Oko potwora), co Dukaj sam przyznał*. Są wariacje na temat historii (Crux, Piołunnik) i jest sporo o Polsce. Zwłaszcza w Crux, w którym znaleźć można bardzo trafne spojrzenie na nasze społeczeństwo, na ten pogłębiający się rozdźwięk między czytelnikami Faktu itp., a ludźmi chodzącymi do teatru czy kupującymi książki; oraz w Piołunniku, który za punkt wyjścia bierze wybuch w Czernobylu, łączy to z motywem zombie, by ostatecznie wylądować w... ale to już musicie sami przeczytać. Genialne, zapewniam, zabawne i poważne jednocześnie.
Człowieczeństwo to szeroka fala Gaussowska. I jeden jej kraniec nie przyznaje się do drugiego. A z czasem odpływają jeszcze dalej. (...) Dawniej potrzeba było wieków. Teraz jedno pokolenie nie zobaczy przez lunetę następnego pokolenia. Sąsiad sąsiada. (Linia oporu, s. 78)Największe wrażenie zrobiła na mnie Linia oporu, żadne tam opowiadanie, tylko regularna powieść (224 strony!). To, co Dukaj tam wyrabia, po prostu w głowie się nie mieści, jest to też najtrudniejszy tekst. Dopiero po 50 stronach załapałam jednej termin, którego ciągle używa! Przebijałam się przez to jak górnik na przodku, ale było warto. Już sam fakt, że w Linii autor pokazuje jak wszechstronny jest jego talent, stawia ten tytuł na podium. Powiedzieć, że udanie wyszedł z próby napisania mini-opowiadania fantasy i historycznego, to za mało. Prawda jest taka, że pomysły w nich zawarte (zwłaszcza ten dotyczący Smoka) powinny były przerodzić się w kolejne powieści; byłam zdruzgotana, kiedy zostały przerwane. Nie mogę wyjść z podziwu, że Dukaj tak łatwo wywołuje w czytelniku myśl "nasza przyszłość na serio może tak wyglądać...". Niemal za każdym razem mam tak, gdy go czytam, a przecież ilość pomysłów w tym zbiorze można by rozdzielić między kilku innych autorów. Numer drugi to bezapelacyjnie tytułowy Król, też opierający się na rzeczywistości wirtualnej i zmianach w naszym DNA. Jak już pisałam po Piołunniku nie mogłam zasnąć, a wcześniej siedziałam kilka minut jak otępiała, bojąc się myśleć o tym, o czym wtedy myślałam. Szkoła czytana w czasie choroby i trawiącej mnie gorączki przyprawiła mnie swoim zakończeniem o wzrost ciśnienia (no bo żeby zakończyć w TAKIM momencie!!! znowu chciałabym wydanej osobno powieści!). Ciekawy był Aguerre, ale też męczyłam się z nim strasznie, chyba najmniej zrozumiałam to opowiadanie, choć jak już doszłam do kulminacyjnego momentu byłam pod ogromnym wrażeniem. Poza tym nazwę xenotyk zapamiętam chyba już do końca życia, bowiem często w trakcie lektury czułam się właśnie jak jeden z nich, spuszczony ze smyczy Stróża, zawieszający się pod wpływem całej reakcji łańcuchowej skojarzeń w mojej głowie. Najsłabsze w zbiorze wydają mi się Oko potwora (zg na brak napięcia, plusem była koncepcja kojarząca mi się dziwnie z 2001: Odyseja kosmiczna), Crux (jakoś nie łączy mi się przyszłość z powrotem do etosu szlachcica, sam pomysł na podzieloną Polskę był wspaniały) oraz Serce mroku (raz, znowu ta zimna wojna, dwa, że koniec był już zbyt absurdalny, aż szkoda tego potencjału jaki tkwił w planecie o nazwie Mrok). Jednak i ta trójka była na tyle dobra, że osobno oceniłabym każde na 4,5!
(...) na antypatię trzeba jednak solidnie zapracować. Tymczasem wystarczy się nie odzywać i trzymać uśmiech. Nie ma leniwych gburów. Odmowa zawsze wymaga pewnego wysiłku. Człowiek lubiany przez wszystkich i człowiek nijaki to zawsze te same osoby. (Linia oporu, s. 80)Za dużo mam skojarzeń przy tej książce, za dużo. Nie chciałam tyle pisać, a już tyle za mną i nadal wydaje mi się, że nie powiedziałam najważniejszego, a tyle jeszcze przychodzi mi do głowy... Odnośnie stylu Dukaja, oddajmy na chwilę głos samemu zainteresowanemu:
Esencja: Nie boisz się niezrozumienia twoich tekstów przez czytelników?I to jest właśnie godne szacunku. On po prostu zakłada, że pewne nawiązania, skojarzenia, puszczanie oka czytelnik załapie. Czasem wymaga to znajomości jakiegoś filmu (choćby popularnego Czasu apokalipsy), muzyki igreka, filozofii iksa, przynajmniej podstaw angielskiego czy obeznania z terminologią komputerową, że tak to ujmę. A jak tego brak, to trzeba zwyczajnie się ruszyć i poszukać. Najczęściej jednak nie ma żadnego punktu zaczepienia, Dukaj uwielbia gry słowne, i nieraz potrzeba trochę czasu, żeby człowieka oświeciło co to miało znaczyć, ale te chwile i duma z samego siebie (oj tak ;) wynagradzają to wszystko z nawiązką. Czy mój zachwyt Królem Bólu czyni mnie snobem? Nawet nie twierdzę, że zrozumiałam wszystko. Połowę odczytywałam od razu, 1/4 w bólach (o ironio), ostatniej ćwiartki zapewne nie udało mi się ni w ząb rozszyfrować. Prym tu wiedzie Linia i Augerre (w pierwszej sam koncept jest piekielnie skomplikowany, w drugiej poległam w kwestii fizyki). Nic to jednak, już się cieszę na planowaną powtórkę tego zbioru. I mój zamysł przeczytania całej Dukajowej bibliografii nadal obowiązuje!
Jacek Dukaj: (...) jest też spora grupa, już wychowana na „fantastyce empikowej”, dla której stanowię symbol literatury „nie do czytania”: zamiast pisać prosto i przejrzyście, standardową narracją amerykańską, pozwalam sobie, o zgrozo, na gęstą frazę i „eksperymenty językowe”, jasnym więc dla nich jest, że to książki nie dla normalnych czytelników, tylko dla snobów i krytyków, którzy „chwalą, bo nie rozumieją”. Jestem tego wszystkiego świadom, ale sądzę, że najgorszym błędem byłoby ugięcie się pod jakimikolwiek oczekiwaniami czytelniczymi. Psychologicznie zdążyłem się chyba uodpornić, bo to stały leitmotiv – już w recenzjach antologii z pierwszymi moimi opowiadaniami stroskani krytycy przepowiadali, że następnego tekstu Dukaja nikt nie zrozumie. Co oczywiście nie znaczy, że za którymś kolejnym razem nie będą mieli racji – ale widzę wyraźnie, że wszystkie alternatywne strategie pisarskie zawiodłyby mnie w ślepy zaułek. Na dłuższą metę jedynym dobrym kierunkowskazem są szczere przekonania, wręcz fiksacje autora, a nie zimne kalkulacje pod szanse sukcesu. Że to ryzykowne? Jak cholera. Bezpiecznie byłoby trzymać się raz sprawdzonej formuły, najlepiej jednego świata, bohatera i stylu, i wsłuchiwać się w głosy zadowolenia i niezadowolenia, wpatrywać w krzywe sprzedaży. Ale to śmierć literatury. (...) Dlatego jednej rzeczy w tej całej mojej rozpasanej dezynwolturze artystowskiej bardzo pilnuję: żeby być uczciwym wobec czytelników, nie zwodzić ich, nie nabijać w butelkę. Wymyślę to lub tamto, może się sprawdzi literacko, może nie – ale z góry wrzucam w sieć spore darmowe fragmenty (na ile pozwoli wydawca), żeby mogli sobie wyrobić zdanie, zanim wydadzą pieniądze. Ostrzegam też lojalnie, żeby się nie spodziewali „więcej tego samego” – bardziej prawdopodobny jest skok w zupełnie innym kierunku."*
Wybaczcie ten okropnie długi i nieskładny post, składam to na karb mojego amatorskiego podejścia. Na zakończenie dodam tylko, że każdemu autorowi życzę, aby wydawano go/ją tak, jak WL wydaje Dukaja.
Ocena: 5/6 (dokładna średnia ocen wszystkich ośmiu opowiadań)
* Esencja Moc generowania sensów (wywiad z pisarzem)