31 października 2010

Hjalmar Söderberg - Zabłąkania

Wydawnictwo: Kojro, 2010
Pierwsze wydanie: 1895, Szwecja
Liczba stron: 156
Tłumacz: Paweł Pollak

Zabłąkania swego czasu wywołały skandal swoją amoralnością. W XXI wieku dla nas książka jest wręcz niewinna, a takie historie, jak wiemy, są na porządku dziennym. Fabuła bowiem nie jest niczym odkrywczym: ot, młody chłopak, świeżo upieczony student, dorasta i poznaje życie. Jest nikim więcej tylko bumelantem, pasożytem na łonie swojej rodziny i przyjaciół, a jednocześnie nie jest pusty i pozbawiony głębszej myśli. Jego świat krąży wokół pieniędzy, eksperymentów z młodymi dziewczętami, przesiadywania w kawiarniach. Powieść pod tym względem jest bardzo dekadencka i brakuje w niej chyba jedynie absyntu ;) Kiedy dochodzi do punktu kulminacyjnego jego próżniaczego życia, wszystko niby zmierza do oczywistego końca, a tu niespodzianka!

Niezwykle lekkie pióro Söderberg'a wydało mi się początkowo wręcz zbyt lekkie, jakby historia do niczego nie zmierzała. Jednak po chwili zaczyna do czytelnika docierać jego umiejętność dyskretnego opisywania ludzkich charakterów i obrazu społeczeństwa Szwedów przez zupełnie zwyczajne sceny (np. król spotykany na spacerach!). Fragment pewnego przyjęcia przypomniał mi pierwszą część mojego ukochanego filmu Bergmana "Fanny i Aleksander": rodzinno - towarzyskie spotkanie, przepych, światło świec, pozorna doskonałość, a pod spodem kłębowisko uczuć, niewygodne prawdy, pocałunki w zakamarkach domu. Moja druga refleksja dopadła mnie już po lekturze: ludzie przełomu wieków zachowywali się jak ćmy w pobliżu żarówki, jak dzieci we mgle, coś faktycznie musiało przełamać ten impas i tutaj można odczuć tę atmosferę.

Ocena: 4-4,5/6

P.S. Recenzja nieporywająca, ale gwoli usprawiedliwienia dodam, że po sobotniej parapetówce jestem w stanie mocno wczorajszym.

21 października 2010

Andrzej Brzeziecki - Lekcje historii PRL

Wydawnictwo: W.A.B., 2009
Liczba stron: 359

Specjalnie nie przesadzę, jak powiem, że ta książka niemalże rzuciła się na mnie z półki z okrzykiem "nie wyjdziesz beze mnie!". Krążyłam bowiem sobie między regałami i widziałam ją, ale zastanawiałam się czy na pewno mam ochotę na książkę historyczną, a może będzie coś ciekawszego. Skończyło się jednak na tym, że capnęłam ją przed samym wyjściem. Chyba miała jakieś właściwości magnetyczne... I całe szczęście, ponieważ okazała się ABSOLUTNĄ REWELACJĄ!

Jest to zbiór rozmów z historykami. Każda z nich dotyczy kolejnego odcinka historii PRL: 1944-45, 1946-1947, 1948-1951, 1953-1957, 1957-1966, 1967-1969, 1970, 1971-1979, 1980-1981, 1981-1983, 1983-1985, 1986-1989, 1989-1990 i ostatnia będąca podsumowanie tych wszystkich lat razem. Brzeziecki rozmawia z takimi autorytetami jak Antoni Dudek, Andrzej Paczkowski, Marcin Zaremba czy Jan Kofman. Nie jest to suchy zbiór faktów, wiecie, rzucenie datą i omówienie coś się wtedy stało. W takim przypadku pytania autora sprowadzałyby się do "i co było dalej" oraz "a co wtedy zrobił X?". O nie, książka jest próbą syntezy całej obecnie wiedzy jaką mamy na temat PRL-u., jasno rozgranicza co wiemy, a co leży w sferze domysłów, bo albo nie ma nic w dokumentach o tym, albo nikt jeszcze tego nie zbadał. Ta ostatnia kwestia mnie zwłaszcza uderzyła: wydawało mi się, że ten okres historii, bądź co bądź, niedawnej, jest zbadany wzdłuż, wszerz i wspak. A tu figa. Dowiedziałam się, że jest pełno kwestii dotąd niezbadanych!

Najmocniejszą stroną Lekcji... jest obalanie mitów. Ja też nie byłam od nich wolna i jestem wręcz oszołomiona świadomością jak wiele z nich serwuje się nam w szkołach... Ponieważ to z niej je pamiętam i z podręczników do historii. Nawet własnej historii jesteśmy uczeni po łepkach, to straszne. Książka unaoczniła mi też fakt jak interesujący jest ten okres, sądziłam, że wiem o nim sporo, a tu zonk, bo nauka nigdy nie stoi z miejscu i historycy stale coś badają i znajdują w archiwach. Dodatkowo w rozmowach wielokrotnie przytaczane są świetne i znaczące anegdoty. Nie potrafię wskazać najlepszej rozmowy, bowiem wszystkie są szalenie interesujące i na najwyższym poziomie, wskażę jedynie że zwłaszcza postać Gomułki wzbudzała we mnie największe emocje. Nie mogłam się właściwie oderwać od lektury!

Wydanie - każdy rozdział poprzedza zdjęcie dotyczące danego okresu, pierwsze kilka stron rozmowy w prawym górnym rogu przypomina 3-4 najważniejsze daty i najlepsze: po każdym rozdziale jest lista kilku książek, aby wiedzieć więcej. Książka jest opracowana bardzo starannie, ma fajną czcionkę, taką trochę maszynową, zawiera jedynie jakieś 3-4 błędy edytorskie. Podsumowując: cud, miód i orzeszki, gorąco polecam, szczególnie wielbicielom książki Torańskiej Oni!

Ocena: 5,5-6/6

18 października 2010

Andriej Tarkowski - trzy książki


To będzie post dla fanów. Jeden z moich ulubionych reżyserów, autor filmów, które należą do mojego Top-ileśtam. Artysta, który zmienił moje postrzeganie kina, i który urzekł mnie swoim postrzeganiem świata, bowiem wiele jego poglądów dzielę. Jego filmy są tak fascynujące, że sam Bergman mówił o nim, iż Tarkowskiemu udało się wejść do pokoju, do drzwi którego on sam tylko pukał. O, a tak na marginesie, po prawej można zobaczyć sympatyczny żarcik podesłany na gronie (kliknij by powiększyć). Ale do rzeczy. W ciągu ostatnich miesięcy miałam okazję przeczytać 3 książki dotyczące tego reżysera. Jedna została napisana przez niego i wydana za jego życia, druga to jego dzienniki (zredagowane przez żonę Łarisę), trzecia to książka o nim. Ku pamięci chciałabym napisać kilka słów o każdej.

Andriej Tarkowski - Dzienniki
Wydawnictwo: Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk, 1998
pierwsze wydanie: właśnie rok 1998
liczba stron: 560

Właśnie wyczytałam, że to Polacy jako pierwsi zabrali się za wydanie Dzienników. Przełożył je i opracował dr Seweryn Kuśmierczyk, który wykonał kawał dobrej roboty. Książka zawiera solidnie opisane przypisy i tylko mogę sobie wyobrazić ile czasu zajęło dojście czyje jest każde imię i nazwisko wspominane przez Tarkowskiego. Do tego jest kalendarium życia i twórczości, indeks nazwisk i tytułów, filmów, prac twórczych i zamierzeń artystycznych. Pół roku temu licytowałam Dzienniki na allegro. Moje możliwości skończyły się przy 70 zł, ostateczna cena oscylowała gdzieś koło 150zł... Zdaje się, że jeszcze nikt nie wpadł na ponowne ich wydanie, ale kto wie, cała nadzieja w Świecie Literackim, które wypuściło nowe wydanie Czasu utrwalonego. Czy jednak warto wydać aż tyle? Wydaje mi się, że nie. Dzienniki to kopalnia wiedzy o Tarkowskim, ale jednak równie dobrze można wypożyczyć to z biblioteki, wynotować sobie rzeczy nas interesujące (jakieś nazwiska czy tytuły) jak ja to zrobiłam i już. Może kiedyś będę chciała jeszcze do nich zajrzeć, ale na razie nie będzie mi specjalnie żal, że ta pozycja nie uświetni mojej półki. Zapiski z tych 8 lat pełne są problemów reżysera z władzą, zajmuje to jego codzienne myśli i działania w takim stopniu, że musiało to być wykańczające. Niektórym to tylko wiatr w oczy... Jest to też kalejdoskop setek nazwisk, zbieranina cytatów, fragmentów książek, pomysłów, kwot, które trzeba oddać, zamartwiania się o zdrowie swoje i swojej rodziny. I między tym wszystkim są takie niesamowite wyspy. Jednego dnia planuje jak przerobić dom na wsi, by drugiego dnia ni z gruszki, ni z pietruszki omawiać tematy o wielkim...jak to ująć...napięciu metafizycznym! I ciekawa sprawa: Tarkowski nie zna się za bardzo na ludziach, czego ma sam świadomość. Ale jak kogoś polubi, pięknie o nim pisze.
21 września1984, Sztokholm
Dzisiaj była kolacja u Katinki. Było bardzo miło. Poczułem, że Sven jest bardzo samotny, wciąż przezywa, jak sądzę, tę potworność, która wydarzyła się, kiedy jego szesnastoletni syn podciął sobie żyły i umarł. Sven jest bardzo samotny, nie ma przyjaciół. Bardzo chciałbym mieć takiego przyjaciela jak on.(s.404)
Interesująca rzecz, pozwoliła mi nieco lepiej go poznać, nawet biorąc pod uwagę, że część rzeczy Łarisa wycięła, a także dojrzeć w nim normalnego, zwykłego człowieka. Książki tu nie ocenię, w końcu nie ma to sensu w przypadku osobistego dziennika, ale naprawdę polecam fanom.

Andriej Tarkowski - Kompleks Tołstoja. Myśli o życiu, sztuce i filmie
Wydawnictwo: Wydawnictwo Pelikan, 1989
Pierwsze wydanie: 1989
Stron: 314

Z przedstawionych tu przeze mnie pozycji tę polecam najbardziej. i tę bardzo chciałabym mieć na swojej półce. Choć formalnie nie została napisała przez reżysera, jest to zbiór jego wypowiedzi zebranych i opracowanych przez pana Seweryna Kuśmierczyka. Pochodzą one z książek Tarkowskiego i wywiadów z nim (gazetowych i telewizyjnych). Zostały pogrupowane w trzech działach: o sobie i zasadach życia, rzeźbienie w czasie (ogólnie o sztuce reżyserskiej) i o swoich filmach. Każdy z nich ma też mniejsze podrozdziały. Możecie sobie tylko wyobrazić ile czasu zajęło posprawdzanie tego wszystkiego, czasem dochodziło też tłumaczenie z prasy zagranicznej, poukładanie, zdecydowanie co, gdzie się znajdzie. Benedyktyńska praca. Do tego pan Seweryn dodał bardzo sensowny wstęp, którego polecam nie omijać. Jakość jego pracy przesądza, że będę pewnie chciała w przyszłości sięgnąć po jego książkę Pasja według Andrieja.

Z tej pozycji chyba bardziej wychodzi prawda o Tarkowskim niż z jego Dzienników. Staje się żywym człowiekiem, który w młodości mówi jedno, jako dojrzały mężczyzna coś innego. Który ma problem z klarownym przedstawieniem swojego punktu widzenia. Który jest całkowicie subiektywny w swojej percepcji. Który sobie zaprzecza w różnych wywiadach (np. większość czasu odżegnuje się od symbolizmu, by w innym wywiadzie uznać, że to i tamto było symbolem tego i tamtego ;) Raczej pesymista. Przerażony tym, co działo się w czasach mu współczesnych. Wierzący i religijny. Raz mówi naprawdę wielkie rzeczy, by dać się namówić na wypowiadanie jakichś bzdur o... kobietach. Przede wszystkim ta książka pozwala zrozumieć wiele dodatkowych rzeczy w jego filmach oraz zrozumieć w jaki sposób (mi bliski) szanuje on widza.
Według mnie, szacunek dla widza polega na tym, że mogę rozmawiać z nim w swoim własnym języku, nie schlebiając mu i nie robiąc z siebie głupszego aniżeli widz. Jedynym właściwym podejściem jest pozostanie samym sobą. I mówienie do widza jak do równego sobie. W naszych czasach nie można poważnie traktować przypuszczenia, że publiczność jest głupsza lub mniej dojrzała niż sam artysta. (s. 180)
Do tego szczegółowa bibliografia i indeks nazwisk i tytułów. Rzecz warta wznowienia notabene.

Ocena: 5/6

Andriej Tarkowski- Czas utrwalony
Wydawnictwo: Świat Literacki, 2007
Pierwsze wydanie: 1989
Liczba stron: 296
Tłumacz: Seweryn Kuśmierczyk

Ta książka to już zupełnie inna sprawa. Nie tylko napisana przez samego reżysera i to w ciągu 16 lat, ale pisana była też z myślą o wydaniu. Kierowała nim zdaje się potrzeba szerszego wyłożenia własnego spojrzenia na kino jakie takie, na warsztat reżyserski oraz, co typowe dla Tarkowskiego, na kondycję XX-wiecznego społeczeństwa. Dobrze jeśli uznany twórca pisze coś takiego, potem nie ma przynajmniej niedomówień i zbędnych nadinterpretacji jego działalności. Przyznam jednak, że Czas utrwalony czytałam najdłużej. Zapewne dlatego, że to książka własna, nie goniły mnie terminy, często wygrywały z nią inne książki, które musiałam szybko przekazać dalej. No i nie jest to nic rozrywkowego, taka lektura wymaga skupienia, w międzyczasie też oglądałam jego filmy, a to dla przypomnienia, a to te mi wcześniej nieznane.

Część fragmentów możemy znaleźć w Kompleksie... Sporo tu akapitów, które wręcz trudno było mi zrozumieć. Tzn. Tarkowski wznosi się czasem na taki poziom abstrakcji, że albo tylko sam siebie rozumiał, albo jest w stanie to pojąć tylko drugi tak wybitny artysta. Tradycyjnie też czasem sobie zaprzeczał i wynika to z długości procesu pisania; on też się zmieniał przez te lata. Niektóre moje tezy obalił, wiele ze swoich filmów wyjaśnił, niektóre rzeczy uprościł, inne całkowicie zagmatwał. Odwołuje się też do innych reżyserów - ludzi, których podziwiał, czasem omawia wybrane sceny (bywa, że i spoileruje). Pisze nieraz o bardzo konkretnych sprawach jak montaż, scenariusz czy aktor w filmie, a są i rozdziały poświęcone tak ogólnym ideom jak sztuka. Książka zwiera też jego filmografię oraz indeks nazwisk i tytułów, a na końcu jest esej tłumacza i jeśli mnie pamięć nie myli to jest to mniej więcej ten sam, co na początku Kompleksu. Podsumowując: polecam wyznawcom Tarkowskiego i wielbicielom kina radzieckiego.

Ocena: 4/6

10 października 2010

Orhan Pamuk - Cevdet Bej i synowie

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2010
Pierwsze wydanie: 1982
Liczba stron: 740
Tłumacz: Anna Polat

Literacka Nagroda Nobla 2006
Debiut Pamuka wielkości cegły. To chyba dowód jego odwagi, kto by się na początek porwał na napisanie sagi rodzinnej? I to rozpisanej na tyle stron.

Pierwszą moją myślą było: widać, że to debiut. Pewnych chwytów literackich Pamuk nie miał jeszcze opanowanych, znanych mi z jego dojrzałej książki Śnieg, odnosiłam wrażenie, że się na niej uczył i udało mu się to. Zwłaszcza pod koniec Cevdeta czułam pewną ledwo wyczuwalną różnicę w sposobie pisania. Widać w niej już typowe Pamukowskie zabiegi: strumień świadomości w zapisie myśli bohaterów, odnotowywanie nawet najmniejszej zmiany ich nastroju, pytania o abstrakcyjne sprawy podczas wykonywania zwykłych czynności oraz pisanie o kompleksach Turków wobec Europy. Natomiast od czasu tej książki wyraźnie nauczył się pisać dialogi i wprowadzania do fabuły pewnych punktów nośnych całej akcji, aby coś ją przerzucało z punktu A do punktu B. Wszystko wydaje się zrozumiałe, kiedy się człowiek dowie, że Pamuk jak zaczął to pisać miał 22 lata (!) i zajęło mu to 4 lata (stąd dopracowanie stylu rzucające się w oczy w ostatniej części).

Cevdet Bej i synowie podzieleni są na trzy części odpowiadające losom trzem pokoleniom tej rodziny. Fabuła zaczyna się w 1905 roku, a kończy w 1970. Cevdet jest jeszcze stosunkowo młodym kupcem planującym swój ożenek, który zaczyna dostrzegać pierwsze symptomy nadciągających w Turcji zmian. Potem towarzyszymy jego dorosłym dzieciom, poznajemy ich rozterki, problemy, ich próby znalezienia sobie miejsca w zmieniającym się stale kraju. Ostatnia część to już nowoczesny Istambuł na chwilę przed kolejnym przewrotem wojskowym, która poświęcona jest jednemu z wnuków Cevdeta. Ona mi się zresztą najbardziej podobała.

Przeszkadzało mi natomiast brak burz w dziejach Cevdetów, jakichś punktów kulminacyjnych, zdaje się, że Pamuk postawił na coś innego, na coś, co dostrzegłam dopiero pod koniec lektury i wtedy doceniłam. Mam na myśli to jakim organizmem jest rodzina, jak rozterki jednej osoby są niczym na tle kilkudziesięciu lat. Raziły mnie jednak nieraz sztuczne dialogi, które nie dotyczyły nawet niczego konkretnego lub ważnego, ot ludzie przerzucający się słowami. Wielu bohaterów wydawało mi się do siebie zbyt podobnych, przez co nie byli dla mnie dostatecznie wyraziści. Zwłaszcza kobiety są nijakie, w Śniegu autor nie popełniał już takich błędów. Brakowało mi też szczegółów w tle: nie wiem za bardzo jak oni mieszkali, jak się ubierali, rodzinna firma pojawia się w ich rozmowa jako coś ważnego, ale dla mnie była pustym słowem, trudno było mi wyobrazić sobie budynki, ich codzienne życie. Tego było zdecydowanie za mało. Tak samo zresztą jak przypisów od tłumacza (np. dotyczących ustaw wspominanych w tekście). Co się z kolei Pamukowi udało to pokazanie panoramy Turcji na przestrzeni tych lat: nie wielkie i gwałtowne rewolucje, ale malutkie zmiany przemycane gdzieś na kartach, np. psy, które Turcy zaczęli trzymać w domu jak Europejczycy, minispódniczki u kobiet, większa swoboda młodych w towarzystwie ludzi starszych, zdrada w małżeństwie.

Jest to książka dobra, nie najlepsza i nie porywająca, ale dająca szansę docenienia Pamuka teraz, kiedy osiągnął już pełnię swego talentu. Widać w niej czego się od tego czasu nauczył. No i jakby nie patrzeć: ani razu przez te 700 stron nie miałam ochoty jej przerwać. Czytałam ją cały czas z zainteresowaniem, a najbardziej polubiłam Ahmeta z cz. trzeciej.

Ocena: 4/6

Inne książki tego autora:

8 października 2010

Ben Dupré - 50 teorii filozofii, które powinieneś znać

Wydawnictwo: PWN, 2010
Pierwsze wydanie: 2007
Liczba stron: 240
Tłumacz: Krzysztof Wolański

Nie wiem czy rozpisywać się o samej książce, czy o tym jak została wydana. Obawiam się, że jestem zmuszona skupić się na tej drugiej kwestii. Idea 50 teorii... jest godna pochwały, lubię takie szerzenie wiedzy instant, bo to świetny bodziec do przemyśleń i do poszukania czegoś więcej na interesujący mnie temat. Zamierzam też więc przeczytać te pigułki z fizyki i matematyki. Jednak muszę ostrzec: nie wydawajcie na tę książkę 30-40 złotych! Mam solidne argumenty.

Po takim wydawnictwie jak PWN, które ma w swojej nazwie w dodatku "Naukowe", spodziewam się, że ich książki będą majstersztykiem wydawniczym. Tymczasem oczom nie wierzyłam, czytając Dupré! Literówka na literówce, błędy ortograficzne, stylistyczne, interpunkcyjne i jakie tylko można sobie wymyślić! A teraz najlepsze: nie zapewniono korekty!!! Podejrzewam, że nikt nawet nie czytał tłumaczenia pana Wolańskiego i od razu poleciało do druku. Nawet Stevie Wonder dostałby szału, gdyby słyszał błędy typu "taki warunkiem" w każdym akapicie, a ja musiałam coś takiego czytać. Do tego samo tłumaczenie było dość sztuczne, takie surowe, czasem wręcz nielogiczne mi się wydawało. Raz nawet tłumacz napomyka, że polskie wydanie jest tylko WYBOREM z wydania angielskiego (!!!) i od tego momentu przestałam się dziwić, że pewne rzeczy bez porządnego wytłumaczenia zostają porzucone same sobie, żeby zająć się innym aspektem danej teorii. Trudno powiedzieć czy książka w oryginale jest bardziej wyczerpująca, lepiej tłumacząca pewne trudne aspekty (np. rozdziały o logice czy o argumencie ontologicznym).

Ok, poplułam jadem, ponarzekałam. Teraz co mi się podobało. Pokazanie niektórych angielskich wyrażeń w nawiasach obok ich odpowiedników polskich (czytanie po angielsku książek filozoficznych to dla mnie jeszcze za wysoka szkoła jazdy). Podział na dziedziny: wiedza, umysł, etyka, zwierzęta, logika, nauka, estetyka, religia, polityka i kwestie społeczne. Ładnie wyeksponowane ciekawe cytaty z książek filozofów. I najlepsze: odwoływanie się również do filozofów XX w., których nazwiska sobie skrupulatnie wynotowałam (wraz z jednym XVIII w. gościem, który mnie zagiął swoimi myślami i pomysłami). Aha, i solidna, twarda okładka z niebanalnym rzekłabym zdjęciem.

Wielbicielom filozofii polecam na przystawkę Świat Zofii Gaarder'a (dla początkujących), dla bardziej zaawansowanych rekomenduję raczej zaopatrzenie się w dzieło Tatarkiewicza Historia filozofii. Tak na początek 50 teorii można łyknąć dla zaostrzenia apetytu (ale po wzięciu środków uspokajających), byle nie za własną ciężko zarobioną krwawicę.

Ocena: 3,5/6

Wyniki konkursu


Zgłosiło się 17 osób. Wygrała Kalais! Gratuluję! :) Zaraz ją powiadomię na gadulcu w tej sprawie :) Pozostałym osobom dziękuję za udział i wpisy i jednocześnie zapraszam na bloga molaksiązkowego, u którego można wygrać te same Mądrości Muminka (zawsze to kolejna szansa:).

7 października 2010

Konkurs, Nobel i IP


Postanowiłam ogłosić konkurs. Wynalazłam aż trzy okazje (mówią, że jak się chce, to okazja się zawsze znajdzie ;)! Po pierwsze ostatnio miałam niebywałe szczęście w losowaniach blogowych i wygrałam dwie książki u kalio i maiooffki, a jakiś miesiąc temu u prowincjonalnej nauczycielki kupon. Po drugie za 3 godziny poznamy laureata Literackiej Nagrody Nobla. Po trzecie właśnie przed chwilą na moją stronę weszła dokładnie 5000 osoba (chodzi o unikalne IP)!

W związku z tym ogłaszam konkurs. Do wygrania "Mądrości Muminka" (wraz z zakładką) Tove Jansson, Sami Malila wydane przez Wydawnictwo Literackie. Fani Muminków łączcie się! Ponieważ to mój pierwszy raz w tej kwestii nie będzie pytania ani zadania, proszę tylko chętnych o pozostawienie komentarza pod postem do 8 października, godz. 8.00.

***
Nobla dostanie Mario Vargas Llosa. Wstyd przyznać, jeszcze nic jego nie czytałam, ale ale! Posiadam jego Ciotka Julia i skryba, więc jak mi pewna osoba to odda, to trzeba będzie się zabrać :) Zobaczymy jak pisze. A pamiętam, że w świecie blogów chwalone były ostatnio Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki. Na razie mam stosunek neutralny do zwycięzcy.


***
Wyniki

6 października 2010

Marlena de Blasi - Smaki południowej Italii. Wspaniałe przepisy i włoskie opowieści.

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2010
Liczba stron: 199
Tłumacz: Jacek Konieczny

Uwaga, uwaga, moja sis na występach gościnnych! Jako, że ze mnie łamaga kuchenna, czego Wydawnictwo Literackie nie mogło przewidzieć, wysyłając mi tę książkę, to moja siostra została obarczona przyjemnym obowiązkiem przeczytania Smaków i ich zrecenzowania :) W końcu to fanka Italii, zwłaszcza Toskanii, oraz włoskiego jedzenia. Oddaję jej głos.

***
La vita é bella czyli życie jest piękne. To główny slogan mieszkańców słonecznej Italii i tak samo czuje ktoś czytający tę książkę. Mieszkańcy opisani przez de Blasi są ludźmi cudownie prostolinijnymi, szczerymi i pogodnymi, mimo tego, że często życie dla nich nie jest łaskawe. Na uwagę zasługuje fakt, iż nie jest to zwykła książka. Łączy ona elementy książki kulinarnej (mamy tu ponad 150 przepisów!) oraz swoistej kroniki, zapisków z życia i doświadczania tego cudownego kraju.

Anegdoty, ciekawostki i opisy są naszkicowane w tak plastyczny sposób, że ma się wrażenie, iż jesteśmy uczestnikiem tych wydarzeń i widzimy je przed naszymi oczami. Przykładowo historia pewnego baristy (barmana), który codziennie wyrusza w kilkukilometrową trasę obciążając swojego osiołka dwiema dziesięciolitrowymi butlami wody tylko po to, by przynieść najlepszą wodę źródlaną, z której potem parzy cudowną kawę. Ta historia pokazuje jak ważne są we Włoszech sprawy związane z jedzeniem, ale i tradycją.

Przepisy kulinarne są opisane niezwykle rzetelnie. Każdy amator włoskiej kuchni znajdzie tu coś dla siebie. Co ważne, obecnie praktycznie wszystkie składniki jesteśmy w stanie zakupić w naszych polskich sklepach. Chcę też podkreślić, że większość przepisów może zostać wykorzystana przez nawet mało zdolnych kulinarnie ludzi. Polecam!

***

Dodam tylko, ja jako ja, kornwalia znaczy, że również otrzymałam praktyczną rękawicę kuchenną w kolorze pomarańczowym (zdjęcie wkrótce), która otrzymała etat w naszej kuchni :)

4 października 2010

Boris Akunin - Azazel

Wydawnictwo: Świat Książki, 2003
Pierwsze wydanie: 1998
Liczba stron: 220
Tłumacz: Jerzy Czech

Mam brak weny na jakiekolwiek recenzje, jakieś zmęczenie materiału odczuwam... Akunin naczekał się prawie dwa tygodnie, ale nie chcę przez to powiedzieć, że jego książka mi się nie podobała. To będzie recenzja raczej zachęcająca do przeczytania Azazela.

Kryminał retro? Tak, zgadzam się. Szczegóły XIX-wiecznej rzeczywistości zostały wspaniale oddane: architektura, stroje, środki transportu, sposób mówienia, zupełnie jakby autor miał dziurkę od klucza, przez którą mógł sobie podglądać przeszłość. Do tego główny bohater Fandorin jest bardzo nietypowy: młody, nieopierzony, bywa, że i naiwny, bardzo kochliwy i jakby nie patrzeć dość próżny. Właściwie niespecjalnie podbił moje czytelnicze serce. Odnośnie zagadki, to w sumie nie jest zbyt wciągająca. W Moskwie ginie student, ale nie byle jaki, bo obrzydliwe bogaty i w nie byle jaki sposób, bo wyznaje miłość osobie, która widzi go pierwszy raz na oczy (sam student dziewczyny też nie znał). To Fandorin dostaje sprawę, jeszcze wczoraj przepisywał listy i był w policji absolutnie nikim, a już dziś grozi mu niebezpieczeństwo, a jutro go nawet awansują. Detektyw przemierza też Europę, akcja zawiera kilka sen bardzo szybkich, giną ludzie, zagadka robi się z każdym dniem coraz bardziej tajemnicza, istnieje podejrzenie działalności światowej organizacji z pewnymi ciekawymi planami...

Azazela odkładałam jednak, kiedy miałam ochotę. Nie był to dla mnie kryminał z tych, co to "jeszcze chwilę, tylko jeden rozdział, muszę wiedzieć co było dalej!". Nie wczułam się też jakoś w kibicowanie bohaterom. Jest to porządna robota, na poziomie, świetne tłumaczenie, ale dla mnie bez tego błysku. Jedynie zakończenie postawiło mnie w stan czujności i chciałabym jeszcze raz zobaczyć Fandorina w akcji, a zwłaszcza jak się zmienił, ponieważ finał jest mocny, gwałtowny i zmieniający wszystko w jego życiu. No i podniósł ocenę o całe pół punktu.

Ocena: 4,5/6

P.S. Wypełniłam tym samym 50% planu mojego wyzwania! :)