30 stycznia 2017

Podsumowanie roku 2016

Jeszcze mamy styczeń, jeszcze zdążę!

Ostatni rok był dla mnie powrotem do regularnego czytania (w miarę możliwości), powrotem na bloga (pisałam nieco częściej niż w poprzednich latach) oraz rokiem, w którym dołączyłam do jednego z Dyskusyjnych Klubów Książki w moim mieście (ciekawa inicjatywa, fajni ludzie). Przede wszystkim bardzo się cieszę, że wróciła mi miłość do książek, a właściwie przypomniałam sobie jak ważne są one dla mnie i że warto czytać i to czytanie jakoś umiejscowić w swoim życiu. Tym większe znaczenie ma dla mnie fakt, że w 2016 roku postawiłam pierwszą szóstkę od 2013! Hura, nadal mam przed sobą arcydzieła do odkrycia! Czas na konkrety.

Przeczytałam w sumie 32 książki. Nie jest to może (a nawet na pewno) imponujący wynik, zwłaszcza gdy pamiętam lata, gdy czytałam i 90 tytułów rocznie, nie mniej jednak jest to mój wynik, moje własne małe zwycięstwo i odwrócenie tendencji spadkowej poprzednich lat. Wiem, że nie osiągnęłam wyniku 52 książek, o którym marzyłam rok temu, ale i tak się cieszę i uważam, że jest całkiem nieźle. Podoba mi się też to, że czytam wtedy, kiedy sprawia mi to przyjemność, a jeśli jadę busem i nie chce mi się wyjmować książki w danym momencie, to nie robię sobie z tego powodu wyrzutów.
Mój rok został zdominowany przez komiks Żywe trupy (7 zeszytów, ładnie podbiły mój roczny wynik :P), wreszcie poznałam Pratchetta (czemu tak późno!), zaczęłam chodzić do biblioteki po kryminały i czytam serię Mankella, przeczytałam jedną pozycję z klasyki autorstwa Manna. Zaczęłam też czytać ebooki (przed snem, Pratchett) oraz słuchać audiobooków (w weekendy i okres rekonwalescencji). Są przydatne, ale ich minusem jest to, że mniej pamiętam z tych książek.

W kategorii planuję przeczytać 223 (- 1 książka).
W kategorii biblioteczka 113 (-7): obecnie 3 w czytaniu, SUPER WYNIK! :)
Od biblionetkołaja dostałam 2 książki, na święta jedną.

A teraz podium:

Jorge Luis Borges - Alef

Klękajcie narody! Wysłuchałam audiobooka czytanego przez pana Piotra Rowińskiego o hipnotyzującym głosie. Tak to właśnie bywa z książkami gadanymi, że potem trudno zebrać myśli po nich, nie mam zaznaczonych fragmentów, które mnie zachwyciły i nie mam pojęcia co napisać. Postanowiłam przeczytać jeszcze raz, ale po bożemu, w wersji papierowej. I potem jest szansa na recenzję. Alef jest pełen magii, mistycyzmu, duchowości, niespotykanej wręcz głębi. Słuchałam opowiadań Borgesa i czułam się jakby z dawnych lat wołał do mnie przyjaciel, moja bratnia dusza i szeptał mi do ucha rzeczy, których dowiedział się już po śmierci. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego talentu, mądrości, wyobraźni, warsztatu i stylu.

Wyróżnienia:
#Ryszard Kapuściński - Imperium: za spełnienie moim ogromnych oczekiwań wobec tej sławnej książki
#Terry Pratchett - Czarodzicielstwo: za najwyższej klasy humor, odwagę w łamaniu wszelkich zasad i Czterech Jeźdźców Apokalipsy ;)
#Janusz Rudnicki - Śmierć czeskiego psa: za oryginalność, brawurę i język

W grudniu Mikropolis stuknęło 7 lat, czyli już chodzę do szkoły :)

3 stycznia 2017

Jonathan Littell - Łaskawe

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2008
Pierwsze wydanie: Les Bienveillantes, 2006
Stron: 1039
Tłumacz: Magdalena Kamińska-Maurugeon

Dziwna sprawa z tą książką. Spodziewałam się sama nie wiem wiem czego, jakiegoś objawienia? O Łaskawych mówiło się albo bardzo dobrze, albo bardzo źle. Przezimowała w moim schowku dobre kilka lat, a gdy dołączyłam do DKK dostałam ją do przeczytania i... jako jedyna skończyłam ;) Z poświęceniem, warto dodać, bo choć strasznie na nią psioczyłam, to uparcie czytałam przez całe 9 miesięcy. Coś mnie przy niej trzymało. Może chęć przekonania się jak Littell to zakończył, a może tytuł. No dziw nad dziwy, że się nie poddałam.

Zniechęcało mnie w tej książce dokumentnie wszystko z głównym bohaterem na czele. Łaskawe to przewrotna powieść - fałszywe wspomnienia niemieckiego oficera, szczerego wyznawcy nazizmu, opis jego życia, wojny, przeżyć wewnętrznych i przemyśleń. Historia wyjątkowa sucha, zimna, chrzęszcząca jak piasek w zębach. Moje skojarzenie to mróz, śnieg, zmarznięte pola, gołe drzewa, białe, ciężkie niebo, zapewne dlatego, że sporo wydarzeń dzieje się w takiej właśnie scenerii.

Zachodziłam w głowę po co pisarz napisał tę książkę? Po co tak męczył czytelnika, po co użył tego, czy tamtego zabiegu literackiego... Ciągle miałam nadzieję, że zakończenie i tytuł mi to wyjaśnią, ale wcale tak nie było (Łaskawe to inaczej Erynie). Nie twierdzę, że nie ma w tym żadnego sensu, jednak nadal ta książka to dla mnie zagadka. Najchętniej mocno bym ją okroiła, ponieważ wystarczy o wiele mniej stron, aby pokazać biurokrację, mechanizmy wojny, zrzucanie z siebie odpowiedzialności. Wystarczyłoby o wiele mniej postaci (jest ich chyba kilkaset). Max Aue jest osobliwym wyborem jak na głównego bohatera. Jest oficerem SS, jest gejem, jest wykształcony i inteligentny, zdolny do autorefleksji, zainteresowany filozofią, językoznawstwem i prawem. Mocno pokręcony przez dzieciństwo, trudne relacje z matką, sekretną miłość do własnej siostry. Przekonany o słuszności sprawy. Jednocześnie niemający złudzeń co do wielu rządzących osób, ich zdolności intelektualnych, rozważający wszystko na zimno jakby jego to nie dotyczyło. Angażuje się w działanie machiny śmierci i szaleństwa, ale jakby nie łączył tego z realnym życiem konkretnych osób. Bestialstwo oburza go tylko w indywidualnych konkretnych przypadkach, ale w skali państwowej jest dla niego naturalne i zrozumiałe. 

Obawiałam się, że książka zaleje mnie opisami wojennych okropności: mordowanych Żydów, gwałconych kobiet, dręczeniem dzieci itd. Momentami wstrzymywałam oddech, gdy akcja skręcała w stronę jakiegoś mieszkańca wschodniego miasteczka. Littell zrezygnował z tego. Oczywiście, nie do końca, w końcu przeprowadził nas przez piekło wojny, ale jednak piekło widziane oczami esesmana, a nie ofiary. Jest tam kilka scen, które zapadają w pamięć, jak ta, w której Żydzi idą w kierunku masowego grobu, ulegle, biernie, do ostatnich sekund wierząc, że akurat im uda się uniknąć tego losu. Część poświęcona Leningradowi. Przeprawa z Pomorza do Niemiec. Kiedy jednak wspominam całość, uderza mnie, że najlepiej pamiętam zupełnie inne fragmenty jakby to właśnie je umysł uznawał za najważniejsze. Rozmowy Maxa z przyjacielem, samotny pobyt w domu siostry, praca w bombardowanym Berlinie... 

Ach, gdybym tylko zrozumiała po co to wszystko. Autor ani nie chce przykładnie ukarać swojego bohatera coby czytelnik trochę ulgi zaznał, ani nie chce pastwić się nad Niemcami. Czyżby było to aż tak banalne, że każdy jest zdolny do zła? Że gdy dzieje się ono na taką skalę rozmywa się odpowiedzialność? Że machina rusza napędzana dokumentami, decyzjami, rozkazami, biurokratycznymi przepychankami itd. i toczy się niemal sama? Nie satysfakcjonuje mnie takie rozwiązanie...

Oceniłam tę książkę nisko, naprawdę mnie momentami dobijała. Teraz, kiedy to piszę, wydaje mi się chyba bardziej ciekawa i tajemnicza niż taka faktycznie była, gdy ją czytałam. Oceny nie zmieniam, nawet jeśli dużo można o niej powiedzieć i napisać, to jednak nigdy nie zapomnę tego, jakim wysiłkiem było dla mnie przeczytanie choć kilku stron ciurkiem.

Ocena: 2,5/6