29 marca 2012

Stanisław Lem - Opowieści o pilocie Pirxie

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2011
Pierwsze wydanie: 1968
Stron: 517

Jestem tym szczęśliwym rocznikiem, który nie przerabiał Lema w szkołach. Nie zmuszano mnie do czytania ani Bajek robotów, ani Opowieści... Jako ok. 12-letni smark nie byłabym w stanie tego docenić, a co dopiero zrozumieć. Wrzucenie Lema do lektur szkoły podstawowej uważam za poroniony pomysł, godny kogoś, kto chyba nigdy nie czytał książek tego autora, i/lub uważa fantastykę jako taką za literaturę niskich lotów, ot, rozrywka dla dziatwy, która musi jeszcze dorosnąć do takiej licealnej Zbrodni i kary czy Medalionów. Bzdura. I to wierutna.

Lem jest wielki, Lem jest do tego wyjątkowy wśród polskich pisarzy. Nikogo nie kopiował, bo i nie miał jak. Niech będzie, że i syfiasty PRL zrodził też dobre owoce, bo kto wie, co by takiego nasz geniusz napisał, gdyby dysponował dostępem do całego ówczesnego kanonu SF, byłby zalewany telewizyjnym chłamem kolorowej telewizji i kiczowatymi reklamami na każdym kroku? Bez chaosu informacyjnego wyobraźnia działa na zwiększonych obrotach.

Wracając jednak do książki. Podoba mi się w niej główny bohater: powściągliwy, zamknięty w sobie Pirx. Niezwykle inteligenty, ale nie mający o sobie zbyt wysokiego mniemania. Siłą rzeczy opowiadania dotyczą jego życia zawodowego, które zasadniczo dotyczyło eksploracji i eksploatacji naszego Układu Słonecznego. Lepiej czuje się w kosmosie, niż na Ziemi, statki kosmiczne są dla niego jak drugi dom. Wreszcie mogłam docenić Lema, jako autora, który potrafi zbudować postać, wręcz nie ucieka od tego. I robi to bardzo konsekwentnie, ponieważ Pirx w każdym z 10 opowiadań jest coraz starszy, bardziej doświadczony, zwraca uwagę na inne problemy i zwyczajnie widzi więcej. Do tego Lem ma rzadką umiejętność wciągania czytelnika w przedstawiony świat bez tych fajerwerków, bez szalonych point i  nieprawdopodobnych zwrotów akcji. Fabuła jest spokojna, narracja przyjemnie, choć wymagająco staroświecka - pełna opisów i długich akapitów, "gęsto" pisana, przy niewielkiej ilości dialogów. 

Nie wiem jak można by coś takiego dać dzieciom w VI klasie podstawówki? Po co ich zniechęcać do czytania? Dla nich przecież jest mnóstwo książek przygodowych, z wartką akcją, zakręconą fabułą i mnóstwem dialogów. Opowieści o przyjaźni i zwyciężaniu zła. Lem nie serwuje przecież dziecięcego spojrzenia na życie. Owszem, w pierwszym opowiadaniu "Test" Pirx jest jeszcze nieopierzonym kadetem, śmiałam się w głos w trakcie lektury, jednak potem zaczyna poważnieć i tak stopniowo wyłania się temat przewodni Opowieści. Mianowicie zderzenie świata człowieka z maszynami, konsekwencje nieuchronnego postępu technicznego i wnikanie kolejnych wynalazków do naszego życia. Co więcej, Lem po mistrzowsku zauważa, że choćbyśmy nie wiem jak poszli daleko w nowoczesność, w gruncie rzeczy i tak będziemy tacy sami. To, że ludzie wkraczają w kosmos, nie sprawia, że nagle zamieniają się w anioły. Dlatego też nie można oczekiwać od tych nowych Kolumbów, że będą szlachetnymi doskonałościami, ponieważ natura ludzka jest niezmienna, a nasze przywary jej częścią. I jeszcze jedno: pisarz w zabawny sposób przeniósł peerelowską biurokrację w przyszłość. Fabuła dowodzi, że ukrócenie papierologii stosowanej nam nie grozi nawet w przypadku wysyłania statków kosmicznych :)

Książka jest świetna - poważna, momentami zabawna, pokazująca ciekawy punkt widzenia na roboty i ludzkie zaufanie do ich nieomylności. W kwestii techniki momentami trąci myszką, jednak nie nadmiernie. Tradycyjnie, Lem przemyca na niemal każdy pokład czy stację kilogramy książek w wersji papierowej ;) A tak na marginesie, sam był średnio zadowolony z tego zbioru (link).

Szczególnie mi się podobały: Test, Patrol, Terminus, Opowiadania Prixa (the best!) i Rozprawa.
Ciekawe spostrzeżenia Ziuty na temat rzekomego nudziarstwa Lema - warto przeczytać

Ocena: 5/6

26 marca 2012

Orhan Pamuk - Czarna księga

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2011
Pierwsze wydanie: Kara Kitap, 1990
Stron: 619
Tłumacz: Anna Akbike Sulimowicz

Literacka Nagroda Nobla 2006

Lubię Pamuka, cenię jego niespieszny styl skupiający się na emocjach bohaterów. Niestety, Czarna księga mnie wymęczyła. Dosłownie, ponieważ czytałam ją dobre pół roku. Pierwsze 150 stron minęło mi przyjemnie, moje zainteresowanie zostało podtrzymane. I potem nagle aż trudno było mi się przekonać, żeby otworzyć tę książkę.

Gdyby ktoś mi powiedział: słuchaj, jest taka książka, mówi o byciu sobą, poszukiwaniu własnej tożsamości, wpadaniu w pułapki pamięci. Która traktuje o cudzych słowach zalewających nasz umysł, o udawaniu, graniu nieskończenie wielu ról. Taka powieść z labiryntami, onirycznym miastem, arabską mistyką i tajemniczymi historiami. Więc gdyby ktoś mi tak ją zareklamował, przyklasnęłabym - świetnie, Czarną księgę raz, poproszę! W try miga! To jest jej jedna strona. Druga natomiast nie przedstawia mi się już tak kusząco. Przede wszystkim jest zwyczajnie za długa. Tu muszę przypomnieć, że uwielbiam grubaśne powieści, jednak liczne kartki mają mnie trzymać za poły i nie pozwalać od siebie odejść, a w tym przypadku, to się nawet nie musiałam wyrywać, odkładam ją bez żalu, niemal z ulgą. Jest za długa, przegadana, przesadzona w każdym calu. Miliony dygresji niewnoszących absolutnie nic, ale to nic, choć wiele historii miało tam swój nieodparty urok, gdyby spojrzeć na nie oddzielnie. Co mnie najbardziej denerwowało, to to, że Pamuk z uporem maniaka stosował przecinki. Nawet podtytuł mógłby brzmieć "Chwała przecinkom". Tych okropnie długich zdań (mających po kilkanaście wersów nawet) nie dało się czasem czytać. Do tego wymienianie rzeczowników, oczywiście okraszonych dodatkowo przymiotnikami, czasem nawet z mini-historyjką ich dotyczącą w nawiasie, czy po średniku. Np. Galip snuje się po ulicy, ogląda wystawę sklepu i tu Pamuk raczy mnie opisem przedmiotów, które leżą za szybą. Ale po co? Tego już nie wiem, bo Galip idzie dalej i 90% rzeczy/miejsc, które mija nie mają większego znaczenia. Jeśli jednak mają, to zwieszę głowę w akcie skruchy.
Jak pan widzi, nadal się czołgamy, wstydzimy się przed Europejczykami, i tylko od czasu do czasu tak oddajemy głos, by gdy przyjadą zagraniczni dziennikarze móc z ulgą przyznać, że jesteśmy do nich podobni. (s. 445)
Jedyne co mogę pochwalić w tej książce to parzyste rozdziały, one są felietonami kuzyna głównego bohatera. Narratorem jest Galip, którego żona nagle znika. Ten zaczyna szukać jej po mieście, szybko dostaje też obsesji na punkcie swojego kuzyna, Celâla, który też nie daje znaku życia. Początkowo człowiek jeszcze myśli, że faktycznie on szuka tej dwójki, jednak im dalej w las, tym bardziej sobie uświadamia, że tak naprawdę Galip szuka czegoś zupełnie innego, czegoś niematerialnego. 

Wracając jednak do tych felietonów - stanowią interesujące urozmaicenie w tej flegmatycznej książce, zawierają nieprawdopodobne wręcz historie, zwracają się niemal wprost do czytelnika. Są po prostu doskonale napisane. I jeszcze jedno się Pamukowi udało: naprawdę potrafi pisać o arabskiej mistyce, poezji, religii, kulturze i tej mentalności. Zawsze jak czytam jego książki, mam ochotę rzucić się na dzieła średniowiecznych mistyków w pierwszej kolejności. Fascynująca jest ta kultura i równie smutne jest to, jak zmarnowano tych fenomenalnych kilkaset lat w tak krótkim czasie.
Opowieści o dziełach zapożyczonych przez Zachód od Wschodu i przez Wschód od Zachodu nieodmiennie przywodzą mi na myśl pewne porównanie: jeśli ta kraina snów, nazywana przez nas światem, jest jak dom, którego próg przekroczylibyśmy nieświadomie niczym lunatycy, literatury poszczególnych tradycji są jak zegary wiszące w pokojach owego domu, który staramy się poznać i oswoić. W takim razie:
1. Nonsensem jest twierdzić, że spośród zegarów tykających w tym domu sennych marzeń jedne pokazują czas właściwy, a inne niewłaściwy.
2. Bzdurą jest też twierdzenie, że jeden zegar śpieszy się o pięć godzin w porównaniu z innym (...).
3. Wyciąganie wniosku, że jakiś zegar naśladuje inny, z tego, iż pokazał godzinę dziewiątą trzydzieści pięć, a nieco później drugi również wskazał tę godzinę, także nie ma sensu. (s. 210)
Aha, po trzeciej książce Pamuka już widzę, że ma bzika na punkcie koloru zielonego, śniegu i jeszcze jednego atrybutu, który teraz jak na złość uciekł mi z "ogrodu mej pamięci". Czy czuję się zniechęcona do pozostałych jego książek? Nie, Lessing mogła mieć wpadkę z Podróżą Bena, to i jemu mogła się przytrafić Czarna księga .On się przynajmniej starał, czego o niej nie mogę powiedzieć.

Ocena: 2/6 (z bólem serca)

5 marca 2012

Józef Ignacy Kraszewski - Milion posagu

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 1976
Pierwsze wydanie: 1847
Stron: 200

Jakie miłe zaskoczenie! Wreszcie pisarz, którego żadnej książki wcześniej nie czytałam, i który wiecznie mylił mi się z Krasickim, nie tylko zawitał do mojego czytelniczego światka na wieczorek zapoznawczy, ale wygodnie się usadowił, popija herbatkę i ani myśli się żegnać :)

Wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Lekkie pióro i dowcip to pierwsze, co się rzuca w oczy. Rzemiosło pisarza opanowane do perfekcji, to dwa. Kraszewski nie zaskakuje oryginalnością, jednak tak zręcznie żongluje schematami i, ośmielę się napisać, że zachwyca opisami wsi, iż złapałam się na wszystko, z błogim uśmieszkiem pochłaniając każdą stronniczkę. Jednak najważniejszym dla mnie odkryciem było, że Kraszewski to czysty Gogol! Po prostu nie da się tego nie zauważyć. To samo inteligentne poczucie humoru, ta sama łatwość odmalowywania charakterów, podobne zwracanie się do czytelnika gdzieś niemal z boku, między dialogami czy opisem czyjejś facjaty. Pluję sobie w brodę, że nie zaznaczyłam tych kilka momentów, gdy przytakiwałam "panie Józefie, ja też tak myślę!". Cieszę się bardzo, że autor dał mi jednak kogo lubić, ale też wstawił tam kilka kryształowo czystych postaci, wokół których kręci się cała XVII-wieczna historia, a dokładnie Marię, jej ciotkę Scholastykę, krajczego i gentlemana Seweryna. Otacza ich niechęć wszystkich sąsiadów, całej parady Dulskich, jakże polskich w swojej bezinteresownej zawiści. Kraszewski nieźle sobie poczyna z  portretem własnym Polaków. W krzywym zwierciadle pokazuje nasze przekonanie o polskiej gościnności i bezinteresowności. Za to akcentuje naszą niechęć wobec tych, którzy nie stoją prosto w szeregu.

Kraszewski kupił mnie od pierwszych stron jednak czym innym. W życiu bym się nie spodziewała, że tak mnie oczaruje opisami wiejskich krajobrazów; od razu przypomniało mi się ukochane Ogniem i mieczem i Nad Niemnem. Pomyśleć, że coś z gruntu polskiego może mnie doprowadzić do takiego stanu melancholii. No, ale sami pomyślcie: żadnych bilbordów, niebo nieskażone wysokimi budynkami ze szkła i stali, ledwo ubite drogi, nierzadko drewniane domy, zagajniki, spróchniałe płoty, kładka nad strumieniem, wierzby. Konie, powozy, drób i ogródki pod oknami. I tylko wehikuł czasu jeszcze potrzebny... Im dłużej o tym myślę, tym bardziej Mickiewiczem mi to pachnie :) To jest właśnie piękna cecha klasyki, człowiek zaczyna dostrzegać wpływy innych, widzi kto z kogo czerpał, kto kogo poprzedzał, wszystko w ramach tradycji, wynika z siebie prosto i bezpretensjonalnie. Ten rok jest u mnie pod znakiem klasyki, tak jak chciałam; brakowało mi tego, wspaniale jest znów wrócić do tego klimatu. To jak założyć wygodne stare kapcie i odsapnąć, kiedy już hałaśliwe towarzystwo zamknęło za sobą drzwi.

Zdecydowanie wybór tego pisarza na polskiego patrona mojego roku 2012 był dobrą decyzją. Warto było go poznać, jednak człowiek najpierw chwali cudze, a dopiero zachwyci się własnym. A Izie jeszcze raz dziękuję za wygrane książki (w tym tę), bez tego pewnie bym jeszcze zwlekała z sięgnięciem po jego twórczość. W pojedynku Dickens-Kraszewski na razie remis: 1-1. 

Ocena: 5-5,5/6

4 marca 2012

Bolesław Prus - Faraon

Wydawnictwo: Zielona Sowa, 2005
Pierwsze wydanie: 1897
Stron: 446

Ociągałam się z pisaniem o tej książce. Ale to wszystko dlatego, że  choć bardzo cenię Prusa, to Faraon mnie trochę rozczarował. Tzn. innemu autorowi może postawiłabym nawet wyższą ocenę, jednak zg na nazwisko pisarza oczekiwania miałam wielkie i spodziewałam się niemal pewnej szóstki...

Koncepcja była atrakcyjna: napisać książkę o władzy, o procesach zachodzących na jej szczytach. I to się rzeczywiście Prusowi udało. Wziął jedną historyczną postać - arcykapłana Herhora, dorzucił do niego faraona Ramzesa XIII, co do istnienia którego nie wszyscy historycy są zgodni, a następnie wymieszał to z plejadą fikcyjnych postaci: żołnierzy, kapłanów, kobiet, Żydów, Fenicjan i Asyryjczyków. I już we wstępie oznajmia jaki będzie koniec tej historii - Herhor przejmie władzę w Egipcie. Moim zdaniem to był błąd, zwłaszcza, gdy pod koniec tomu 2 rośnie napięcie, jednak nie zostaje to w pełni wykorzystane, kiedy czytelnik dokładnie wie jaki będzie rezultat tych wszystkich intryg. Poza tym wyczytałam, że pod względem historycznym, Prus, oczywiście, korzystał z ówczesnych książek na temat starożytnego Egiptu, jednak poszczególne realia są zlepkiem różnych czasów, a nie opisem konkretnego punktu w historii tego państwa. Sensownym natomiast zabiegiem było wplecenie w tekst autentycznych pieśni, modlitw czy napisów na grobach oraz próba odtworzenia mentalności Egipcjan poprzez opisywanie ich reakcji na widok zaćmienia słońca lub śniegu czy na wieść o dalekich lądach.

Podobało mi się pokazanie władzy i zderzenie naiwnego idealistycznego, spojrzenia na życie z wiekowymi tradycjami i konserwatyzmem starszych, którzy walczyli o swoje niekoniecznie ze szlachetnych pobudek. Ramzes zmienia się i jest wiarygodny najpierw jako porywczy młodzieniec, któremu kobieta czy podległa mu armia są w stanie zawrócić w głowie, potem jako namiestnik, który zaczyna dostrzegać ogrom przedsięwzięcia jakim jest kierowanie tak ogromnym państwem, a na koniec jako energiczny faraon, któremu wydaje się, że może zmienić stare zwyczaje w jeden dzień i to bez żadnych konsekwencji. Nie lubiłam go: był lekkomyślnym człowiekiem, który szybko się rozpraszał i łatwo zapominał o dręczących go problemach. Dopiero pod koniec wykrzesałam dla niego odrobinę sympatii - zaczynał mądrzeć i coraz więcej rozmyślał o sprawach państwa, przestał się też łapać na kuglarskie sztuczki kapłanów. Jednak musiał przegrać. Młodość nie miała szans w starciu z doświadczeniem. Ostatecznie przychodzi taki moment w życiu człowieka, gdy nagle widzi własne ograniczenia i przestaje odrzucać rady starszych tylko dla zasady.

Te plusy nie przesłaniają mi jednak wad Faraona. Mianowicie: niepotrzebny spoiler we wstępie, dłużyzny, mało rozbudowane charaktery postaci (za wyjątkiem Ramzesa), nie zawsze dopracowany język i wtrącanie czasem słów, które nie miały prawa być używane w tamtych czasach (np. automaty). To mi właśnie zgrzytało i nie pozwoliło w pełni cieszyć się tą powieścią.

Ocena: 4/6

2 marca 2012

Mistrz w nowej oprawie; SF mon amour

 Dwie sprawy.

Po pierwsze, jak już pewnie niektórzy wiedzą, Wydawnictwo Literackie zdecydowało się wznowić publikację książek Stanisława Lema. Oczywiście, to miód na moje serce, a dziś była jego pierwsza "dostawa", ponieważ otrzymałam rano 3 pierwsze książki: Bajki robotów, Opowieści o pilocie Pirxie i Dzienniki gwiazdowe :D Początkowo byłam nieco sceptycznie nastawiona do okładek autorstwa Przemysława Dębowskiego, jednak muszę przyznać, że na żywo prezentują się o wiele lepiej. Nazwisko pisarza jest tłoczone i ma się trochę wrażenie, że to naklejka na okładce. Poza tym ładne są kolory, a dodatkowo całość okładki pokryta jest błyszcząco-matowym wzorkiem z trójkątów (widoczne tylko pod światło). Jest jeszcze jedna zaleta tego nowego wydania: moja ulubiona korektora, pani Bożena Korbut, była odpowiedzialna za redakcję techniczną, więc o poprawność językową można być spokojnym ;) Wszystkie książki zawierają też posłowie Jerzego Jarzębskiego, tak jak dawniej.
Ponieważ o Bajkach robotów już kiedyś u siebie pisałam, tym razem tylko nowa okładka, mała zajawka i link do recenzji. Pozostałych dwóch książek jeszcze nie znam, więc następne w kolejce są już Opowieści....


Ogromne zaskoczenie! Ta książka otworzyła nowe rejony w s-f, do czego u Lema można się przyzwyczaić (żartuję, nie można, nie mogę opanować dumy, że to mój krajan ;) Wyobrażam sobie scenkę: planeta gdzieś w odległej galaktyce, siedzi robot w fotelu w swoim domku, wokół niego zgromadzone wnuczęta-robociątka i słuchają z przejęciem historii o stworzeniu świata, o wielkich wynalazkach, o dziwnych maszynach, a także jakieś tajemnicze legendy o egzotycznych stworzeniach, które trudno zrozumieć. Te stworzenia to, oczywiście, my! Sam pomysł jest wręcz genialny w swojej prostocie, a jednak to, co Lem wyczynia w książce sprawia, że czytelnik ma wrażenie jakby podróżował sobie po Kosmosie, gdzieś bardzo, bardzo daleko, za siedmioma galaktykami i siedmioma Słońcami...

Reszta --> TUTAJ


***
Po drugie, odkryłam niedawno bardzo ciekawą stronę, która może być przydatna dla osób uczących się angielskiego (poziom upper-intermediate+) lub tych, którzy nie chcą tracić kontaktu z językiem po skończeniu jakichś zaawansowanych kursów, a BBC ich nudzi/nie mają na to czasu, a jednocześnie lubiących fantastykę. Mianowicie, pewien żongler (sic!), i to znany (jego strona na wiki), Luke Burrage, prowadzi bloga, na którym recenzuje każdą przeczytaną  książkę s-f, nagrywając podcasty (do wysłuchania na jego stronie lub na mp3). wysłuchałam już kilku jego nagrań (o książkach, które miałam okazję czytać) i bardzo sobie to chwalę. Zależało mi, żeby słuchać pocastów Brytyjczyków zg na akcent, a Luke pochodzi z Kentu i mówi dokładnie tak, jak lubię. Do tego temat mnie interesuje, czyli science-fiction, łączę więc przyjemne z pożytecznym. Nagrania trwają od 10 do nawet 50 minut, więc słucham ich sobie w tle, gdy mam wolny kwadrans i gram w jakąś prostą grę niewymagającą myślenia. Jedyny minus, to to, że Luke może nie spoileruje, ale faktycznie duże mówi o samej treści. Tak z połowę nagrania. Drugą połowę omawia styl autora, wskazuje potknięcia, porównuje dany tytuł z innymi, określa podgatunek. Tę część lubię najbardziej, ponieważ jest on o wiele bardziej oczytany ode mnie i czasem , gdy pamiętam, jak ja się czymś entuzjazmowałam, on stwierdza trzeźwo- ee, to już było od 20 lat w literaturze sf, ograny motyw i zaczyna wymieniać nazwiska ;) Poza tym łatwo wyłapuje luki w fabule, coś, czego czasem nie zauważam, gdy sama historia mnie bardzo wciągnie (np. Hyperion). Z tego powodu postanowiłam nie słuchać na razie tych podcastów o książkach, które są mi nieznane. Ogólnie - cieszę się, że trafiłam na jego stronę i polecam. Marzy mi się, żeby omówił coś Lema, może mu kiedyś zasugeruję, ciągle prosi na koniec o propozycje, a swego czasu czytał Strugackich, więc mój Mistrz chyba by go jakoś nie zszokował.

To jego strona: Science Fiction Book Review Podcast
Przykładowy podcast: Dan Simmons-Hyperion 48 min.